Dziś bardzo groźny dla Polski jest dynamicznie przyrastający dług publiczny i bardzo wysoki deficyt, który jest skutkiem złych rządów PiS i zupełnego nieprzygotowania na spowolnienie w gospodarce. Rząd zrzuca fatalny stan finansów państwa na kryzys spowodowany covidem, ale to kłamstwo. Przecież kryzysu należało się spodziewać, bo spowolnienie rozpoczęło się już przed pandemią, IV kwartał 2019 roku to było tylko 0,2 proc. wzrostu PKB kwartał do kwartału – mówi nam Izabela Leszczyna, była wiceminister finansów. – Polska gospodarka nie kurczyła się tak bardzo nawet w czasie pierwszych lat transformacji, kiedy wydawało się wielu, że gorzej być nie może. Okazuje się, że PiS razem z epidemią COVID-19 to katastrofa dla gospodarki porównywalna z czasami PRL-u – dodaje

JUSTYNA KOĆ: GUS podał, że PKB Polski spadł o 8,2 proc. w II kwartale. To największy spadek od wielu lat. Biorąc pod uwagę rekordowy deficyt, który mamy, i pandemię, która ciągle twa, jak bardzo powinniśmy się martwić?

IZABELA LESZCZYNA: Martwienie się jeszcze nigdy nie pomogło dynamice PKB, więc lepiej poważnie zastanowić się nad tym, co zrobić, aby negatywne skutki epidemii i złych rządów PiS były dla nas, obywateli, i dla Polski jak najmniejsze. Prawdą jest, że polska gospodarka nie kurczyła się tak bardzo nawet w czasie pierwszych lat transformacji, kiedy wydawało się wielu, że gorzej być nie może. Okazuje się, że PiS razem z epidemią COVID-19 to katastrofa dla gospodarki porównywalna z czasami PRL-u.

Jest źle i nie czuję się uspokojona przez wicepremier Emilewicz, która mówi, że „mniej źle” jest tylko na Litwie i w Finlandii. Polska w czasie rządów PO-PSL, nawet w czasach światowego kryzysu gospodarczego i finansowego, była liderem wzrostu w UE.

Ale prawdą jest, że Wielka Brytania zaliczyła spadek 21-proc., Francja 19-proc., Niemcy 12-proc., oczywiście w II kwartale.
Mniejszy niż w innych krajach Europy spadek PKB zawdzięczamy przede wszystkim temu, że nasza gospodarka jest bardziej zdywersyfikowana. Gospodarki oparte w dużej mierze np. na przemyśle motoryzacyjnym, a wiadomo, że ta gałąź gospodarki ucierpiała bardzo mocno, zaliczyły wyższe spadki. Jeszcze większe problemy mają państwa, w których turystyka odgrywa zasadniczą rolę, jak Włochy czy Hiszpania. Pamiętajmy, że prawie 50 proc. polskiego PKB wytwarzają małe i średnie firmy, które są bardzo różnorodne. Nie ma w tym żadnej zasługi rządu, że nasze PKB spadło mniej, niż w innych krajach. Po prostu nasza gospodarka jest bardziej odporna na kryzysy.

Reklama

To, co niepokoi, to fakt, że przyrost długu publicznego i deficytu spotęgowany kryzysem jest o wiele większy, niż w innych krajach.

Mamy taką oto sytuację, że gospodarka dostała po głowie mniej, ale zadłużyliśmy się bardziej, niż inne państwa w czasie epidemii. I nie jest tak, że pomagamy bardziej, niż inne kraje naszym firmom. Czesi, Niemcy także pompują w gospodarkę bardzo dużo pieniędzy, w relacji do swoich PKB nawet więcej niż my.

Premier i rząd przekonują, że jest bardzo dobrze, że to Polski sposób na COVID tak świetnie działa. Tymczasem wspominany deficyt na papierze wyniesie 109 mld zł, ale eksperci mówią, że drugie tyle rząd ukrył stosując ekonomiczne sztuczki, zatem prawdziwy deficyt to ponad 200 mld.
Moim zdaniem nawet więcej, jeżeli weźmiemy pod uwagę wyemitowane przez Polski Fundusz Rozwoju obligacje, bo przecież tzw. tarcza finansowa miała wynieść 100 mld zł. Skoro mówi się, że tarcza świetnie działa, to rozumiem, że środki w tej kwocie zostaną wydane. Do tego mamy BGK z funduszem covidowym, czyli kolejne 100 mld zł „do wydania”.

