Perspektywa powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki zaniepokoiła wrogów i konkurentów Platformy. A tak naprawdę wrogów lub konkurentów jakiejkolwiek politycznej reprezentacji szerokiego liberalnego (liberalno-konserwatywnego, liberalno-progresywnego) politycznego centrum. Zaniepokoiła ich do tego stopnia, że próbują przekonać Tuska, żeby nie wracał.
Jedni twierdzą, że jego powrót nie jest polskiej polityce do niczego potrzebny, może co najwyżej „przywrócić nudny i nikomu już do niczego niepotrzebny duopol PiS-PO”. Drudzy ostrzegają, że ten powrót zaszkodzi samemu Tuskowi, gdyż „wystawi go na gniew Kaczyńskiego”, podczas gdy dziś były przewodniczący Rady Europejskiej i obecny lider unijnej chadecji „ma zagwarantowaną polityczną pozycję w Europie”.
Oba te argumenty są słabe, żeby nie powiedzieć kompletnie – czasem świadomie, a czasem nieświadomie – fałszywe.
Gdzie Pan widzisz „duopol”?!
„Niechęć do duopolu” – wyrażana przez symetrystów naiwnych, symetrystów cynicznych (grających oportunistycznie pod rządzący PiS), a wreszcie przez tę część lewicy, która pogodziła się z odgrywaniem roli koncesjonowanej opozycji w państwie Kaczyńskiego – ukrywa zupełne oderwanie od polskiej rzeczywistości Anno Domini 2021.
W miarę bowiem słabnięcia Platformy Obywatelskiej łąka polskiej polityki nie zakwitła żadną setką kwiatów (cyt. za towarzysz Mao).
Kukiz czy Biedroń przekwitli zanim zdążyli wydać jakikolwiek owoc. Zandebrg zakwitł i zaowocował, tyle że wilczą jagodą. A Szymon Hołownia co prawda kwitnie bujnie i przez cały rok w Internecie, ale czy rzeczywiście zdolny jest wydać owoc w postaci dojrzałej, silnej, stabilnej politycznej instytucji? Tu wciąż nie ma pewności.
Wraz ze słabnięciem PO nie rodzi się zatem żaden polityczny pluralizm, ale umacnia się monopol Kaczyńskiego. Coraz groźniejszy dla polskiej demokracji i polskiego państwa. Coraz bardziej gwarantujący bezkarność Kaczyńskiemu i jego ludziom – bez względu na to, co robią i jakie kolejne granice przekraczają.
Powrót Tuska – jeżeli przyczyniłby się do wzmocnienia PO i całej opozycji – stałby się szansą na osłabienie monopolu PiS.
Zmobilizować przekonanych
W ramach argumentu „z niechęci do duopolu” mówi się jeszcze, że Tusk nie jest żadną nowością, więc nie przekona nieprzekonanych. Otóż w momencie, kiedy notowania największej polskiej partii opozycyjnej (dysponującej silną reprezentacją w samorządzie lokalnym, największym opozycyjnym klubem w polskim parlamencie i liczną reprezentacją w Parlamencie Europejskim) oddalają się coraz bardziej od 20 procent, kluczem do rozpoczęcia skutecznej walki z PiS-em jest na początek zmobilizowanie przekonanych, czyli odbudowa elektoratu Platformy, ponowne skonsolidowanie i zmobilizowanie wyborców politycznego centrum.
Kiedy Platforma Obywatelska miała problem z kandydatką w wyborach prezydenckich, bo nic nie wskazywało na to, że zdobędzie ona przynajmniej poparcie wyborców PO i wejdzie do drugiej tury, i kiedy pojawiła się kandydatura Rafała Trzaskowskiego, najwybitniejsi symetryści powtarzali, że „Platforma nie powinna Trzaskowskiego wystawiać, bo on nie przekona do siebie nieprzekonanych wyborców”. Trzaskowski już w pierwszej turze zebrał elektorat PO (i to taki w rozmiarach z nieco lepszych czasów), a w drugiej turze otarł się o zwycięstwo (jak każde otarcie, także to było bolesne). Gdyby nie wystartował, Platformy już by dzisiaj nie było. A polityczny monopol Kaczyńskiego zostałby zacementowany jeszcze szybciej i jeszcze mocniej.
Także Donald Tusk ma szansę ponownie skonsolidować elektorat polskiego politycznego centrum.
Nie musi w tym celu przekonać do siebie Śmiszka, Biedronia, Zandberga. Ale powinien – i może – przekonać do siebie część ich inteligenckiego elektoratu (innego nie mają), która jego kojarzy z siłą, z epoką (nie tak znów odległą), gdy polityczne centrum rządziło Polską. Podczas gdy ich nie kojarzy z niczym.
W Polsce wybory wygrywają nie partie, które dostają 51 procent głosów, ale takie, które potrafią przekroczyć 30. Takie natomiast, które nie potrafią utrzymać 20, albo przestają istnieć, albo – jeśli są np. dzisiejszym SLD – skazują się na wieczną marginalizację, na konieczność czołgania się przed głównym rozgrywającym albo na jałowe robienie na złość nieco silniejszej konkurencji, z którą powinny raczej współpracować.
