Formacja rządząca jest w głębokim kryzysie, ale jest on nieco zamaskowany ogólną sytuacją w Europie związaną z pandemią i załamywaniem się gospodarek. Ocena Polaków nie jest nakierowana na ocenę rządu i jego sprawności. W tym sensie paradoksalnie sytuacja pandemii łagodzi oceny PiS-u – mówi nam prof. Jacek Raciborski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. I dodaje: – Emocje mas są kluczowe, Polacy dzielą się na zwolenników PiS i gorących przeciwników tej partii. Ten bardzo głęboki podział czy wręcz rozłam socjopolityczny w społeczeństwie wymusi wcześniej lub później współdziałanie opozycji.

JUSTYNA KOĆ: Jak ocenia pan kondycję partii rządzącej? Rok temu w grudniu PiS notował niemalże 45 proc. poparcia, grudzień 2020 to okolice 30 proc. czasem nawet 26. Jest pan zaskoczony?

JACEK RACIBORSKI: Kondycja sondażowa partii rządzącej nie jest najgorsza, to około 30 proc. (uśredniając sondaże); natomiast jej rzeczywista kondycja jest dużo gorsza. Gołym okiem widać, że partia nie poradziła sobie z licznymi kryzysami. Polska jest krajem największej w Europie klęski w walce z epidemią, gdy uwzględni się wskaźniki w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.

Zgony ogólnie, testy, brak dostępu do specjalistycznej opieki medycznej, pacjenci umierający przed drzwiami szpitali – to wszystko u nas wystąpiło.

Drugi kryzys: konflikt wewnętrzny w Zjednoczonej Prawicy. Widać, że sytuacja jest dramatyczna, racjonalizowana dziwnymi argumentami, że Zjednoczona Prawica jest pluralistyczna, a przez to bardziej demokratyczna. To są brednie, bo w demokracji opozycja definiowana jest jako opozycja wobec ugrupowania rządzącego. PiS kreuje swoją opozycję, a tę prawdziwą opozycję nazywa zewnętrzną. Padło takie określenie z ust premiera, nie jestem pewny, czy świadomie nawiązał do Orwellowskiej wizji reżimu totalitarnego, w którym też funkcjonowała partia wewnętrzna i zewnętrzna. Domyślam się, że stwierdzenie premiera o opozycji zewnętrznej miało wskazywać na jej agenturalny charakter, jako przedstawiciela obcych interesów.

Reklama

Równie poważne są klęski na forum Unii Europejskiej, ale o tym za chwilę, zamknijmy sprawę kondycji wewnętrznej Zjednoczonej Prawicy.

„Piątka dla zwierząt” Kaczyńskiego okazała się bardzo kosztowna.

Dodatkowo wrześniowe targi o stołki, czyli tzw. rekonstrukcja rządu też świadczy o marnej kondycji tej partii. Mamy tu dwie grupy, które pełnią rolę partii zawiasowej i mają potencjał skutecznego bojkotu.

Mówi pan o koalicyjnych partiach: Solidarnej Polsce i Porozumieniu?
Trudno nazywać je partiami, bo to bardziej frakcje, ale mają szanse na kilkuprocentowe poparcie. Odgrywają ważną rolę: wnoszą w sposób zorganizowany programową niespójność do rządzącej formacji. To kolejny wymiar kryzysu PiS.

I teraz sprawa bodaj najważniejsza i bynajmniej niezakończona: groźba formalnego weta wobec budżetu UE i dalsze pogróżki co do perspektywy ratyfikacji umowy o funduszu odbudowy.

Porażka PiS jest dość oczywista. Konflikt wewnętrzny nie jest zakończony i ma spory potencjał.

Wielu uważa, że rozpoczęła się dyskusja o polexicie? Na ile to prawda?
Przed szczytem obserwowaliśmy zorganizowane wzbudzanie antyeuropejskich emocji. Jest to wysoce szkodliwe dla kraju i w dalszej perspektywie także szkodliwe dla tej partii. Wiadomo, że to nie razi twardego elektoratu PiS, ale blokuje szanse na pozyskanie poparcia na poziomie 40 proc. i więcej.

Ta kwestia będzie wracała, jak sądzę, przy ratyfikowaniu funduszu odbudowy. Podejrzewam, że eksponowanie negocjacyjnego sukcesu w Brukseli, ale też dalsze machanie szabelką to zabiegi, aby przykryć prawdziwy, acz niezupełnie chciany sukces PiS. Wykonano wiekopomny krok ku dalszej integracji: podjęto decyzję o zaciągnięciu ogromnego wspólnego długu przez UE.

To prawdziwie wielki krok w przeciwnym kierunku, co Europa ojczyzn. PiS ma problem, bo to krok ku federalizacji Europy, a nie może tak tego nazywać.

Kończąc ten wątek, formacja rządząca jest w głębokim kryzysie, ale jest on nieco zamaskowany ogólną sytuacją w Europie związaną z pandemią i załamywaniem się gospodarek. Ocena Polaków nie jest nakierowana na ocenę rządu i jego sprawności. W tym sensie paradoksalnie sytuacja pandemii łagodzi oceny PiS-u.

Miniony rok przyniósł kilka dużych zmian społecznych. Wśród nich aktywność młodego pokolenia, które nagle po latach zainteresowało się polityką, wyszło na ulice, ale już wcześniej poszło zagłosować. Jak to wytłumaczyć?
Wyniki wyborów prezydenckich pokazały, że młodzi pierwszy raz od bardzo dawna poszli tłumnie do wyborów; frekwencja najmłodszych wyborców, czyli 18-29 lat, była taka sama, jak w grupie 30-39 lat. Dotychczas była ogromna różnica, rzędu 10-14 punktów pomiędzy tymi kohortami.