Sądzę, że deficyt całego sektora finansów publicznych wyniesie grubo ponad 250 mld zł.

Co zatem z zapisem w konstytucji o maksymalnym długu publicznym 60 proc. PKB?
Zależy, jak liczyć, bo dług liczony według statystyki europejskiej (ESA) w 2021 roku zgodnie z projektem budżetu wyniesie prawie 65 proc. A więc nieprzekraczalna granica zostanie przekroczona. Ale rząd wyprowadził już nie dziesiątki, tylko setki miliardów zł poza budżet, więc na papierze jeszcze się zgadza. Deficyt całego sektora w tym roku to ok. 12 proc. PKB. Tak wysokiego deficytu jeszcze nie mieliśmy.

Chichotem historii i osobistą porażką Morawieckiego jest to, że 2020 rok miał być formalnie rokiem bez deficytu. Fakty dla propagandy okazały się okrutne. Oczywiście można słuchać propagandystów-dyletantów z Ministerstwa Finansów, którzy mówią, że mamy przecież niskie stopy procentowe, pieniądz jest tani, więc nie ograniczajmy się i znieśmy konstytucyjny limit zadłużenia.

Ale jest też druga strona medalu.

To, co mogą robić państwa wysokorozwinięte i bogate, nie zawsze jest dobre dla państw na dorobku, które wciąż gonią bogatszych.

Dług, który takie państwo zaciąga, jest nieporównywalny z długiem zaciąganym przez państwa rozwinięte. Rentowność naszych obligacji jest wyższa, niż innych krajów europejskich. Założenie, że możemy zadłużać się bezkarnie, bo prawdopodobnie koszty obsługi tego długu będą niskie, jest obarczone ogromnym ryzykiem. Nikt nie przewidział przecież epidemii, a jej efektem są ogromne straty w gospodarce i kolosalne zadłużenie.

Nie można założyć zatem, że przez najbliższe 10-15 lat nie dotknie nas kolejny, głębszy niż wynikający tylko z cyklu koniunkturalnego kryzys, spowodowany tym razem np. katastrofą klimatyczną. Oczywiście trzymamy kciuki, aby tak nie było, ale jeśli, to może się okazać, że dług stanie się zbyt duży i drastycznie ograniczy nasz potencjał rozwojowy, bo przecież

to podatnicy spłacają długi, a nie rządy.

Co nam grozi, gdzie jest największe ryzyko?
Dziś bardzo groźny dla Polski jest dynamicznie przyrastający dług publiczny i bardzo wysoki deficyt, który jest skutkiem złych rządów PiS i zupełnego nieprzygotowania na spowolnienie w gospodarce. Rząd zrzuca fatalny stan finansów państwa na kryzys spowodowany covidem, ale to kłamstwo. Przecież kryzysu należało się spodziewać, bo spowolnienie rozpoczęło się już przed pandemią, IV kwartał 2019 roku to było tylko 0,2 proc. wzrostu PKB kwartał do kwartału. Niestety rząd był do tego nieprzygotowany, wcześniej przejadł wszystko, co było do przejedzenia, a nawet więcej, bo zadłużał się w czasie, gdy mądrzejsi gromadzili nadwyżki budżetowe! Teraz z kryzysem mierzy się kompletnie nieprzygotowany.

Groźny jest też wiceminister finansów opowiadający bzdury, że być może będzie kolejny lockdown, co powoduje, że prywatni inwestorzy wolą trzymać kasę w skarpecie, bo boją się inwestować.

Boją się też opresyjnego fiskusa i niestabilnego prawa, czyli wszystkiego tego, co jest wizytówką rządów PiS, a co jest także groźne dla gospodarki. W dodatku znacjonalizowane banki, co miały być lepsze od tych złych zagranicznych banksterów, nie chcą przedsiębiorcom udzielać kredytów! To wszystko nie pozwala na optymizm. No i jak na złość luka VAT, co miało jej nie być, wystrzeliła, więc dochody z VAT spadają bardziej, niżby wynikało z danych o gospodarce, a sztywne wydatki budżetowe, w tym cały szereg nowych, pozostały.

