Leszek Czarnecki ma nieopublikowane taśmy dotyczące afery KNF, m.in. z rozmów z Adamam Glapińskim, odwiecznym kasjerem Jarosława Kaczyńskiego. Grożenie przez Ziobrę listem gończym może przekonać Czarneckiego, że czarna godzina już dla niego nadeszła. Ta subtelna zaczepka ze strony prokuratora generalnego tłumaczy, dlaczego Kaczyński obchodził się z nim jak z lekko zepsutym jajeczkiem – pisze Cezary Michalski. Użycie do osłabiania Ziobry całego państwa jest ostatecznym pogrzebaniem mitu Kaczyńskiego jako państwowca czy reformatora. Po jego rządach chaos i pomniki Jerzego Kaliny.
Kaczyński ma – jak twierdzą głównie ludzie Ziobry (i dziennikarze przez nich używani) – zostać wicepremierem, ale ważniejszym od premiera Morawieckiego (czy Jahwe może być podwładnym Adama?). Jak z kolei twierdzą czołowi politycy PiS (i dziennikarze używani przez nich), Kaczyńskiemu będzie „bezpośrednio podlegało” Ministerstwo Sprawiedliwości, którego ministrem pozostanie Ziobro.
W ten sposób powstaje konstrukcja typowa dla wszystkich politycznych dzieł Jarosława Kaczyńskiego, będąca mieszaniną chaosu, braku zaufania i mająca dawać samemu prezesowi PiS złudzenie ręcznego sterowania kolejną siecią instytucji.
Tak jak dziś ma złudzenie ręcznego sterowania własną przerośniętą partią oraz wszystkimi opanowanymi przez tę partię segmentami państwa i gospodarki. Ten człowiek miał kiedyś ambicje zreformowania polskiego państwa (tak przynajmniej twierdził). Kończy jako paradygmatyczny tego państwa psuj.
Nawet jeśli po trwających już ponad tydzień paroksyzmach okaże się, że chciwość i strach utrzymały Zjednoczoną Prawicę na czas jakiś razem, powstaje konstrukcja państwowa oparta wyłącznie na głębokim i totalnym braku zaufania.
Ziobro w dwóch postaciach
Czego dowiedzieliśmy się z dotychczasowego przebiegu kryzysu? Ziobro jest słabszy od Kaczyńskiego, ale jako dysponent Ministerstwa Sprawiedliwości, a szczególnie prokuratury i jej zasobów „hakowych”, a także jako lider Solidarnej Polski, czyli jedynej na prawicy efektywnie działającej i zdyscyplinowanej struktury partyjnej suwerennej wobec Kaczyńskiego (plus wpływy w PiS nieograniczające się do Beaty Szydło), pozostaje najsilniejszym pretendentem do tronu po Jarosławie Kaczyńskim.
Wykorzystując pretekst w postaci dwóch całkowicie cynicznych i fatalnych ustaw (jednej ocieplającej wizerunek prezesa PiS, drugiej mającej zapewnić bezpieczeństwo jego ludziom) Ziobro nieco za szybko postanowił sprawdzić samego Kaczyńskiego.
Ale jeśli Kaczyński nie zdoła pozbawić go teraz ani ministerstwa, ani prokuratury, Ziobro będzie mógł dalej gromadzić „haki” z kolejnych wygaszanych śledztw przeciwko ludziom Kaczyńskiego i spokojnie czekać na „emeryturę” lidera prawicy lub na możliwość wyeliminowania go przy okazji jakiegoś kolejnego poważniejszego kryzysu.
Miniony gorący polityczny tydzień zainaugurowały dwie poniedziałkowe konferencje prasowe Zbigniewa Ziobry. Jedna jako prokuratora generalnego – służąca postraszeniu PiS-u. Druga jako ministra sprawiedliwości – zakończona dokładnie w momencie, gdy na Nowogrodzkiej zaczynał się PiS-owski sąd nad Ziobrą, mająca pokazać jego gotowość do rozmów i przekonać jakąś część wyborców prawicy, że to nie Ziobro będzie winien rozpadu obozu władzy, jeśli Kaczyński faktycznie spróbuje mu odebrać ministerstwo lub prokuraturę.
Występując w roli prokuratora generalnego Ziobro przedstawił się prawicy jako antyplatformerski integrysta, brutalnie atakując Sławomira Nowaka i Donalda Tuska. Jednocześnie jednak wysłał zatruty liścik do Kaczyńskiego, chwaląc się swoimi osiągnięciami w sprawie GetBacku i zapowiadając bezwzględne ściganie Leszka Czarneckiego.
W aferze GetBacku pojawiają się ojciec premiera Morawieckiego, sam premier Morawiecki, a także ludzie Mariusza Kamińskiego.