Prowokacja w postaci wyroku dodatkowo zradykalizowała ten bunt młodych. Wyrok tzw. TK musi być traktowany jako barbarzyński w perspektywie wartości, i to nie tylko młodego pokolenia. Dokonuje się stopniowy, ale systematyczny proces laicyzacji całego społeczeństwa, a młodzieży to nawet szybki. Widzimy to już we wskaźnikach uczestnictwa we mszach, innych rytuałach kościelnych, wypisywaniu się z religii w szkole. Ten proces jest mało widoczny, ale jest, a tego typu wydarzenia jeszcze go przyspieszają. Młodzież się zradykalizowała i zmobilizowała, a w szczególności młode kobiety. Widać tu różnice, jeśli chodzi o preferencje wyborcze, bo młodzi mężczyźni są bardziej prawicowi, kobiety centrowe i lewicowe.

W pokoleniu 18-29 lat Trzaskowski otrzymał 65-proc. poparcie, Duda 35-proc. Pięć lat wcześniej 60-proc. Duda, 40-proc. Komorowski w tym pokoleniu.

Co się stało?
Mamy tu dwa procesy. Pierwszy to proces laicyzacji, modernizacji, który zachodzi w społeczeństwie. Po drugie, PiS podjął pewne decyzje, które są jawnym wyzwaniem i naruszają oczywiste wartości nie tylko młodego pokolenia, ale też te, które zaczynają dominować w społeczeństwie. To chociażby kwestia aborcji, która była wcześniej przedstawiana jako problem liberalizacji represyjnej ustawy aborcyjnej. Teraz stanęła jako problem wolności i praw człowieka, praktycznie bezwzględny zakaz aborcji, nawet zdroworozsądkowo sprawę ujmując, narusza wolność i autonomię kobiety; a przymus rodzenia płodów obciążonych wadami letalnymi to już czyste barbarzyństwo.

Na naszych oczach widzieliśmy narodziny nowego ruchu społecznego młodych?
Ruchy społeczne mają to do siebie, że są amorficzne, wybuchają i wygasają. Pandemia z jednej strony dramatyzuje te wystąpienia, czyni je bardziej bohaterskimi, z drugiej strony tłumi ich skalę.

To, że my postrzegamy protesty jako bunt młodych, to dlatego, że starsi, bojąc się epidemii, która im bardziej zagraża, zostali w domach.

Ruchy społeczne dzielimy na konwencjonalne i niekonwencjonalne. Właśnie wprowadzenie wulgaryzmów wyprowadza ten protest z konwencjonalności, z rytuału demokracji i przydaje mu cech rzeczywistego buntu. W efekcie z jednej strony wulgaryzmy uatrakcyjniają ten protest, przydają mu elementu świeżości i happeningu, ale z drugiej strony zwiększają krytykę i blokują poparcie osób przywiązanych do społecznych konwenansów, poprawności językowej, nawet tych, którzy w kwestii aborcji mają liberalne poglądy i potępiają tzw. wyrok.

Bilans korzyści i kosztów z niekonwencjonalnych protestów nie jest prosty. Zobaczymy, jak będzie tym razem, bo radykalizacja nie sprzyja opozycji i wcale nie musi oznaczać gwałtownego spadku poparcia dla PiS-u, a twardy elektorat PiS-u utrwala. W dłuższym natomiast planie to podtrzymanie buntu młodzieży może być bardzo opłacalne. Często tak bywa zresztą w polityce, że działanie kosztowne, na pozór nieopłacalne, po pewnym czasie przynosi jednak duże profity polityczne. 

Co nas czeka w 2021 roku, protesty będą wygasać, PiS odrobi straty?
Sytuacja jest tak niejasna i pełna przeciwstawnych tendencji, że naprawdę trudno coś w miarę konkretnie prognozować. Widzę nieciągłość procesów społecznych i zamieszanie w wielu wymiarach: ideologicznym, ekonomicznym i politycznym.

Rząd może upaść w każdej chwili, ale równie dobrze może trwać lata. Podobnie z wyborami. Mogą być za kilka miesięcy, za rok, w konstytucyjnym terminie, albo wolnych wyborów może już nie być. Tyle są warte teraz prognozy.

Mamy we wszystkich wymiarach sytuację wielkiego napięcia i niestabilności. Permanentny konflikt i kryzys jest nie tylko w obozie rządowym, ale też w opozycji. Nie jestem pewny do końca, czy uda się jej zorganizować alternatywę programową, co wymaga współdziałania. A od dawna nie ma jednej partii, która byłaby postrzegana przez wyborców jako alternatywa dla PiS.

Emocje mas są tu kluczowe, Polacy dzielą się na zwolenników PiS i gorących przeciwników tej partii. Ten bardzo głęboki podział czy wręcz rozłam socjopolityczny w społeczeństwie wymusi wcześniej lub później dalsze współdziałanie opozycji. Politycy partii opozycyjnych winni wreszcie dostrzec, że te ich partie i partyjki mało obchodzą nawet tych, którzy na nich głosują.

Powinni pamiętać, jak było w wyborach prezydenckich, jak gwałtownie stracił Kosiniak-Kamysz, jak przestał się liczyć Biedroń, Hołownia, bo ludzie w masowej skali w Trzaskowskim dostrzegli szanse na usunięcie Dudy, a właściwie PiS-u. Bo też nie o Dudę w tej rozgrywce szło.


Zdjęcie główne: Jacek Raciborski, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons

Reklama