W związku z tekstem Cezarego Michalskiego pt. “Koalicja ludzi dojrzałych na wojnę cywilizacji” otrzymaliśmy polemiczny list od Miłosza Motyki, prezesa Forum Młodych Ludowców, który publikujemy w całości jako stanowisko Polskiego Stronnictwa Ludowego. Poniżej zamieszczamy także odpowiedź red. Cezarego Michalskiego. Ciekawej lektury.

Miłosz Motyka: O „Koalicji ludzi dojrzałych” słów kilka

„Idea koalicji wszystkich opozycyjnych partii skończyła się po faktycznym »spenetrowaniu« (kupieniu, zastraszeniu, rozbiciu) PSL-u przez PiS”. Tak zaczyna swój ostatni tekst redaktor Cezary Michalski na łamach serwisu wiadomo.co. Taka teoria nie wytrzymuje jednak zderzenia z faktami. Nic dziwnego, bo jest to zderzenie czołowe przy dużej prędkości. Kolejnych tez dotyczących PSL zawartych w tekście „Koalicja ludzi dojrzałych na wojnę cywilizacji” nie uratowałoby nawet 5 gwiazdek w teście NCAP. Jak pisze redaktor Michalski, ludowcy są rozbici wewnętrznie, pokonani na zewnątrz i rozgrabieni przez przeciwników. Co więcej, PSL nie tylko dał się pokonać PiS-owi, ale jeszcze słucha podszeptów jego doradców. Trudno wobec tego wszystkiego przejść obojętnie. Zatem do rzeczy.

„Kupiony, zastraszony i rozbity”, działający pod dyktando Kaczyńskiego czy już w ogóle pod kontrolą PiS. Taki obraz PSL – o czym autor pisze wprost – wyłania się z tekstu redaktora Cezarego Michalskiego. Od kiedy jako ludowcy podjęliśmy decyzję o tworzeniu Koalicji Polskiej codziennie mierzymy się z podobnymi komentarzami. Czas skonfrontować je wreszcie z faktami.

Kupieni, zastraszeni i rozbici

„Spenetrowanie przez kupienie”. Trudno nie odnieść wrażenia, że pamięć w polityce jest nad wyraz krótka, ale i wybiórcza. Pytanie tylko, czy na tyle krótka, by nie pamiętać wydarzeń z listopada ubiegłego roku. Może inaczej, bardziej na czasie. Wiecie, że niektórzy w PiS latali sobie Gulfstreamem jeszcze zanim to było modne? I to bynajmniej nie w sprawach państwowych. Chyba że za takowe można uznać próby utworzenia nowego resortu w Ministerstwie Rolnictwa dla radnych PSL. Właśnie taka propozycja leżała na stole: wejście do rządu i teka wiceministra ds. sadownictwa. Radni PSL pozostali nieczuli na umizgi PiS czy wreszcie nie dali się „kupić”, jak pisze pan redaktor. Kupieni?

Reklama

Szybko zapomniano nie tylko o wspomnianych podchodach, ale również o innym przypadku. Pamiętacie państwo, jak cała Polska żyła wyborami do jednego z sejmików wojewódzkich? Jak relacje telewizyjne otwierały okrzyki „Judasz i zdrajca” wobec jednego z radnych? Być może pamiętają państwo, jak pisali o nim dziennikarze? „Po ile dziś Kałuża?”, „Zmień nazwisko na ściek” czy mówiąc o nim per „ciul” – to wszystko autentyczne tweety. Czy przywołuje właśnie radnego PSL, który został „kupiony”? Czy przez radnego PSL dziś PiS rządzi w sejmiku śląskim? Nie, opisuję radnego wybranego z pierwszego miejsca list Koalicji Obywatelskiej na Śląsku, pana Wojciecha Kałużęa. Ten fakt nie pasuje jednak do teorii „obrotowych” ludowców. No cóż, udajmy więc, że tego nie było.