Premier zapowiedział zwolnienia w administracji, co ma przynieść oszczędności. To dobry pomysł?
To tylko propaganda, która ma przykryć złodziejstwo, jakiego rząd PiS dopuszcza się na każdym kroku. O tym, ile kosztuje administracja rządowa, informuje nas fundusz płac, a on wcale nie maleje w projektach ustaw budżetowych przyjętych przez Radę Ministrów. Boję się, że rząd zwolni urzędników-państwowców służby cywilnej, a zostaną już tylko żony, dzieci i stryjkowie PiS-owców i w dodatku dostaną podwyżki. Redukcja w administracji w ustach premiera, który zwiększył zatrudnienie w KPRM o 144 osoby w ciągu kilku lat, nie brzmi poważnie. To tylko propagandowy i populistyczny styl, typowy dla M. Morawieckiego.

To, co może nas uratować, to środki z UE, która mimo że Polska jest uczniem z oślej ławki, zachowuje się jak cierpliwy i szczodry nauczyciel, przyznając nam znaczące kwoty. Jeśli rząd się opamięta i wycofa z dalszego niszczenia wymiaru sprawiedliwości i ataku na niezależne media, będzie mógł skorzystać z Funduszu Odbudowy.

Ale kolejnym warunkiem, oprócz praworządności, jest posiadanie gotowych projektów inwestycyjnych, które muszą być zgodne z priorytetami UE, czyli być „zielone” i cyfrowe. Nikt nie sfinansuje nam przecież przekopu Mierzei Wiślanej, ani elektrowni węglowej. W związku z powyższym obawiam się, że możemy mieć jednak problem z pozyskaniem tych środków, a przypomnę, że to właśnie inwestycje finansowane z funduszy unijnych pomogły nam przejść przez poprzedni kryzys suchą stopą. Tymczasem PiS doprowadził do zapaści inwestycji jeszcze przez epidemią, a w czasie pandemii to zjawisko znacząco się pogłębiło. W konsekwencji nie mamy paliwa, nie mamy koła zamachowego, żeby wyjść z kryzysu.

Minister Sasin w TV Trwam zaproponował, żeby Polski Fundusz Rozwoju wsparł Polska Grupę Górniczą. Pieniądze na PGG muszą się znaleźć, bo górnicy kategorycznie nie zgadzają się na zawieszenie dodatkowych pensji i reformę.
Premierowi Sasinowi powinno się odebrać prawo do wypowiadania się na temat gospodarki, finansów publicznych i Spółek Skarbu Państwa. To jest człowiek, który stając na czele Ministerstwa Aktywów doprowadził do tego, że spółki skarbu państwa straciły kilkadziesiąt miliardów zł na swojej wartości giełdowej.

Dziś PiS udaje, że to wina covidu, a to wina partyjnego i amatorskiego zarządzania i faktu, że powsadzali do tych spółek żony, braci, córki leśniczego i stryjów prezydenta. Koszmarnie zarządzane spółki przynoszą straty.

Co do PFR to obawiam się, że niedługo będzie musiał wziąć na siebie także finansowanie szpitali, które są na skraju bankructwa, co z pewnością ułatwiło ministrowi Szumowskiemu podjęcie decyzji o porzuceniu 40 milionów obywateli, którym przysięgał służyć, w środku pandemii. Swoją drogą PiS powinien codziennie dawać na mszę św. dziękczynną, że śmiertelność na COVID-19 w Polsce jest niższa, bo to nie jest żadna zasługa rządu. Po prostu Polacy przechodzą tę chorobę łagodniej, a wirus przyszedł do nas później, kiedy zwykła grypa już się kończyła. Mieliśmy dużo szczęścia, którego niestety nie wykorzystaliśmy do wzmocnienia systemu zdrowia ani finansowo, ani organizacyjnie, ani personalnie.


Zdjęcie główne: Izabela Leszczyna, Fot. ARWC

Reklama