Czerwiec 1937, ciepła noc w Salzburskich Alpach, kwatera Hitlera w Berchtesgaden. Reinhard Heydrich, szef SD (Sicherheitsdienst, służby bezpieczeństwa, wywiadu i kontrwywiadu SS), z zachwytem przedstawia Hitlerowi wyniki akcji, która zniszczy morale kadry dowódczej Armii Czerwonej: – Mein Führer, pomysł był prosty. Jeśli Stalin jest tak podejrzliwy, to trzeba mu było tylko dostarczyć dowody zdrady i spiskowania z nami jego marszałka Tuchaczewskiego, a on sam już wykończy swoich wszystkich dowódców.
*
W pewnym sensie operacja rzeczywiście była prosta. Jesienią 1936 roku mieszkający na emigracji w Paryżu białogwardyjski generał Skoblin i hitlerowski agent, o którym nawet wróble ćwierkały, że również pracuje dla Kremla, przekazał do Berlina plotkę, jakoby Stalin nie przepadał za marszałkiem Tuchaczewskim.
Niemcy postanowili skorzystać – a niewiele ryzykowali. Od dawna obserwowali sytuację w Sowietach i jasne było dla nich, że to paranoja Stalina napędza czystki trwające od lata 1936, kiedy to fanatycznych komunistów, Zinowiewa i Kamieniewa, oskarżono m.in. o… pracę na rzecz niemieckiego wywiadu.
Heydrich wpadł na pomysł: fałszerze z SS, wykorzystując faktycznie istniejące kontakty Tuchaczewskiego z Zachodem (znaleziono jego autograf w archiwum Reichswehry z czasów, gdy Republika Weimarska współpracowała z Moskwą; był nadto gościem na pogrzebie brytyjskiego króla Jerzego V), sfabrykowali meldunki marszałka do Berlina. Nadali im nawet numerację tajnych, faktycznie istniejących akt niemieckich i opatrzyli jego sfałszowanym podpisem.
Potem, aby operację uwiarygodnić, Berlin pozwolił agentom NKWD kupić za ogromną pieniądze te rzekome oryginały dokumentów od agenta niemieckiego działającego w Pradze pod flagą wywiadu… czeskiego.
Skończyło się dla Rzeszy bajkowo: na procesie Tuchaczewskiego 11 czerwca 1937 roku rano przedstawiono dokumenty wyprodukowane w Berlinie jako dowód zdrady marszałka (oczywiście – przyznał się), a już po południu go rozstrzelano. Potem egzekucje i masowe aresztowania trwały w Armii Czerwonej aż do roku 1939…
W ten sposób, w dniu agresji hitlerowskiej w czerwcu 1941 roku, Armia Czerwona była dowódczo sparaliżowana, a Heydrich mógł zacierać ręce.
*
Ale wróćmy do literackiej wizji owego wieczoru triumfu Heydricha w Berchtesgaden. Być może w tym momencie wyszedł zza kotary Wilhelm Wulff, nadworny astrolog Führera, z wielką szklaną kulą.
– Ależ, Mein Führer, mam tu sensacyjną wizję świata za lat osiemdziesiąt. Proszę sobie wyobrazić, że w Warschau minister od Polnische Wehrmacht, aresztuje generała od wywiadu za to, że ten na pewno jest rosyjskim szpiegiem, bo rozmawiał z Rosjanami w Rosji! I to po rosyjsku!
– Hm, ciekawe… A zatem w tej przyszłej Polsce, żeby mieć gwarancje, że szef wywiadu nie przejdzie na stronę rosyjską, to po pierwsze nie może mówić po rosyjsku, a po drugie – najlepiej, żeby Rosjan rozpracowywał we Französisch-Guayana? Lubię to, to się nazywa bezczelna prowokacja! Świetny ten, jak mu tam, Herr Minister Wojny. Przydałby się nam w naszej Tysiącletniej Rzeszy. Robi to, co nasz Heydrich, ale taniej! I co, skuli pseudoszpiega i zakłuli?
– Nie, Mein Führer. Po kilku godzinach przeprosili i wypuścili.
– Ach, pewnie w ten sposób Herr Minister Wojny celowo destabilizuje sytuację nad Wisłą. Pracuje dla nas, czy tego przyszłego Stalina?
– Dla nas na pewno nie, bo Polacy są naszymi sojusznikami i zależy nam na ich sukcesie. A Moskwie to się oczywiście opłaca, ale wcale nie musi mu płacić.
– To kto zarabia na tych jego bredniach?
– Głównie jego lekarz, Mein Führer.
Witold Bereś
Zdjęcie główne: Pixabay