Rząd dał tylko nadzieje, które okazały się złudne, i jeszcze nie wyjaśnił, co było złego w rządowym planie i dlaczego z niego zrezygnowano. Trudno się dziwić, że przedsiębiorcy poczuli się oszukani – mówi nam Marek Tatała, ekonomista, wiceprezes Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Rządzący nie wprowadzili stanu klęski żywiołowej, kiedy pandemia się rozpoczęła, i do dziś nie potrafią stworzyć właściwych narzędzi prawnych do walki z wirusem – podkreśla

JUSTYNA KOĆ: Część biznesu samowolnie się otwiera, przedsiębiorcy tłumaczą, że nie mają za co żyć i tracą często dorobek całego życia. Z drugiej strony mamy ciągle pandemię, a kraje zachodnie wprowadzają całkowity lock down, a nawet godzinę polityczną. Jak pan to ocenia?

MAREK TATAŁA: Rozumiem dramatyczną sytuację, w jakiej znalazło się wielu przedsiębiorców, którzy zostali źle potraktowani przez rządzących. Obiecywano im pewne rzeczy, łącznie z planem otwierania gospodarki, który został zaprezentowany w listopadzie, i niewiele z niego zostało. Do tego dochodzi wymiar prawny.

Wiele z tych restrykcji, jak pokazywały opinie prawników, konstytucjonalistów, a teraz także wyroki sądów, nie ma podstaw prawnych.

To wynik grzechu pierworodnego rządzących, że nie wprowadzili stanu klęski żywiołowej, kiedy pandemia się rozpoczęła, i do dziś nie potrafią stworzyć właściwych narzędzi prawnych do walki z wirusem.

Reklama

Jest też wymiar etyczny i dotyczy samych postaw przedsiębiorców. Jestem daleki od tego, aby kogokolwiek zachęcać do otwierania swojej działalności. Myślę, że każdy sam powinien ocenić, czy jest w stanie taką działalność w sposób bezpieczny prowadzić i stosować reżim sanitarny. Trzeba tu też pamiętać o zdrowym rozsądku i odpowiedzialności. Pomimo braku w przeszłości właściwych podstaw prawnych do noszenia maseczek ja je nosiłem, bo uważałem, że warto być odpowiedzialnym.

Od rządu ciągle słyszymy, że tarcze świetnie działają, miliony płyną do przedsiębiorców w ramach pomocy. Tym przedsiębiorcom, którzy się otworzą, grożą wysokie kary kilkudziesięciu tys. złotych. Jaka jest prawda?
Jeżeli chodzi o pieniądze, to na pewno jest problem czasu. W mediach społecznościowych wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju Bartosz Marczuk chwali się, że już dziś duże środki trafiają do przedsiębiorców i kończy swój wpis, że to wszystko w zaledwie 8 dni roboczych. Przypominam, że

restauracje zamknięto 24 października, ponad 90 dni temu. Pomoc dla przedsiębiorców przychodzi zbyt późno, tym bardziej, że w działalności gospodarczej czas jest bardzo ważny.

Są pewne zobowiązania, które przedsiębiorcy muszą ponieść, chociażby związane z wynajmem nieruchomości, leasingiem, kredytami, umowami z pracownikami. Przedsiębiorcy potrzebowali pieniędzy dużo wcześniej i nasuwa się zatem pytanie, dlaczego tarcza 2.0 i inne działania pomocowe, takie jak zwolnienia z ZUS, były tworzone i wprowadzane dopiero w trakcie drugiej fali pandemii.

Takie plany można było przygotować wcześniej. Dlaczego nie zostały one przygotowane pomiędzy pierwszą falą i wyborami prezydenckimi, kiedy ogłaszano, że pandemia w zasadzie się skończyła, a październikiem, kiedy nadeszła druga fala? Te plany powinny być gotowe w szufladach i z chwilą wprowadzania restrykcji wyciągnięte i wprowadzone w życie.

