Amerykanie wybierają we wtorek 45. prezydenta USA. Faworytką jest Demokratka Hillary Clinton, która jeśli wygra, będzie pierwsza kobietą piastującą najwyższy urząd w kraju. Ale nominowany przez Republikanów outsider polityczny Donald Trump nie jest bez szans.

Wybory rozpoczęły się na Wschodnim Wybrzeżu o godz. 6 rano (południe w Polsce) w stanach Nowy Jork, New Jersey, Wirginia i Maine. Jako ostatni głosowanie zakończą mieszkańcy stanów zachodnich, jak Kalifornia, Oregon czy Hawaje (o 5 rano w Polsce).

Ostatnie sondaże wskazują, że była sekretarz stanu ma przewagę nad Trumpem, ale nie jest to przewaga nie do pokonania. Według portalu RealClearPolitics, który podlicza średnią ze wszystkich liczących się sondaży, w poniedziałek wieczorem (czasu waszyngtońskiego) przewaga Demokratki wzrosła w skali kraju do 3,2 pkt. procentowych, dzięki silnemu poparciu kobiet, młodych wyborców, Afroamerykanów oraz mniejszości latynoskiej. Ale Trump, za którym stoją przede wszystkim biali mężczyźni oraz ewangelicy, na ogół ludzie bez wyższego wykształcenia, którym gorzej powodzi się w nowej globalnej gospodarce, nie jest bez szans.

Z najnowszego sondażu Reuter/Ipsos natomiast wynika, że Hillary Clinton ma aż 90 proc. szans na zwycięstwo nad Donaldem Trumpem. Według sondażu Clinton może liczyć na 303 głosy elektorskie, a Trump – na 235. Żeby zostać prezydentem USA, kandydat musi uzyskać poparcie 270 elektorów. 

To, kiedy poznamy zwycięzcę, może w znacznym stopniu zależeć od Florydy, największego z kilkunastu stanów wahadłowych, w których rozgrywa się kluczowa walka o prezydenturę. Tymczasem najnowsze sondaże wskazują, że na Florydzie, podobnie jak w Karolinie Północnej, jest praktycznie remis. Jeśli kandydaci będą szli łeb w łeb, to wynik możemy poznać bardzo późno. Ekspert z instytutu sondażowego Quinnipiac University Peter Brown nie wykluczył nawet powtórki z 2000 roku, gdy cały kraj z powodu Florydy czekał w zawieszeniu na wynik aż do grudnia. Z drugiej strony, jeśli na Florydzie dość wcześnie będzie wiadomo, że wygrała Clinton (głosowanie kończy się tam już o godz. 19 czasu waszyngtońskiego), to przy założeniu, że sprawdzą się sondaże i Clinton wygra w kilku mniejszych stanach wahadłowych, szanse Trumpa na prezydenturę mogą wyparować dość wcześnie podczas wieczoru wyborczego.

Reklama

W USA walka wyborcza toczy się w każdym z 50 stanów osobno. Z każdego stanu pochodzi z góry określona liczba elektorów, na których głosują Amerykanie. Wszystkich głosów elektorskich jest 538. By zdobyć prezydenturę, trzeba uzyskać większość, czyli 270 głosów.

Według optymistycznych dla Clinton prognoz (np. telewizji CNN czy portalu wyborczego Cook Political Report), uwzględniając wszystkie stany, które zawsze głosują na Demokratów (tzw. stany niebieskie), jak Kalifornia czy Nowy Jork, oraz stany wahadłowe, w których obecnie Clinton prowadzi w sondażach, była pierwsza dama może liczyć na 230-260 głosy elektorskie. Trump w najbardziej optymistycznych dla niego prognozach może liczyć na podstawie obecnych sondaży na góra 214 głosy.

Zdaniem eksperta Henry’ego Olsena, który od lat analizuje sondaże i profile wyborców republikańskich, Clinton jest faworytką, ale nie można wykluczyć niespodzianki. W analizie opublikowanej w National Review Olsen argumentuje, że kluczowe będzie zachowanie osób, które w sondażach deklarują poparcie dla pozostałych kandydatów, czyli Gary’ego Johnsona z Partii Libertariańskiej i Jill Stein z partii Zielonych. W przeszłości kandydaci trzecich partii zazwyczaj osiągali dużo gorszy wynik, niż prognozowały sondaże. Ich zwolennicy w ostatniej chwili, w dniu wyborów decydowali się nie marnować głosu i zagłosowali na kandydatów z dwóch głównych partii.

Olsen uważa, że większość wyborców Johnsona (obecnie cieszy się on poparciem 4,7 proc. wyborców) to ludzie, którzy dotychczas głosowali głównie na Republikanów i jest większe prawdopodobieństwo, że – jeśli odwrócą się nagle od Johnsona – to zagłosują na Trumpa, a nie na Clinton. Kandydatka Zielonych ma bardzo niskie sondażowe poparcie na poziomie 1,8 proc. – Nawet jeśli straci połowę wyborców, to Clinton przybędzie dzięki temu najwyżej niecały 1 punkt procentowy – dodaje ekspert.

W przeciwieństwie do Trumpa, biznesmena i telewizyjnego celebryty bez żadnego politycznego dorobku i doświadczenia, Clinton, była pierwsza dama, senator i sekretarz stanu, jest znana opinii publicznej od prawie 40 lat. Nie reprezentuje sobą zmiany, jest natomiast silnie utożsamiana z obecną administracją (była szefową dyplomacji u prezydenta Baracka Obamy). – Wydaje mi się, że wyborcy, którzy do tej pory nie opowiedzieli się po jej stronie, są bardziej skłonni zagłosować przeciwko niej (niż przeciwko Trumpowi) – ocenił Olsen.

Na korzyść Clinton działa masowe zainteresowanie udziałem w tegorocznych wyborach zrażonych do Trumpa wyborców z mniejszości latynoskiej, która zdaniem części ekspertów jest niedoszacowana w sondażach (m.in. dlatego, że stosunkowo mało Latynosów ma telefon stacjonarny). W wyborach cztery lata temu głosowało 11,2 mln wyborców latynoskich, mniej niż 50 proc. uprawnionych. W tym roku, jak pokazują dane ze stanów, gdzie umożliwia się wczesne głosowanie, frekwencja tej mniejszości wzrosła radykalnie w całym kraju, a na Florydzie aż o 80 proc. Bardzo prawdopodobne, że Clinton będzie mieć jeszcze lepszy wynik od Obamy, którego poparło w 2012 roku 72 proc. z wszystkich głosujących Latynosów. Jeśli tak, to Latynosi najpewniej zrekompensują Clinton mniejszą niż przed czterema laty frekwencję Afroamerykanów.

Oczekuje się, że w tegorocznych wyborach weźmie udział w sumie 135 mln Amerykanów w liczących 324 mln Stanach Zjednoczonych. W procedurze wczesnego głosowania, na którą zezwala 37 stanów, już oddało głos rekordowe 46 mln osób.


pap-maly-2  Zdjęcie główne: Hillary Clinton, Donald Trump, PAP/EPA/ANDREW GOMBERT/JIM LO SCALZO

Reklama