Zastraszeni. Tutaj sprawa wygląda troszeczkę inaczej. To fakt, PiS jak nikt inny wprowadził atmosferę strachu wobec pracowników związanych z innymi opcjami politycznymi – nie tylko przecież z ludowcami. To prawda, codziennie takie osoby muszą stawiać czoła wszelkim nieprzyjemnościom związanym ze swoimi poglądami.

Pytanie jednak, czy przedstawianie tak sprawy jest w porządku. Proszę to samo powtórzyć pani Anecie, która startowała w ostatnich wyborach samorządowych z list PSL. Mimo że w Ośrodku Doradztwa Rolniczego pracuje 10 lat z dnia na dzień zastała przeniesiona do pracy o 100 km dalej. Za co? Za start z list Polskiego Stronnictwa Ludowego. Takich osób jak pani Aneta – odważnych, którzy nie dali się kupić (patrz punkt wyżej) czy zastraszyć – jest w PSL dziesiątki. Przykłady można mnożyć. Byliśmy z nią, wspieraliśmy i mówiliśmy głośno o takim procederze w czasie protestu rolniczego w Iłowie. Tam jednak ekspertów od PSL nie widziałem. Zastraszeni?

Rozbicie. Z pewnością pamięta pan przeddzień naszej konwencji w Kraśniku przed wyborami samorządowymi. Być może nie ze względu na ważne dla ludowców wydarzenie na Lubelszczyźnie, ale poruszenie w Warszawie. Z Wiejskiej donoszono, że PSL straci klub w Sejmie. Jak się wszystko skończyło? Dziś PSL ma 22 posłów i jednego senatora. Z najmniejszego klubu sejmowego staliśmy się trzecim co do wielkości w Sejmie. Na usta aż się cisną słowa premiera Millera o tym, jak kto kończy i zaczyna. Rozbici?

Trzasnąć obrotowymi drzwiami

Powiedzmy sobie wreszcie wprost: PSL nigdy w koalicji z PiS nie było. Co więcej, prezes Kosiniak-Kamysz, wiceprezesi Pasławska, Struzik, Klimczak, Hetman i Jarubas jednym głosem mówią, że takiego aliansu nie będzie również po wyborach. Całe kierownictwo PSL.

Być może to właśnie jest zadrą w oku wielu politycznych komentatorów, którzy z nieskrywaną lubością piszą o ludowcach jako partii „obrotowej”. Łatwiej trzasnąć jednak obrotowymi drzwiami, niż wskazać dziś koalicję PiS-PSL na poziomie centralnym czy sejmików wojewódzkich.

Gdybym za każde stwierdzenie o „obrotowości” PSL dostawał jeden głos przy urnie, dziś przygotowywałbym się do wygranej w wyborach… prezydenckich. Musiałbym już tylko poczekać do 35. urodzin. Stąd pytanie: dlaczego wciąż musimy tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądem? Po co powielać tę nieprawdę, kiedy fakty są jasne?

Taką koalicję wmawiano nam i w 2005 r., i w 2014, i w 2018. Jak było naprawdę? Gdyby nie PSL – co umyka niektórym komentatorom – PiS po 2014 nie rządziłoby w jednym, ale w dziesięciu sejmikach, a po ostatnich wyborach samorządowych sprawowałby władzę w 13 sejmikach. Kiedy w bezpośredniej polemice wytknąłem to jednemu z dziennikarzy na Twitterze, ten przyznał mi rację. Nie przeszkodziło mu to w następnych tweetach powtarzać ten osąd. Nasuwa się pytanie: po co?

O Koalicji Polskiej

„Idea koalicji wszystkich opozycyjnych partii powinna była się skończyć 27 maja – w dzień po wyborach europejskich”. Tak – parafrazując słowa w tekście pana Michalskiego – brzmi zdanie zgodne z obiektywną oceną. Teza, że tylko szeroka koalicja ma szansę wygrać z PiS, miało tyle samo wspólnego z prawdą, co sondaże, które dawały 6 pkt. procentowych przewagi KE nad PiS.

„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych efektów”.