Ryzykiem dla Tuska jest niepodjęcie walki
Inni komentatorzy – też marzący o tym, żeby Tusk na polskie polityczne bosko nie wrócił – roztaczają przed nim przerażające ryzyka, jakie go czekają, jeśli znów podejmie frontalną walkę z Kaczyńskim. To także nieprawda.
Otóż Tusk nie będzie przez Kaczyńskiego ścigany za to, że wróci do polskiej polityki. On będzie ścigany przez Kaczyńskiego tak czy inaczej. Będzie przez niego ścigany za to, czego już nie może odwrócić. Czyli za to, że w przedwyborczej debacie z 2007 roku znokautował i upokorzył naszego Wodza Narodu, pokazując go jako człowieka, którym Kaczyński tak naprawdę jest – łatwego do wyprowadzenia z równowagi, histeryka, który wspina się na wyżyny autorytarnego patosu tylko wówczas, kiedy jest otoczony słabymi przeciwnikami i gronem pochlebców. Tusk go kiedyś publicznie upokorzył i zmiażdżył, a tego mu Kaczyński nigdy nie zapomni. Dopóki go politycznie, prawnie, kryminalnie nie uśmierci.
Donald Tusk wie zatem doskonale, że wracając do polityki nie podejmie większego ryzyka. Przeciwnie, silna polityczna pozycja może go co najwyżej przed Kaczyńskim ochronić.
Nie jest też żadnym ryzykiem dla Tuska konieczność wycofania się z kierowanie unijną chadecją. Rzeczywista siła i rozpoznawalność Donalda Tuska w Europie brała się z jego wcześniejszych sukcesów w polskiej polityce. Z faktu, że przez dwie kadencje jego rządów Polska stabilizowała całą wschodnią flankę UE. Więcej, wymyślała projekty i wizje dla całej Wspólnoty. Tak było z polityką solidarności energetycznej, tak było z projektem partnerstwa wschodniego.
Polska pod rządami PiS jest przeciwieństwem tamtej Polski. Rząd PiS potrafi jeszcze żebrać o niemieckie pieniądze (bo tak politycy PiS traktują budżet UE), ale nie walczy już o wpływ na politykę unijną i kształt unijnych instytucji. Nawet polscy urzędnicy w Komisji Europejskiej przestali awansować. Polska o nich nie walczy, a dla urzędników w Brukseli nie są już narzędziem do komunikowania się z polskim rządem.
Także jednak legitymizacja, siła i rozpoznawalność Tuska w Europie maleje wraz z marginalizacją Polski.
Czy Tusk potrafi zbudować drużynę
Faktyczne wyzwanie dla Tuska, największe ryzyko, przed jakim stoi, jest zupełnie inne. Musi zbudować drużynę. I to zbudować ją z zawodników, którzy już są na boisku. I nawet jeśli nie wszystkie dryblingi im wychodzą, to każdy z nich (a w każdym razie zbyt wielu) wierzy, że nosi w tornistrze buławę kapitana drużyny i posiada talent Diego Maradony (zanim oczywiście ten Mozart murawy nie zakosztował nadmiernie w środkach psychoaktywnych).
Tusk, w miarę swego politycznego dojrzewania, stał się twardym, walecznym liderem. Jednak jeśli chodzi o grę zespołową, bywało u niego różnie. Chcąc pokonać wodzowską partię Kaczyńskiego (która pokonała demokratyczną wtedy jeszcze wewnętrznie Platformę dwa razy w 2005 roku), Tusk sam zbudował dość wodzowską partię. Pozbył się konkurentów, których musiał się pozbyć, ale także takich, których odsunięcie osłabiło jego samego. Wyjałowił partię.
Dziś musiałby zagrać zespołowo. Więcej, musiałby najpierw zespół „ustawić”. Nie wymyślić, bo świetne partie międzynarodowe potrafił rozegrać Sikorski, Schetyna bywał niezłym rozgrywającym. Trzaskowski i Budka też już dawno wyrośli z juniorskiej rezerwy.
A na Platformie problem się nie kończy. PSL jest potrzebne, na Lewicy jest paru ludzi mniej toksycznych od Zandberga, Biedronia i Czarzastego. Jest wreszcie Hołownia – solista i narcyz, jednak mający dar podobania się ludziom. Zatem trzeba będzie wiele mu ofiarować (jeśli oczywiście w ogóle potrafi dojrzeć do gry zespołowej). Jeśli nie, trzeba go będzie umieć rozegrać.
Tak więc największym wyzwaniem i ryzykiem dla Tuska nie będzie wcale wejście we frontalny konflikt z Kaczyńskim. Ani pozostawienie europejskich funkcji, których treść i powaga szybko by się zaczęła ulatniać.
Największym wyzwaniem dla Tuska będzie to, czy potrafi uczynić z Platformy jedną sprawną drużynę, która potrafi rozegrać najważniejszy mecz. A w ostateczności, czy potrafi zrobić taką samą drużyną z całej sensownej opozycji, która ostatni raz zagrała zespołowo w wyborach do Senatu. Jeśli jednak nie liczyć tego „cudu przy pracy”, zespołem, rozumiejącym stawkę meczu z PiS-em o Polskę, dawno już być przestała.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Donald Tusk, Fot. Flickr/EU2017EE Estonian Presidency, licencja Creative Commons