Platforma Obywatelska ma nowego przewodniczącego, a los tego przewodniczącego zależy od wyniku wyborów prezydenckich, a konkretnie, od wyniku Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Daje to bardzo silną motywację, żeby już następnego dnia po wyborach wewnętrznych cała Platforma, będąca podstawowym politycznym zapleczem Kidawy-Błońskiej, wzięła się do ostrej pracy przy jej kampanii – pisze Cezary Michalski
To bardzo dobrze, że Borys Budka od samego początku stanął przed bardzo konkretnym wyzwaniem, które dostarcza precyzyjnego kryterium oceny skuteczności jego politycznego przywództwa. Miodowego miesiąca PO (z mediami, z „celebrytami”) i tak by nie było, a stawka wyborów prezydenckich jest ogromna. Zwycięstwo kandydatki opozycji może skrócić drugą kadencję rządów Kaczyńskiego. Czyli drugą kadencją niszczenia w Polsce praworządności, wyciągania Polski z UE, budowania nowej społecznej elity w naszym kraju z „miernych, lecz wiernych” oportunistów z legitymacjami partyjnymi PiS, Solidarnej Polski i partii Gowina.
W punkcie wyjścia, czyli w momencie, kiedy jeszcze na dobre nie wystartowała jej własna kampania, Małgorzata Kidawa-Błońska ma ogromną przewagę nad innymi niepisowskimi kandydatami. Jednak jej własne poparcie nie osiągnęło jeszcze poziomu poparcia Platformy, która ją wystawiła. To pokazuje ogrom pracy, którą należy wykonać, a właściwie zacząć.
Pierwsza tura wymaga określenia się kandydatki (i wspierającej ją partii) nie tylko wobec PiS-u i Dudy, ale także wobec kandydatów PSL, Lewicy i wobec Szymona Hołowni. To, że na razie są słabi, nie powinno nikogo w Platformie uśpić. Bosak też jest słaby, a Duda postanowił zrezygnować z szansy na pozyskanie bardziej centrowego elektoratu tylko po to, aby zabrać mu w pierwszej turze najbardziej radykalnych i najmłodszych prawicowych wyborców.
Najgroźniejsza broń kandydata PiS
Zaostrzenie przez Dudę języka (nacjonalistyczne, antyunijne i antydemokratyczne hasła) jest tylko jednym z jego kampanijnych narzędzi. Wcale nie tym najważniejszym z punktu widzenia drugiej tury i faktycznej walki o prezydenturę. Drugie i ważniejsze narzędzie to jego nieustanna podróż po polskiej prowincji, gdzie Duda pojawia się z „majestatem władzy”. Na ów „majestat władzy” – poza ostentacyjnym poparciem ze strony proboszczów i biskupów należących do „Kościoła Rydzyka i Jędraszewskiego” – składają się z kolejne „dary” z jakimi przyjeżdża urzędujący prezydent.
Obietnice choćby małych sum, ale prosto do kieszeni potencjalnych wyborców PiS. To bardzo realne narzędzie mobilizacyjne.
Jego siły nie zmniejsza fakt, że coraz większa część tych pieniędzy bardzo szybko wraca z kieszeni obdarowanych do worka PiS-owskiego Świętego Mikołaja. Wraca tam w postaci podatku inflacyjnego (drożyzna w gospodarce, która w coraz większym stopniu oparta jest na redystrybucji pieniądza przez państwo, a nie na inwestycjach, innowacji, rozwoju) i coraz to nowych innych obciążeń podatkowych już wprowadzonych albo zapowiadanych przez PiS – począwszy od podwyżki akcyzy, podatku od cukru, podatku od „małpek”, traktowania składki emerytalnej jako formy podatku, skończywszy na coraz bardziej intensywnym wyciskaniu pieniędzy z drobnych i średnich prywatnych polskich przedsiębiorców.
Jeśli do tego dodać blokowanie przez rząd Morawieckiego pieniędzy, które należą się z budżetu centralnego samorządom na realizowanie kolejnych obowiązków, które przekazuje im państwo, mamy pełen pakiet działań PiS, które dostarczają pieniędzy na „dary”, ale za cenę dławienia rozwoju polskiej gospodarki, czyli niszczenia mechanizmów, które owe „dary” pozwalają na dłuższą metę generować. A jednak
pieniądz wręczany lub obiecywany przez kandydata ludziom zawsze działa. I to będzie najgroźniejsza broń Dudy, w którą zaopatrują swego kandydata Kaczyński i Morawiecki.