Grzech zaniechania?
Na pewno tak i jest to jedną z przyczyn obecnego „buntu przedsiębiorców”. Drugim, równie istotnym czynnikiem jest grzech braku przejrzystości. Wielu przedsiębiorców uwierzyło w to, co rząd nazwał „kompleksowym planem”, który przedstawiał na kolorowych slajdach w listopadzie, pokazując, że teraz musimy zacisnąć zęby i przetrwać do 28 grudnia w ramach „etapu stabilizacji”. Po tym okresie miały zostać otwierane branże według zasad obowiązujących w czerwonych, żółtych i zielonych strefach. Następnie termin odmrażania przeniesiono na koniec ferii, czyli 18 stycznia. Wielu przedsiębiorców znowu zacisnęło zęby, ale data otwarcia nie nadchodziła.

Być może rząd stworzył wtedy zły plan, ale teraz nie chce tego przyznać.

O przygotowanie takiego planu przedsiębiorcy apelowali już przy pierwszej fali pandemii. Zależało im, aby był jasny mechanizm, kiedy wchodzą jakie restrykcje w zależności od sytuacji pandemicznej. W planie rządu decyzje oparto tylko na wskaźniku średniej zachorowań z 7 dni i być może to za mało. Trzeba było uwzględnić także inne wskaźniki, takie jak śmiertelność, obciążenie łóżek covidowych czy nawet wskaźniki zachorowań w krajach sąsiednich. Mając katalog 5 czy 7 wskaźników sami przedsiębiorcy mogliby ocenić sytuację i planować, co dalej.

Niestety rząd dał tylko nadzieje, które okazały się złudne, i jeszcze nie wyjaśnił, co było złego w rządowym planie i dlaczego z niego zrezygnowano. Trudno się dziwić, że przedsiębiorcy poczuli się oszukani.

Często słyszę od przedsiębiorców, że koszty trzeba płacić. Dlaczego rząd nie zawiesił przynajmniej składek ZUS, bo rozumiem, że to mógłby dość łatwo zrobić.
Zwolnienia z ZUS były, ale zbyt późno. Plan zwolnień także powinien być gotowy z chwilą wprowadzania restrykcji, czyli w przypadku gastronomii 24 października ubiegłego roku. Poza tym teraz mamy doraźne zwolnienia zależne od kodów PKD (wpisanej w dokumentach klasyfikacji działalności gospodarczej) i nie wszystkie przedsiębiorstwa, które przeżywają faktyczne trudności, są nimi objęte.

Brakuje spójnego planu i po raz kolejny widzimy, że rząd nie przygotował się do drugiej fali w okresie wakacyjnym.

\Ciężko stwierdzić, czym zajmowali się wówczas rządzący, bo ewidentnie plany nie były gotowe, gdy nadeszła druga fala, a ostrzeżenia ekspertów od epidemii rząd słyszał.

Zajmowali się reelekcją Andrzeja Dudy…
Wybory były w lipcu, a druga fala przyszła dużo później. Minister zdrowia Szumowski zapewniał, gdy odchodził, że plany są gotowe w szufladzie – okazało się, że nic tam nie ma. To skutkuje bardzo złą komunikacją z przedsiębiorcami. Rozumiem chaos i pewną nieprzejrzystość działań w pierwszych tygodniach pandemii, kiedy cały świat działał po omacku, szczególnie w Europie, gdzie już dawno nie przechodziliśmy epidemii na taką skalę, jak wcześniej kraje azjatyckie. Musieliśmy uczyć się na bieżąco, czasami kopiować rozwiązania z innych krajów.

Po doświadczeniu pierwszej fali, gdy eksperci zapowiadali następną, niewiele się nie wydarzyło. To ogromny grzech zaniechania.

Wystarczyło stworzyć jasne kryteria i dać przedsiębiorcom i wszystkim innym osobom dostęp do przejrzystych baz danych ze wszystkimi wskaźnikami zbieranymi przez rząd na temat koronawirusa. Argument za tym, aby otwieranie i zamykanie gospodarki opierało się na obiektywnych wskaźnikach, ma sens wtedy, kiedy rząd dostarcza dane i sami przedsiębiorcy mogą przeanalizować, kiedy w ich regionie będzie można działać. To ułatwia planowanie.

