To, co się zdarzyło w Rzeszowie, i spektakularność tej wygranej daje wiatr w żagle opozycji. Oczywiście samo nic nie przyjdzie, ale w każdej działalności liczy się nastawienie, a to dodaje wszystkim skrzydeł – mówi nam Tomasz Siemoniak, były szef MON, wiceprzewodniczący PO. I dodaje: – Jeśli mamy złe relacje w UE, mamy też złe relacje w NATO, bo ta sama kanclerz Merkel i ten sam prezydent Macron uczestniczą w szczytach UE i w szczytach NATO. To w Polsce tak się przyjęło, że premier jest na szczytach unijnych, a prezydent na szczytach NATO. Nie jesteśmy w stanie niczego proponować, bo pozycja Polski jest bardzo słaba. Ani Trójkąt Weimarski, który kiedyś był bardzo mocny i mogliśmy wiele spraw przeprowadzać w porozumieniu z Paryżem czy Berlinem, ani Grupa Wyszehradzka pogrzebana przez konflikt z Czechami, nie działają, zatem na nasz głos specjalnie nikt nie czeka.

JUSTYNA KOĆ: Jakie konsekwencje i jakie wnioski niesie wygrana Konrada Fijołka w Rzeszowie?

TOMASZ SIEMONIAK: To przede wszystkim wielki osobisty sukces Konrada Fijołka i mieszkańców Rzeszowa. Trzeba im pogratulować dobrej decyzji, wybierali między dobrym samorządowcem, który ma w DNA samorządność lokalną, a kandydatami albo kompletnie spoza, albo centralistycznymi urzędnikami.

Wniosków politycznych jest kilka. Po pierwsze, że zgoda w opozycji demokratycznej przynosi rezultaty, które są na poziomie marzeń całej demokratycznej opinii publicznej. Jako PO od dawna to robimy czy z Koalicją Obywatelską sugerując pomysł koalicji 276, bo to właśnie ma taki sens.

Reklama

Gdy jesteśmy razem, to żadna antydemokratyczna siła, która chce cofać Polskę jak PiS, nie ma szans.

Po drugie widać, że obóz władzy jest w coraz gorszej kondycji, widać rozkład tej ekipy, skoro nie była w stanie doprowadzić do wystawienia jednego kandydata.

Trzeci wniosek jest taki, że system działania PiS-u polegający na tym, że obiecują mnóstwo pieniędzy, cudowne projekty, przywożą talony, czeki, przestał się sprawdzać. Mimo tych wszystkich obietnic wyborcy są mądrzejsi i stawiają na wiarygodność. Sądzę, że przed wyborami samorządowymi to silny znak, że kandydaci PiS-u będą odrzucani. To też pokazuje stopień zużycia władzy i zniecierpliwienia obywateli w mniejszych i większych miejscowościach. Nikt z kandydatów PiS-u nie kojarzy się z działaniem na rzecz lokalnej społeczności, tylko z działaniem na rzecz interesu partii.

W komentarzach powyborczych słychać, że Konrad Fijołek bardzo dobrze zrobił, że nie afiszował się z żadnym logo partyjnym, nie spotykał się też z liderami opozycji. Odcinał się wręcz od dużej polityki. Czy to zostało dostrzeżone? Jakie wnioski za tym idą w KO?
Wszystkie partie demokratycznej opozycji poparły Konrada Fijołka. Wystawienie jego kandydatury poprzedziło szerokie porozumienie, bo to był warunek niezbędny, aby nie było złej rywalizacji na opozycji, która mogła sprawić, że Konrad Fijołek nie wygrałby w I turze. Byliśmy oczywiście w Rzeszowie, mieliśmy tam posiedzenie Rady Krajowej, to był też wyraz wsparcia dla kandydata opozycji, spotykaliśmy się z nim na rynku w Rzeszowie, natomiast ma pani rację, że kampania i Fijołka, ale i innych kandydatów jeszcze w wyborach 2018 roku skupiona była nie na partyjnym życiu liderów, tylko na rozwiązywaniu lokalnych problemów. Tak robił Konrad Fijołek, to jest tajemnica sukcesu, bo ludzie wybierają sobie prezydenta, a nie lidera politycznego.