Trudno bowiem powiedzieć, czy PiS-owi uda się w tej kampanii wykreować wroga, który prawicowy elektorat zmobilizuje tak, jak imigranci (Wunderwaffe Kaczyńskiego z kampanii 2015 roku), „straszliwi wrogowie Kościoła pod wodzą braci Sekielskimi” czy LGBT (straszaki wykorzystane przez PiS w kampanii europejskiej i parlamentarnej).
Trudne zadanie kandydatki PO
Małgorzata Kidawa-Błońska (a także Platforma Obywatelska będąca jej politycznym zapleczem) ma wobec swoich opozycyjnych konkurentów nieco trudniejsze zadanie, niż Duda wobec Bosaka i PiS wobec Konfederacji. Stworzeniu przez polityczne centrum (którego jedyną kandydatką jest Kidawa-Błońska) własnego wyrazistego i asertywnego języka (zamiast wiecznego tłumaczenia się, że „nie jesteśmy lewicą” i „nie jesteśmy prawicą”) musi bowiem towarzyszyć unikanie zbyt ostrego konfliktu z lewicą i jej kandydatem. Przy kandydaturze Biedronia jest to nieco łatwiejsze, niż byłoby w przypadku kandydatury Zandberga. Biedroń jest bowiem mniej radykalny programowo, choć niestety nie jest wcale bardziej stabilny psychologicznie.
Jego faktyczna mizoginia (realna niechęć do kobiet zauważalna szczególnie w jego kolejnych zderzeniach z dziennikarkami) z ogromnym trudem daje się ukryć pod maską prokobiecej ideologii. Ta mizoginia może się ujawnić w bezpośrednim starciu z Małgorzatą Kidawą-Błońską.
Tak samo – w imię późniejszego przenoszenia głosów w drugiej turze – nie jest opłacalne kreowanie konfliktu pomiędzy kandydatką PO i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Tu jednak wszystko jest w rękach lidera PSL-u, bo jeśli także wobec Kidawy-Błońskiej zacznie on stosować swoją homerycką frazę wykorzystywaną wcześniej przeciwko PO (od czasu wymuszonej na nim przez ludzi Kaczyńskiego w PSL zerwaniu koalicji z Platformą po wyborach europejskich) i jeśli będzie mówił, że „Kidawa jest kandydatką lewicową” lub nawet „skrajnie lewicową”, a tylko on jeden „kandydatem centrum” – to się zwyczajnie ośmieszy.
Najbardziej optymistyczny dla Kidawy-Błońskiej sondaż Instytutu Badań Spraw Publicznych dla Programu „Newsroom” Wirtualnej Polski daje jej w drugiej turze 49,91 procent głosów, wobec 50,09 dla Andrzeja Dudy. Jest to wymarzony punkt wyjścia do walki o prezydenturę. Problem w tym, że w prawdziwej kampanii, która rozpocznie się wiosną, do tego punktu wyjścia kandydatka PO musi dopiero dojść.
Kidawa-Błońska musi się nauczyć walczyć w dyscyplinie, która będzie podobna raczej do zapasów w błocie, niż do krykieta. Budka musi zmobilizować PO i KO będące jej zapleczem wyborczym, żeby przetrwać na stanowisku przewodniczącego Platformy. A centrowy, liberalny, centrolewicowy i centroprawicowy elektorat (a przede wszystkim jego media i jego „celebryci”, czyli reprezentanci liberalnej opinii publicznej) musi zrozumieć, że te wybory są realną szansą na uratowanie Polski jako państwa praworządnego, demokratycznego i będącego częścią liberalnego Zachodu.
A nie autorytarnego i niestabilnego kraju leżącego w strefie buforowej pomiędzy Zachodem i Rosją, w której już parę razy w swojej historii Polska się znajdowała i za każdym razem kończyło się to dla nas fatalnie.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Borys Budka, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons