Chyba największym zagrożeniem dla rządu byłoby podjęcie kroków, które mogłyby zostać odebrane jako zagrażające naszej obecności w UE. Zmobilizowałoby to sporą część narodu do wyjścia na ulice. Byłoby to pewnego rodzaju “rewolucją”. Polacy chcą być razem z Europą, bo wiedzą, że bez niej pogorszą się ich warunki materialne, transport, komunikacja i inne korzyści wymuszone przez członkostwo w UE, a polityka izolacji jest niebezpieczna dla naszej suwerenności państwowej – mówi w rozmowie z nami prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk. I dodaje: – Duży odsetek Polaków widzi rozwiązanie problemu przez konsolidację PO z Nowoczesną. Dlatego nie dziwię się ostatnim decyzjom liderów tych ugrupowań o stworzeniu wspólnych list w wyborach samorządowych.

KAMILA TERPIAŁ: PiS łamie konstytucję, dzieli Polaków, majstruje przy ordynacji wyborczej, izoluje nas w UE, ale za nic nie “płaci” w sondażach. W najnowszym badaniu Kantar Public poparcie dla partii rządzącej deklaruje 42 proc. Polaków. Jak to możliwe?

HENRYK DOMAŃSKI: Ważne jest to, że PiS jest postrzegany jako partia zdecydowanie najsilniejsza, a więc można na niej polegać. Po raz pierwszy od 30 lat obóz rządzący ma przewagę w parlamencie. Uruchamia to mechanizmy psychologicznego wzmocnienia – jeżeli ktoś uzyskał taką przewagę i zdominował partie opozycyjne, to widocznie zasługuje na sprawowanie władzy i trzeba go wspierać. Równocześnie działa tu zasada racjonalnego wyboru wynikająca z przesłanek ekonomicznych.

Średni poziom dochodów na osobę w rodzinie według danych GUS-u kształtuje się na poziomie ok. 1500 zł, więc ponad 2 miliony osób dostaje dodatkowo 500 zł miesięcznie. Potencjalny wyborca PiS-u może to oceniać następująco: władza chce być blisko szarego człowieka, ja jestem szarym człowiekiem, to dlaczego mam na nią nie głosować…

Może dlatego, że łamie konstytucję i zasadę trójpodziału władzy. To się nie liczy?
Większość społeczeństwa ocenia to jako mankament rządzenia Zjednoczonej Prawicy, ale drugoplanowy. Albowiem w ramach bilansu zysków i kosztów, które dokonujemy oceniając tę władzę, przeważają korzyści ekonomiczne i możliwość odzyskania godności przez zwykłych obywateli, co PiS często podkreśla. Dodatkowym czynnikiem jest zjawisko, które można określić mianem pragmatycznej akceptacji status quo: wprawdzie widzimy, że zasady demokracji są naruszane, ale przecież jest to system, który podlega stałej ewolucji, a więc być może trzeba się do tego dostosowywać, wyjść temu procesowi naprzeciw. Nie można przecież zapominać, że partia, która chce przeprowadzić radykalne zmiany, włączając w to poprawę warunków socjalnych, która jest dla ogółu korzystna, musi na pierwszym etapie swych rządów podejmować odpowiednio restrykcyjne działania wobec przeciwników, zarówno na scenie politycznej, czy też walcząc z korporacyjnością prawników. Rozumowanie to sprzyja legitymizacji obozu rządzącego i władzy.

Reklama

Może to jest właśnie porażka demokracji? Ludzie po prostu dają się przekupić.
Jest to jedna z ogólniejszych prawidłowości dotyczących podłoża aprobaty dla władzy.

Był to jeden z zarzutów wysuwanych pod adresem inteligencji w systemie komunistycznym. Teraz też duża część społeczeństwa daje się “przekupić”, ale ludzie tłumaczą sobie, że takie ustępstwo jest konieczne, żeby było im lepiej. Polityczna bierność i indyferencja może być uzasadniania na różne sposoby.

Nawet jeżeli rząd narusza konstytucję, to można to usprawiedliwić tym, że uchwalenie jej w obecnej postaci było przecież ustępstwem wobec partii postkomunistycznej i dlatego nas nie satysfakcjonuje. Jest to jeden z argumentów, które padają w dyskusji o potrzebie zmiany konstytucji, co jest kolejnym zadaniem tej władzy.

I takie argumenty do części społeczeństwa trafiają?
Na przykład, w imię “świętego spokoju”. Niezależnie od tego bywa, że staramy się zracjonalizować swoje wybory. W końcu demokracja nie jest skostniałym ustrojem, takim jak np. systemy autokratyczne, i wymaga elastycznego podejścia, a w związku z tym należy ją dostosowywać do zmieniającego się kontekstu polityczno-ekonomicznego. Przykładem może być funkcjonowanie demokracji w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii – to nie są już te formy rządzenia, o jakich uczyliśmy się w szkole.

Jeżeli obecny prezydent Stanów Zjednoczonych ma umiarkowany stosunek do niektórych norm obowiązujących w komunikowaniu się z elektoratem, których przestrzegali poprzedni prezydenci, to dlaczego nie stosować tego także i u nas?

Rekonstrukcja rządu na pewno PiS-owi nie zaszkodziła. Pomogła?
Ustąpili ci ministrowie, wobec których było takie oczekiwanie ze strony opinii publicznej. Myślę więc, że rekonstrukcja na razie sprzyja PiS-owi, ponieważ wzmacnia m.in. argumenty na rzecz usprawiedliwienia tego stylu rządzenia, tzn. że bezkompromisowo-rewolucyjny etap władzy realizowanej przez ekipę Beaty Szydło już minął. Nowy premier i niektórzy ministrowie zaczęli już występować z pojednawczymi gestami – jak na razie w stronę UE.

Takie gesty robi premier i minister spraw zagranicznych. Pytanie, co za tym pójdzie.
Gesty te bywają na ogół skuteczne, poprawiają wizerunek i dobrą opinię, ale tylko przejściowo. Od pewnego momentu muszą być wzmocnione przez konkretne działania. Myślę, że ludzie właśnie tego oczekują od władzy: że deklaracje i dobre chęci zostaną wsparte czynami. Tu rysuje się problem, bo np.

Jarosławowi Kaczyńskiemu trudno wyjść z roli jastrzębia. Zapowiedział już, że Polska nie zejdzie z drogi reform zainicjowanych przez poprzednią ekipę. Być może zatem statystyczny Polak dojdzie do wniosku, że skończy się to tylko na gestach.

A jak to zobaczy, to co wtedy? To ludzi może wkurzyć?
Chyba największym zagrożeniem dla rządu byłoby podjęcie kroków, które mogłyby zostać odebrane jako zagrażające naszej obecności w UE. Zmobilizowałoby to sporą część narodu do wyjścia na ulice. Byłoby to pewnego rodzaju “rewolucją”. Polacy chcą być razem z Europą, bo wiedzą, że bez niej pogorszą się ich warunki materialne, transport, komunikacja i inne korzyści wymuszone przez członkostwo w UE, a polityka izolacji jest niebezpieczna dla naszej suwerenności państwowej.

Jarosław Kaczyński takiej “rewolucji” by się przestraszył?
Jako polityk pragmatyczny powinien ustąpić pod presją masowego sprzeciwu. Z drugiej strony

nie może zrezygnować z bycia Jarosławem Kaczyńskim, czyli odstąpienia od realizacji planu, który jest jego celem życiowym, a poza tym za rezygnacją kryje się ryzyko utraty autorytetu i skuteczności.

Kiedyś przestraszył się czarnego protestu. Sprawa aborcji może jeszcze rozgrzać scenę polityczną?
Ten temat będzie się stale pojawiał jako czynnik pobudzający aktywność na scenie publicznej, ale nie będzie miał takiej siły perswazyjnej, jak kwestia UE, która bezpośrednio zagraża naszym warunkom egzystencjalnym. Większość społeczeństwa jest za złagodzeniem prawa do aborcji. Z badań wynika, że stajemy się społeczeństwem coraz bardziej tolerancyjnym, chociaż dokonuje się to stopniowo. Rodzi to zapotrzebowanie na prawdziwą partię lewicową, która byłaby wiarygodnym ośrodkiem obrony otwartości, tolerancji i spraw obyczajowych. Pytanie, kto będzie umiał to wykorzystać.

Polacy oczekują zjednoczenia opozycji, ale, co ciekawe, pod nowym szyldem. Jest na to szansa?
Jak wykazują ostatnie badania opinii publicznej, istnieje zapotrzebowanie na wyłonienie się formacji alternatywnej. Z tym, że podstawowym warunkiem stworzenia “partii opozycyjnej” jest nie tyle zmiana nazwy, co zmiana pokoleniowa. Ale ponieważ deklarując własne potrzeby, odwołujemy się do istniejącej rzeczywistości,

duży odsetek Polaków widzi rozwiązanie problemu przez konsolidację PO z Nowoczesną. Dlatego nie dziwię się ostatnim decyzjom liderów tych ugrupowań o stworzeniu wspólnych list w wyborach samorządowych.

Ale jeden blok antypisowski nie powstanie?
Traktowałbym to raczej jako narzędzie przekonywania elektoratu o istnieniu realnych zagrożeń naszych interesów i demokracji, do obrony których nawet partie polityczne muszą wchodzić w sojusze. Natomiast trudno mi sobie wyobrazić trwałość bloku złożonego z PO, Nowoczesnej i innych sił, ponieważ nie po to tworzy się partie polityczne, żeby miały się one jednoczyć. Celem stworzenia bloku opozycyjnego jest wygrana w wyborach samorządowych, ale nie mniej ważne są wybory parlamentarne. W interesie PO jest wchłonięcie Nowoczesnej jako partii i jako elektoratu, ponieważ bez tego nie ma co marzyc o ewentualnym zwycięstwie wyborczym. Interesy obu partii są sprzeczne ze sobą i rozbijają siłę takiej symbiozy.


Zdjęcie główne: Henryk Domański, Fot. Krytyka Polityczna, licencja Creative Commons

Reklama