Zamiast wziąć sobie do serca tę maksymę Alberta Einsteina wielu komentatorów, ale i polityków mówiło z uporem maniaka: jeszcze szerzej, jeszcze bardziej razem. W tym ślepym dążeniu do budowania jeszcze większego bloku zanikł gdzieś po drodze zdrowy rozsądek. PSL jako jedyny – wydawać by się mogło – wyciągnął wnioski po wyborach europejskich.

Jeszcze szerzej? Przecież już tak „szeroka” Koalicja Europejska połamała sobie skrzydła na sprawach światopoglądowych w wyborach europejskich. I to pomimo że nie są one w regulowane w Parlamencie Europejskim. Pomimo tego, że PSL podkreślał swoją odrębność w tych kwestiach. Możemy się tylko domyślać, jak byłyby one znów cynicznie wykorzystane przez PiS i ich sztab wyborczy skoszarowany tymczasowo przy Woronicza w wyborach do parlamentu krajowego, który ma przecież bezpośredni wpływ na legislację w tych sprawach.

W wyniku rozmów z członkami, dyskusjami z wyborcami, ale i na podstawie analiz przedstawiliśmy inną drogę. Zaproponowaliśmy, by opozycja poszła w dwóch blokach: centrowym i lewicowym. Mówiliśmy o tym nie tylko my, ale również socjologowie. „Nie da się stworzyć jednej szerokiej oferty politycznej, która zmobilizuje zarówno konserwatywnych, jak i lewicowych” – mówił prof. Sławomir Sowiński. „Budowa szerokiej koalicji grozi utratą wyborców na skrzydłach” – ostrzegał prof. Jarosław Flis. Mało? To jeszcze prof. Marek Migalski: „Bez lewicowej kotwicy, to kotwica PSL może pożeglować po konserwatywnego wyborcę”.

Decyzja wydawała się nad wyraz racjonalna: budujemy dwa bloki spójne programowo, ale i ideologicznie. Jednak jak widać, nie dla wszystkich. Nagle okazało się, że za decyzją PSL nie stoją analizy socjologów, podjęta demokratycznie decyzja przez 93 członków Rady Naczelnej, a suflerzy w różnej postaci, o których pisze pan redaktor. To nieprawda.

Kto sufluje KO?

Nasuwa się pytanie, kto w takim razie sufluje Grzegorzowi Schetynie, który konsekwentnie buduje nową lewicę? I tu dochodzimy do kolejnego zarzutu redaktora Michalskiego. Nikt z nas PO „lewicą” nie nazywa. Natomiast „nową lewicą” już tak. Parafrazując pana słowa można rzec: „Ogłoszone przed paroma dniami jedynki i wyłaniający się powoli kształt list Koalicji Obywatelskiej na jesienne wybory – wszystko to precyzyjnie pokazuje budowę nowej lewicy”. Znajdziemy tam takie nazwiska jak Katarzyna Piekarska, Tadeusz Ferenc czy Grzegorz Napieralski. Kojarzą się jednoznacznie z jedną stroną sceny politycznej, prawda?

Jeszcze jedno. Przecież to Platforma u swoich podstaw mówiła o obronie „praw religii, rodziny i tradycyjnego obyczaju” czy walce „o pełne prawa w Europie dla polskiej tożsamości narodowej”. Ta sama Platforma dziś tworzy listy przy udziale ludzi nierozerwalnie związanych z lewicą i wyrzuca z partii osoby o poglądach konserwatywnych. Ta druga grupa na czele z Markiem Biernackim jest dziś w Koalicji Polskiej, nie Obywatelskiej. Przypadek?

Jeszcze słowo do redaktora Michalskiego. Bez względu na to, czy pisze pan jako zaangażowany po stronie opozycji publicysta, czy doradca Grzegorza Schetyny, to nie powinien pan sięgać po kłamstwa, kalumnie i oszczerstwa. Wroga na opozycji nie ma i czas, żeby PO i jej doradcy to wreszcie zrozumieli. Przeciwnik jest dziś po drugiej stronie barykady i pokona go tylko racjonalne centrum.

