Prawdopodobnie w Polsce wzrost PKB spadnie w okolice zera, ale nie będzie to długotrwała recesja. Nastąpi potężny wzrost zadłużenia publicznego i oczywiście kompletny rozpad fikcji, jaką jest stwierdzenie, że finanse publiczne w Polsce były w bardzo dobrym stanie – mówi nam ekonomista, prof. Witold Orłowski. Pytamy też o tarczę antykryzysową rządu. – Kluczowa jest szybkość działania. Kilka tygodni zajęło rządowi opracowanie pakietu, ma być wdrożony za kolejne 2 tygodnie, pytanie, ile czasu minie zanim do przedsiębiorstw dotrą pierwsze pieniądze. Jeśli mówimy o zagrożeniu bankructwem, to szybkość działania jest często ważniejsza, niż skala tego działania – podkreśla. I dodaje: – Przez ostatnie lata zostały przejedzone wszystkie rezerwy, które były w finansach publicznych, i w związku z tym dzisiaj finansowanie walki z epidemią może się odbywać tylko w drodze zaciągania długów

JUSTYNA KOĆ: Rządowy program to rzeczywiście tarcza antykryzysowa dla przedsiębiorców czy tylko kroplówka?

PROF. WITOLD ORŁOWSKI: To jest oczywiście tarcza, tylko pytanie, czy tarcza wystarczająco mocna, po drugie, czy jest w wystarczająco dużej skali. Mam wrażenie, że faktyczna skala tego, co rząd proponuje, jest dużo mniejsza, niż to, co w wystąpieniach pana premiera i pani minister jest pozornie deklarowane. Tak naprawdę ogromna część kwot, które padają, to nie są kwoty bezpośredniego wsparcia dla gospodarki, tylko to są np. kredyty udzielane bankom komercyjnym przez bank centralny pod zastaw obligacji. To są środki służące regulowaniu płynności na rynku finansowym, a nie pomoc w dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście są to działania ważne i powinno się je robić. Ale przesadą jest doliczenie ich do pakietu jako rządową pomoc dla gospodarki.

W rzeczywistości mówimy o kwotach wielokrotnie mniejszych, niż podawane 212 mld zł.

Choć więc kwota nie jest powalająca w porównaniu do tego, co robią inne kraje, myślę, że to nie jest najważniejsze. Kluczowa jest szybkość działania. Kilka tygodni zajęło rządowi opracowanie pakietu, ma być wdrożony za kolejne 2 tygodnie, pytanie, ile czasu minie zanim do przedsiębiorstw dotrą pierwsze pieniądze. Jeśli mówimy o zagrożeniu bankructwem, to szybkość działania jest często ważniejsza, niż skala tego działania. Jeśli pomoc przyjdzie za późno, gdy firma już zdąży zbankrutować, to oczywiście równie dobrze mogłoby tej pomocy nie być.

Reklama

Podam prosty przykład – można było sięgnąć po środki działające błyskawicznie. Większość małych firm 20 i 25 marca, czyli w tym tygodniu, ma do dokonania płatności z tytułu ZUS-u i podatków.  Wystarczyłoby w pewien sposób skredytować te firmy, pozwalając im przesunąć dokonanie tej płatności. Wówczas mielibyśmy natychmiastowy zastrzyk gotówki dla firm bez ryzyka bankructwa. Po tego typu rozwiązania rząd jednak nie sięgnął. Tak naprawdę wygląda na to, że dopiero najwcześniej za miesiąc firmy mogą ubiegać się o możliwość odroczenia ZUS, pytanie, jaka biurokracja będzie z tym związana i na ile szybka będzie decyzja pozwalająca firmom odroczyć płatność w kwietniu.

Krótko mówiąc, można było zadziałać znacznie szybciej, niż przewiduje pakiet rządowy, i to jest rodzaj nieudolności w działaniu, która może być bardzo kosztowna. Może nie, ale obawiam się, że ten ponad miesiąc opóźnienia dla wielu firm może mieć dramatyczne znaczenie.

Co w tym pakiecie ocenia pan najlepiej? Wiemy, że składa się z 5 filarów.
Cały pakiet oceniam nieźle. Rzeczywiście to są te działania, które są potrzebne. Nie wiem, czy kwoty są wystarczające. Jedyna podana szczegółowo kwota, czyli 7,5 mld zł na służbę zdrowia, wydaje mi się głęboko niedoszacowana, jeśli epidemia będzie się dalej rozwijać, a musimy przecież założyć, że tak będzie. Wydaje się, że rząd zakłada, że za kilka tygodni epidemia przestanie się rozwijać i zacznie wszystko powoli wracać do normy. Może się tak zdarzyć, ale musimy dziś zakładać, że wcale tak nie będzie. Być może liczba zachorowań będzie rosła przez najbliższe miesiące i sięgnie w Polsce dziesiątek czy setek tysięcy ludzi. W takiej sytuacji kwota 7 mld zł, która ma wystarczyć służbie zdrowia na poradzenie sobie z epidemią, wydaje się dużo niewystarczająca. Tak samo jest w innych dziedzinach.