Może brak planu to tylko wtórny problem, bo rząd po prostu nie ma pieniędzy?
Oczywiście, że są ograniczenia finansowe dotyczące pomocy czy to z tarcz PFR, czy dla różnego rodzaju zwolnień. Mamy pewne granice związane chociażby z konstytucyjnym poziomem zadłużenia, do którego szybko się zbliżamy. Niestety pomimo pandemii rząd nie zrezygnował z dodatkowych wydatków, takich jak 13. i 14. emerytury. Musimy działać w ramach tych zasobów, które są dostępne, ale nawet gdy tych pieniędzy jest za mało, to sama przejrzystość postępowania rządzących i lepsze przygotowanie do drugiej fali poprawiłyby nastawienie przedsiębiorców. W tej chwili

pieniądze do wielu podmiotów trafiły bardzo późno, a dodatkowo ciągle nie wiemy, co i według jakich kryteriów zostanie otwarte od 1 lutego.

Uważam, że przedsiębiorców boli też poczucie niesprawiedliwości. Mamy centra handlowe, gdzie w dużym hipermarkecie można kupić ubrania czy sprzęt AGD, a kilka metrów dalej, w tym samym centrum handlowym, mamy sklepy odzieżowe i z AGD, które nie mogą działać.

Premier przekonuje, że Polska radzi sobie gospodarczo bardzo dobrze, lepiej niż niejeden kraj europejski. W III kwartale mamy mieć już nie najgorszy wzrost gospodarczy, nie mamy też wyraźnego wzrostu bezrobocia. Jak pan to widzi?
Polska w porównaniu z innymi krajami UE rzeczywiście dość dobrze przeszła przez dotychczasowy okres koronawirusa. Spadek PKB w 2020 roku faktycznie będzie mniejszy, niż w innych krajach, ale pamiętajmy, że wiele czynników nam pomogło. Mamy silny sektor eksportowy, który dodatkowo przy osłabieniu złotego był bardzo atrakcyjny dla zagranicy. Nie mamy też tak bardzo rozwiniętego sektora turystycznego, jak południe Europy. Koronawirus uderzył mocno w usługi, ale już nie tak mocno w produkcję. Mieliśmy w Polsce wiele czynników strukturalnych, które pozwoliły nam łagodniej przejść przez pandemię w poprzednim roku.

Pytanie, jak długo będzie trwał lockdown w tym roku i jak duża będzie wytrzymałość dotkniętych nim przedsiębiorców.

Jeżeli ktoś jest od ponad 90 dni zamknięty, to pewnie funkcjonuje już na ostatnich rezerwach. Istnieje ryzyko efektu domina, bo gospodarka to system naczyń połączonych.

Dobrze to widać na przykładzie miejscowości turystyki zimowej, gdzie całe miejscowości z niej żyją. Myślimy najczęściej o wyciągach, hotelach i restauracjach, ale w tych miastach jest np. dużo więcej aptek czy sklepów spożywczych, niż byłoby potrzebne tylko dla lokalnych mieszkańców. Sens istnienia tych miejsc jest skalkulowany pod ruch turystyczny.

Patrząc na to, co dzieje się w Europie Zachodniej i ten bardziej zaraźliwy tzw. wirus brytyjski, jak ocenia pan szanse, że to domino pójdzie?
Obecnie wskaźnik zachorowań pokazuje, że mamy trend spadkowy. Jednocześnie wciąż mamy dużą liczbę zgonów i ryzyka związane z nowymi szczepami wirusa. To oczywiście trudna decyzja, które branże można otwierać, a z którymi trzeba poczekać. Jednak w kalkulacjach związanych z otwieraniem i zamykaniem poszczególnych branż trzeba też uwzględniać koszty związane z gospodarką.

To nie tylko chwilowy brak przychodów czy niezapłacone podatki (także na ochronę zdrowia), ale też koszty mogące mieć wpływ na jakość życia przedsiębiorców i pracowników, ich zdrowie fizyczne i psychiczne.

Ważne jest też to, w jakim stanie gospodarka wejdzie w okres po pandemii. To ważne, że rząd ma grono ekspertów medycznych, którzy doradzają Radzie Ministrów, ale myślę, że dobrze byłoby też mieć w tej radzie przedsiębiorców i ekonomistów, aby całościowo patrzeć na koszty związane z pandemią i jej skutkami dla gospodarki i życia codziennego.


Zdjęcie główne: Marek Tatała, Fot. marektatala.pl

Reklama