Miłosz Motyka
Autor jest prezesem Forum Młodych Ludowców

Odpowiedź Cezarego Michalskiego

Ryzykowny błąd PSL

Zacznijmy od tego, że całkowicie zgadzam się z diagnozą Miłosza Motyki na temat losów PSL pod rządami PiS. Widziałem niszczenie ludzi i struktur Ludowców, niestety w wielu przypadkach skuteczne. Widziałem też opór dziesiątków ludzi PSL, opisanych przez Miłosza Motykę na przykładzie „pani Anety”. I właśnie dlatego uważam, że każde działanie kierownictwa PSL, które obiektywnie politycznie sprzyja PiS-owi, jest działaniem wbrew interesom, a nawet wbrew zupełnie podstawowemu instynktowi samozachowawczemu Ludowców.

Decyzja kierownictwa PSL o faktycznym rozbiciu szerokiej koalicji partii opozycyjnych przed kluczowymi dla Polski wyborami do polskiego parlamentu jest decyzją obiektywnie sprzyjającą PiS, zwiększającą szansę Jarosława Kaczyńskiego na utrzymanie władzy i dalsze niszczenie zarówno polskiej demokracji, jak też ludzi i struktur PSL, którzy się Kaczyńskiemu nie poddadzą. Dlatego ta decyzja jest sprzeczna z interesem PSL, a została podjęta pod wpływem i naciskiem ludzi, którym już na dobru i suwerenności ich partii nie zależy, bo walczą wyłącznie o osobiste przetrwanie.

To charakterystyczne, że wśród liderów Ludowców, którzy nie chcieli i nadal nie chcą aliansu PSL-u z PiS-em, mój polemista wymienia „Kosiniaka-Kamysza, Pasławską, Struzika, Klimczaka, Hetmana i Jarubasa”, a nie wymienia, bo wymienić nie może, ani Marka Sawickiego (wiceprzewodniczącego Rady Naczelnej PSL i wiceprzewodniczącego klubu poselskiego PSL-UED), ani Waldemara Pawlaka (byłego premiera i wicepremiera RP z ramienia PSL, wieloletniego lidera partii, który nadal zachował w niej znaczące wpływy). A to oni dwaj wystąpili z propozycją rozbicia Koalicji Europejskiej, której przez jakiś czas inni liderzy PSL się przeciwstawiali, aby w końcu ulec.

Kiedy jednak ulegli, nawet Władysław Kosiniak-Kamysz, który w okresie koalicyjnej współpracy z innymi ugrupowaniami opozycji zachowywał się bardzo lojalnie i sensownie, zaczął używać pod adresem Platformy Obywatelskiej i Koalicji Obywatelskiej języka wcześniej wymyślonego przez propagandystów prawicy. Platforma Obywatelska stała się dla niego „lewicą”, bo szła w koalicji z SLD. PSL z SLD przez znaczną część istnienia III RP nawet współrządziło, a nikt z tego powodu nie nazwałby Ludowców „lewicą starą” czy „nową”.

Trzech wybitnych działaczy PSL weszło do Parlamentu Europejskiego na jednej liście z Włodzimierzem Cimoszewiczem i Leszkiem Millerem, co jednak również nie czyni ich „lewicą starą” czy „nową”. Język wymyślony przez Kaczyńskiego, używany przez przez pisowskie media, został bardzo świadomie zaakceptowany przez kierownictwo PSL jako alibi dla politycznej decyzji, którą ja sam uważam po prostu za błędną, a może nawet dla Ludowców jako suwerennej partii samobójczą.

Powtórzenie błędu

Bzdurą – suflowaną przez PiS i niestety zaakceptowaną ostatecznie przez kierownictwo PSL – jest twierdzenie, że to „koalicja z lewicową Platformą” osłabia PSL, a rozbicie koalicji i pójście osobno Ludowców wzmacnia. Pójście przez PSL osobno w wyborach do sejmików wojewódzkich w 2018 roku (mimo że KO proponowało wówczas Ludowcom bardzo dla nich wygodną i korzystną formułę koalicyjną) skończyło się dla PSL katastrofą. Dzięki rozbiciu głosów opozycji PiS zdobyło wówczas władzę w województwach – szczególnie tych współrządzonych przez PSL – gdzie wcale nie uzyskało większości głosów wyborców. Gdyby PSL stworzyło wówczas jedną listę z KO, PiS nie zdobyłoby władzy ani w Świętokrzyskiem, ani w Lubelskiem, ani na Podlasiu. Konsekwencje tej porażki są dla Ludowców straszliwe – kolejne czystki, kolejne szantaże, kolejne próby przejmowania ludzi i struktur PSL-u przez PiS.