Z kolei Leszek Czarnecki ma nieopublikowane taśmy dotyczące afery KNF, m.in. z rozmów z Adamam Glapińskim, odwiecznym kasjerem Jarosława Kaczyńskiego. Przed dwoma laty Czarnecki upublicznił tylko nagranie rozmowy z Markiem Chrzanowskim, szefem KNF. Resztę taśm zostawiając sobie na czarną godzinę. Grożenie mu przez Ziobrę listem gończym, aresztowaniem, konfiskatą majątku, może przekonać Czarneckiego, że czarna godzina już dla niego nadeszła. W ten sposób to nie Ziobro („on jest przecież z prawicy, nie może chcieć dla prawicy źle”), ale „nomenklaturowy miliarder Czarnecki” uderzyłby boleśnie w ludzi Kaczyńskiego.
Ta subtelna zaczepka ze strony prokuratora generalnego tłumaczy, dlaczego Kaczyński obchodził się z nim przez resztę tygodnia delikatnie, jak z lekko zepsutym jajeczkiem. Przez co „rozwiązywanie kryzysu na Zjednoczonej Prawicy” trwa już tyle dni.
Jeśli faktycznie Ziobro pozostanie zarówno ministrem sprawiedliwości, jak i prokuratorem generalnym (a „bezpośrednia kontrola” Kaczyńskiego ograniczy się do wstawienia do Ministerstwa Sprawiedliwości człowieka rzutkiego jak Sasin, z którym Ziobro i jego ludzie poradzą sobie jak rekiny z chorym wielorybem), będzie to oznaczało, że
Kaczyński nie był w stanie rozwiązać problemu niesfornego koalicjanta. I to nie był w stanie rozwiązać tego problemu teraz, kiedy jeszcze nie jest na emeryturze.
Tym bardziej nie będzie go potrafił rozwiązać za rok, dwa lub trzy lata wypełnione zbieraniem przez Ziobrę dalszych haków na kolegów z PiS-u. Kaczyński już wie, że jednym ciosem samozwańczego delfina nie da się zlikwidować. Zamyśla zatem nad taką konstrukcją całego państwa, która pozwoliłaby mu powoli osłabiać Ziobrę.
Jarosław Kaczyński to Jerzy Kalina polskiej państwowości
Użycie do osłabiania Ziobry całego państwa, całej struktury rządu, obsady kluczowych dla coraz bardziej zetatyzowanej polskiej gospodarki spółek skarbu państwa i instytucji finansowych – jest ostatecznym pogrzebaniem mitu Kaczyńskiego jako państwowca czy reformatora.
Jarosław Kaczyński pojawił się na początku lat 90. w polskiej polityce jako wyjątkowo utalentowany intrygant. Zdolny do niebywale subtelnych kombinacji, potrafiący prewencyjnie zaatakować każdego sojusznika i zerwać każdy polityczny deal. Jednak absolutnie impotentny, kiedy przychodziło do realnego rządzenia państwem.
I dokładnie w takiej roli, z takim wizerunkiem i takim dorobkiem Jarosław Kaczyński z polskiej polityki odejdzie. Zostanie po jego rządach chaos i pomniki Jerzego Kaliny.
Jerzy Kalina był kiedyś artystą, w latach siedemdziesiątych tworzył lepszą lub gorszą, ale jednak sztukę. Dziś tworzy grafomańskie publicystyczne pamflety na równie grafomańską lewacką „sztukę krytyczną”, która zalegała muzea i galerie w Polsce, kiedy naszym krajem nie rządziła jeszcze kulturowa i polityczna prawica. Kiepskim plastykom o dość płytkim lewicowym światopoglądzie wydawało się wówczas, że zostaną wieszczami, kiedy dołączą do swych instalacji szczyptę zaangażowanego ideologicznego żargonu. Dziś dokładnie to samo robią prawicowi „artyści krytyczni”. Kalina zaprojektował pomnik smoleński, który jest potworkiem. Stworzył instalację przedstawiającą okrągły stół jako piłę tarczową bestialsko krojącą żywe ciało narodu.
Najnowsza instalacja Jerzego Kaliny z Janem Pawłem II przed Muzeum Narodowym w Warszawie jest o tyle ciekawa, że nie byłoby jej w ogóle, gdyby nie wcześniejsza instalacja Maurizio Cattelana. Tam figura Jana Pawła II była przygnieciona głazem, tutaj głazem ciska. Kalina wyprodukował prawacki pamflet na lewacką „sztukę krytyczną” – bez pomysłu własnego, bez żadnej własnej estetyki.
Podobnie Kaczyński, nie mając żadnego autorskiego pomysłu ani na polskie państwo, ani na geopolityczny porządek w Europie, jak każdy improduktyw wyrzuca z siebie kolejne pamflety na III RP czy na Unię Europejską.
Użycie państwa, wykorzystanie samej struktury rządu do walki personalnej ze Zbigniewem Ziobrą jest być może jego największą kompromitacją. Tak jak największą (na razie) kompromitacją Jerzego Kaliny jest ten Jan Paweł II przed Muzeum Narodowym w Warszawie.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro w Sejmie, Fot. Flickr/Sejm RP/Krzysztof Białoskórski, licencja Creative Commons