Wszystko wydaje się doraźnym działaniem, ale bez specjalnego pośpiechu, przy jednoczesnym założeniu, że zagrożenie dość szybko minie.

W moim przekonaniu pakiet powinien bazować na założeniu, że sytuacja będzie się w ciągu najbliższych miesięcy bardzo pogarszać.  Jeśli byłoby lepiej, można będzie zawsze wstrzymać pomoc dla firm, tym bardziej, że nie wiąże się ona z wydatkami, tylko raczej z czasowym wstrzymaniem płatności czy udzielaniem kredytów – czyli tym, co można w każdej chwili zatrzymać.

NBP zadecydował, że będzie obniżenie stóp procentowych. Na ile to istotny ruch?
Potrzebny, ale bez większego znaczenia, bo najważniejsze jest zasilenie banków w płynność, czyli w gotówkę. Z punktu widzenia klienta to, czy kredyt jest oprocentowany 10 proc., czy 9,5, nie ma wielkiego znaczenia. Ważne są teraz dwie rzeczy: po pierwsze pokazanie stanowczości działania banku centralnego. I ta obniżka niewiele pokazała, zwłaszcza po miesiącach kompletnej bezczynności banku. Po drugie i ważniejsze – większym problemem w Polsce jest kurs walutowy i utrzymanie jego stabilności. Raczej o tym powinien myśleć bank centralny przy podejmowaniu swoich decyzji, bo

już mamy osłabienie złotówki wobec franka o kilkadziesiąt groszy. Jeżeli to pójdzie dalej, może mieć znacznie większe znaczenie, niż to, czy kredyt złotówkowy jest o pół procenta droższy czy tańszy.

Według przewidywań gospodarka UE skurczy się o 1 proc. Trump mówi nawet o recesji. Jak duży kryzys, a może nawet załamanie może nas czekać?
To wszystko jest gdybaniem. Nie mamy pojęcia, jak to będzie wyglądało. Fakt, że zaczęto mówić o umiarkowanej recesji oznacza, że scenariusz, że dojdzie do niej, stał się bardzo prawdopodobny. Ale cały czas jest też duże prawdopodobieństwo, że sprawy pójdą jeszcze gorzej. Oczywiście jest też pewna nadzieja, choć nieduża, że epidemia zacznie niedługo wyhamowywać. Jednak powtarzam, że nie mamy dziś podstaw do robienia żadnych prognoz i udawania, że wiemy, co się stanie. Musimy dziś działać w sytuacji tzw. wariantów scenariuszowych. To samo dotyczy pakietu pomocowego w Polsce. Nie powinien on bazować na jednej prognozie, którą rząd sobie założył, tylko powinien być przystosowany do różnych scenariuszy w zależności od tego, jak sytuacja będzie się rozwijać.

Czy wobec tego jeden ze scenariuszy powinien zakładać, że trzeba będzie ograniczyć socjalne programy, które wprowadził rząd PiS-u?
Mam obawy, że

jeśli zrealizowałby się naprawdę czarny scenariusz, to będziemy musieli walczyć o to, żeby nie załamały się polskie finanse publiczne. Do tego nie musi dojść, ale nie można tego wykluczyć.

Wtedy oczywiście musielibyśmy zbierać owoce całej nieodpowiedzialności polityki fiskalnej z ostatnich lat. Na dzień dzisiejszy na szczęście nie mamy jeszcze tego problemu, ale mamy już inny.

Przez ostatnie lata zostały przejedzone wszystkie rezerwy, które były w finansach publicznych, i w związku z tym dzisiaj finansowanie walki z epidemią może się odbywać tylko w drodze zaciągania długów. Nawet te rezerwy, które formalnie zostały zapisane w tym celu, np. Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych – którego fundamentalnym zadaniem było gromadzenie środków na wypłaty, kiedy część pracodawców nie może tego robić – zostały prawie w całości przejedzone.

Póki rząd polski jest wiarygodny, a na szczęście jest, póki nie będzie załamania nastrojów i paniki na świecie, które mogłoby doprowadzić do pogorszenia sytuacji, rząd musi się zadłużać i walczyć z kryzysem.

Jeśli jednak okaże się, że jest jakiś problem z zaciąganie długów, to trzeba będzie ciąg wydatki, choć jest to ostatnia rzecz, którą dziś powinno się robić.

Jaki jest najbardziej realny scenariusz według pana?
Na dziś najbardziej realistyczny wydaje się scenariusz, że w perspektywie 2-3 miesięcy epidemia osiągnie w Europie swój szczyt i sytuacja zacznie się powoli uspokajać. Prawdopodobnie w Polsce wzrost PKB spadnie w okolice zera, ale nie będzie to długotrwała recesja. Nastąpi potężny wzrost zadłużenia publicznego i oczywiście kompletny rozpad fikcji, jaką jest stwierdzenie, że finanse publiczne w Polsce były w bardzo dobrym stanie.


Zdjęcie główne: Witold Orłowski, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons

Reklama