Sprawa Misiewicza jest zamknięta – ogłosili (nie po raz pierwszy zresztą) politycy PiS. Nic bardziej mylnego.

Bartłomiej Misiewicz, jego zdumiewające zachowania i kuriozalna kariera nie są jakimś wybrykiem natury, ani też wyjątkową patologią pisowskiej praktyki. I wcale nie tylko dlatego, że takich „misiewiczów”, może nie tak „barwnych” i nie tak eksponowanych, jak były pomocnik apteczny, za to równie niekompetentnych i aroganckich, są dziś w Polsce setki, a może tysiące. Ale przede wszystkim dlatego, że kariera Misiewicza jest symbolem czegoś, co jest integralnym elementem pisowskiego programu, pisowskiej idei rewolucyjnej zmiany.

Podstawowym elementem tej rewolucji jest tzw. wymiana elit,

o której politycy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele mówili wielokrotnie. Oznacza ona pozbycie się wszystkich, którzy kompetencje i sukces zdobywali zanim nastąpił PiS i którzy pisowskiej zmiany, na ironię nazywanej „dobrą”, nie popierają. A następnie zastąpienie swoimi wiernymi pisowskimi kadrami we wszystkich możliwych dziedzinach. Od mediów po edukację, od nauki po działalność pozarządową, od gospodarki po kulturę. Wszędzie tam mają się znaleźć bierni, mierni, ale wierni PiS-owi.

Co tam jakiś Wajda – przecież Krauze nie jest gorszy, a że jego propagandowy „Smoleńsk” jest czołowym knotem polskiej kinematografii, to nieważne. Ważne, że Krauze jest „nasz”.

Co tam prof. Machcewicz, twórca niezwykłej, wyjątkowej w skali świata ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej – my mamy swojego „młodego zdolnego działacza” powołanego przez ministra kultury (minister co prawda wystawy gdańskiego muzeum nie widział, ale mu się ona nie podoba). Co tam generałowie doświadczeni w najtrudniejszych warunkach bojowych – skoro nie przez nas powołani. No i wreszcie Misiewicz – pokraczna karykatura „dobrej zmiany” – 27-latek z doświadczeniem aptecznym, wręczający dymisje generałom, przyjmujący meldunki i ochraniany przed mżawką parasolem trzymanym przez żołnierzy w polskim mundurze.

Eleganckie określenie „wymiana elit” to nic innego, jak

Reklama

zasada TKM

(teraz, k…, my), sformułowana w 1998 r. przez Jarosława Kaczyńskiego. Wówczas tymi słowami piętnował zajmowanie stanowisk przez ludzi związanych z AWS – ale z tą częścią nowego ugrupowania rządzącego, z którą on sam blisko związany nie był. Dlatego wtedy TKM było niedobre – dziś jest jak najbardziej szlachetnym działaniem na rzecz odnowy ojczyzny. Bo teraz to wreszcie naprawdę MY. I trzeba było dopiero kompromitacji na miarę Misiewicza, jawnie szkodzącej wizerunkowi i sondażom PiS-u, żeby zrobić pokazowy partyjny proces i Misiewicza wyrzucić.

Ale wbrew górnolotnym deklaracjom to w najmniejszym stopniu nie zmienia podstawowych zasad i celów. Nikczemnych zasad, które pisowskie „szczytne” cele uświęcają – do czego uprawnia absurdalne przekonanie o własnej „racji moralnej”.

Krzysztof Luft


Zdjęcie główne: Bartłomiej Misiewicz przed siedzibą PiS, Fot. YouTube

Reklama

Comments are closed.