Jestem pewny, że poparcie partii opozycyjnych pomogło Konradowi Fijołkowi, ale jasne było, że na pierwszym miejscu jest on i problemy miasta, które nie mają barw partyjnych.

Czy ten sukces w Rzeszowie może zostać przeniesiony na całą Polskę? Na ile realne jest zjednoczenie opozycji, gdy wiadomo, że przy układaniu list dochodzą do głosu osobiste ambicje polityków?
W polityce liczą się często trendy i ja widzę w wyborach rzeszowskich pewien dobry trend. Oczywiście można powiedzieć, że prezydent Ferenc wygrywał te wybory wielokrotnie i nikogo to nie dziwiło, natomiast w tej konkretnej sytuacji było kilka nowych zmiennych. Dawno nie było żadnych wyborów, była pandemia, od wyborów prezydenckich minął rok, ale na pewno to, co się zdarzyło w Rzeszowie, i spektakularność tej wygranej daje wiatr w żagle opozycji. Oczywiście samo nic nie przyjdzie, ale w każdej działalności liczy się nastawienie, a to dodaje wszystkim skrzydeł. Pamiętajmy, że także cały polski samorząd stanął murem za Fijołkiem, to było wydarzenie bez precedensu, gdy do Rzeszowa przyjechali prezydenci, marszałkowie.

Teraz wiele w rękach wyborców i polityków opozycji, jak będą dalej działać. Sądzę jednak, że ta lekcja jednoczenia jest bardzo ważna, bo mogłoby być zupełnie inaczej, gdyby choć jedna partia się wyłamała z tego porozumienia.

Paweł Kukiz połączył siły z Jarosławem Kaczyńskim. Jest pan zdziwiony?
Paweł Kukiz szuka swojego miejsca w polityce odkąd kandydował 6 lat temu w wyborach prezydenckich. Kiedyś miał własną partię, która mu się rozeszła, współpracował blisko z PSL, a teraz decyduje się na współpracę z PiS-em.

Moim zdaniem Paweł Kukiz kompletnie do PiS nie pasuje i to dobrych efektów nie przyniesie.

Być może Kaczyński zyska kilka głosów przed zbliżającymi się trudnymi głosowaniami, ale nie wróżę powodzenia tej konstrukcji. W polityce warto trzymać się jednej linii i nie zmieniać sojuszników. Uważam, że za obietnice spełnienia postulatów nie należy od razu wiązać się z obiecującym na całość tego, co robi.

Kaczyński myśli o zastąpieniu gowinowców głosami Kukiza, zatem dla niego to bardzo dobry ruch.
Oczywiście, że taki jest sens tego i nikt nie wierzy w to, że nagle Jarosław Kaczyński stał się fanem pomysłu sędziów pokoju. Chodzi tu tylko o te kilka głosów i szachowanie koalicjantów, Ziobry i Gowina, tylko moim zdaniem to się dobrze nie skończy. Ani tam nie ma prawdziwych podstaw, ani prawdziwego partnerstwa.

Zaplanowane na ten tydzień rozprawy w głośnych sprawach stosowania środków tymczasowych Trybunału Sprawiedliwości UE oraz przepisów tak zwanej ustawy dezubekizacyjnej zostały odwołane przez Trybunał Konstytucyjny. Co stoi za tą decyzją?
Nikt nie ma złudzeń, że TK w jakikolwiek sposób jest podmiotowy, więc najwyraźniej PiS nie chce, aby w tym tygodniu opinia publiczna zajmowała się takimi tematami. Jeśli chodzi o ustawę dezubekizacyjną, to terminy były już kilkukrotnie przesuwane. Traktuję to jako efekt bezradności TK wobec faktu, że ta ustawa zastosowała odpowiedzialność zbiorową, co jest niedopuszczalne.