Dziś zatem, pod hasłem „ratowania suwerenności PSL”, Sawicki i Pawlak (działający obiektywnie na rzecz Jarosława Kaczyńskiego) wymusili na PSL-u powtórzenie najbardziej kosztownego błędu i klęski.

Kwestia wiarygodności

Poza szeregiem argumentów, na które próbuję odpowiedzieć, autor polemiki postawił mi jednak również zarzut, że krytykując decyzję kierownictwa PSL-u o rozbiciu koalicji opozycyjnych partii nie jestem dziennikarzem, ale działam na polityczne zlecenie.

Jestem i zawsze byłem publicystą – fakt, że zawsze zaangażowanym, nie traktującym dziennikarstwa jako wyłącznie zawodu, ale także jako walkę. Jestem też autorem wydanego niedawno wywiadu-rzeki z Grzegorzem Schetyną („Historia pokolenia”), który – mam nadzieję – spełnia kryteria pracy dziennikarskiej. Możliwość przeprowadzenia książkowego wywiadu z liderem demokratycznej opozycji uczestniczącym w jednym z kluczowych politycznych bojów jest dla mnie jako dziennikarza powodem do zawodowej dumy i nie czyni ze mnie – jak to niezbyt grzecznie napisał mój polemista – „doradcy Grzegorza Schetyny”. W dodatku Grzegorz Schetyna zawsze uważał PSL za kluczowego koalicjanta i politycznego partnera dla szerokiego polskiego politycznego centrum. Nie przypuszczam zatem, aby podzielał moje – faktycznie obcesowe i radykalne – oceny politycznych zachowań Ludowców.

Po raz ostatni, tak jak pan Motyka (że działam na zlecenie itp.), próbowali mnie zdezawuować ludzie sympatyzujący z Wiosną Roberta Biedronia, kiedy – może faktycznie zbyt niewyparzonym językiem – krytykowałem jej lidera za rozbijanie jedności demokratycznej opozycji i faktyczne działanie na rzecz PiS-u. Niestety, miałem rację. Kilka procent głosów na Wiosnę Biedronia, będących wyłącznie kanibalizowaniem części miejskiego, liberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej z wyborów samorządowych (bo do żadnego „ludu” Biedroń nigdy nie dotarł) przyniosło jedynie, jeśli nie liczyć wygodnego miejsca w Parlamencie Europejskim dla lidera tego ugrupowania, przegraną opozycji z PiS-em, co z kolei ułatwiło Kaczyńskiemu (oraz jego ludziom w PSL) rozbicie koalicji opozycyjnych partii przed jesiennymi wyborami do polskiego parlamentu.

Z tego samego powodu tak bardzo wkurzam się dzisiaj na decyzję kierownictwa PSL. Nawet gdyby Ludowcy jako samodzielna partia weszli do Sejmu, sama ordynacja D’Hondta sprawi, że ich wynik oscylujący wokół wyborczego progu 5 procent przełoży się na większą liczbę posłów i posłanek PiS oraz mniejszą liczbę posłów i posłanek opozycji, niż gdyby te 5 procent głosów zostało oddane na jedną szeroką listę partii opozycyjnych.

Jednak jest dziś prawie pewne, że PSL osiągnie wynik poniżej progu wyborczego, co zwiększy prawdopodobieństwo dalszych rządów PiS, których jedną z konsekwencji będzie zniszczenie PSL-u (czego ani im, ani demokratycznej Polsce nie życzę).

Cezary Michalski

Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”


Zdjęcie główne: Władysław Kosiniak-Kamysz, Fot. Flickr/PO

Reklama