Wszystkich wrzucono do jednego worka i odebrano ludziom emeryturę za czas pracy, także w wolnej Polsce, ludziom, którzy zostali pozytywnie zweryfikowani.

Co do drugiej kwestii, to sądzę, że jest odkładana, ponieważ prezydent Duda jest na szczycie NATO, są tam też przywódcy większości państw europejskich i byłoby fatalnie przyjęte, gdyby w tych samych dniach zapadła decyzja, że Polska nie uznaje wyższości prawa europejskiego. To są powody taktyczne i wynikają z dyspozycji Nowogrodzkiej. Akurat dziś prezes tych orzeczeń nie potrzebuje.

Skoro jesteśmy przy szczycie, to pojawiło się w mediach społecznościowych zdjęcie Andrzeja Dudy z Joe Bidenem, ale nie poszedł na za tym żaden komunikat o rozmowach. Jest się z czego cieszyć?
To jest żenujące, że próbuje się brak rzeczywistego dialogu ze Stanami Zjednoczonymi przykrywać pod pozorem wspólnego zdjęcia i uznawać, że to jest jakaś formuła spotkania. Bywałem na szczytach NATO i praktycznie można tam sobie z każdym zrobić zdjęcie, jak się grzecznie poprosi, nic nie wiemy natomiast o rozmowach, nie było tego w planach Joe Bidena, przez miesiące nie doszło do rozmowy telefonicznej, a minister spraw zagranicznych Rau w niedawnym wywiadzie oświadczył, że Amerykanie nie mają dla nas czasu. Zachowanie Kancelarii Prezydenta, która sugeruje jakieś spotkanie, jest żałosne. Niech pokażą komunikat, ustalenia, bo to, co się dzieje, jest mało poważne.

Skoro druga strona nie chce się spotykać, to trzeba to uszanować i wypijać piwo, którego się samemu nawarzyło.

Jak ocenia pan rolę Polski na szczycie?
Nie ma żadnej roli, a skupienie się na tym, czy będzie jakieś zdjęcie, czy small talk z prezydentem Bidenem, pokazuje, w jakiej pozycji jesteśmy. Jeśli chodzi o europejskich sojuszników, to już dawno zepsuliśmy z nimi relacje, a to są przecież te same państwa, które są w NATO. Oczywiście nie wszystkie, ale jest ich aż 21. Zatem jeśli mamy złe relacje w UE, mamy też złe relacje w NATO, bo ta sama kanclerz Merkel i ten sam prezydent Macron uczestniczą w szczytach UE i w szczytach NATO.

To w Polsce tak się przyjęło, że premier jest na szczytach unijnych, a prezydent na szczytach NATO. Nie jesteśmy w stanie niczego proponować, bo pozycja Polski jest bardzo słaba. Ani Trójkąt Weimarski, który kiedyś był bardzo mocny i mogliśmy wiele spraw przeprowadzać w porozumieniu z Paryżem czy Berlinem, ani Grupa Wyszehradzka pogrzebana przez konflikt z Czechami, nie działają, zatem na nasz głos specjalnie nikt nie czeka.

Widać, że prezydenci państw bałtyckich sami zorganizowali sobie spotkanie z prezydentem Bidenem, i to nie gdzieś na stojąco, tylko normalne konsultacje. Przykro to powiedzieć, ale od momentu wejścia do NATO nie mieliśmy tam tak słabej pozycji.

Spowodowaliśmy to sami beznadziejną polityką, która nawet ze Stanów Zjednoczonych uczyniła państwo, z którym mamy ogromny kłopot. To niewyobrażalne, jak z naszego największego sojusznika, gwaranta naszego bezpieczeństwa, państwa, które odegrało ogromnie ważną rolę 30 lat temu, żeby Polska odzyskała niepodległość, zrobiliśmy państwo, z którym mamy problem. To działanie wbrew polskim interesom.


Zdjęcie główne: Tomasz Siemoniak, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons

Reklama