Wygląda na to, że Viktor Orbán otrzymał wszystko, co chciał, przy pomocy lewara, jakim była Polska. Rząd PiS-u zobaczył, że dalej się tej struny przeciągać nie da, w kraju niepokój, w budżecie pustki, a podniesienie od stycznia podatków niczego nie zmieni i jeżeli nie ruszy gospodarka, to będzie bardzo źle, dlatego te pieniądze po prostu należało wziąć – mówi nam dr Mirosław Oczkoś, ekspert od marketingu politycznego. I dodaje: – Nieszczęściem Polski jest to, że od sześciu lat nie ma polityki zagranicznej i nie istnieje minister spraw zagranicznych, tą kwestią nie zajmuje się też prezydent. Przypominam, jak Lech Kaczyński walczył z Donaldem Tuskiem o krzesło w Brukseli… Gdyby nie było pandemii i tak wielkich pieniędzy w tle, to można by się było jeszcze trochę poszarpać i tego teatru politycznego może byłoby więcej. Oczywiście to jest też domeną Unii, że każdy z przywódców ze szczytu musi wrócić do siebie i powiedzieć „yes, yes, yes”.

JUSTYNA KOĆ: Osiągnięto porozumienie na unijnym szczycie. Polska i Węgry nie zawetowały budżetu. Kto jest dziś zatem miękiszonem, aż prosi się zapytać…

Mirosław Oczkoś

MIROSŁAW OCZKOŚ: Trzeba przyznać, że sytuacja zmieniała nam się jak w kalejdoskopie. Przypomina mi to trochę porozumienie z Joaniny za czasów premiera Kaczyńskiego i prezydenta Kaczyńskiego. Wówczas też mieliśmy trik Angeli Merkel i w ostatniej chwili był telefon do Jarosława Kaczyńskiego z Brukseli od prezydenta Kaczyńskiego i również zostało to przedstawione jako świetne naciski Polski w trakcie negocjacji.

W tym sporze o praworządność jasne było, że zostanie coś wymyślone, bo wiele można powiedzieć o rządzie PiS-u, ale na pewno nie to, że to samobójcy czy kamikadze, przynajmniej nie wszyscy.

Zobaczymy teraz, czy do tej grupy należą też członkowie Solidarnej Polski i minister Ziobro.

Reklama

Co ugrała Polska?
Nieszczęściem Polski jest to, że od sześciu lat nie ma polityki zagranicznej i nie istnieje minister spraw zagranicznych, tą kwestią nie zajmuje się też prezydent. Przypominam, jak Lech Kaczyński walczył z Donaldem Tuskiem o krzesło w Brukseli… Gdyby nie było pandemii i tak wielkich pieniędzy w tle, to można by się było jeszcze trochę poszarpać i tego teatru politycznego może byłoby więcej. Oczywiście to jest też domeną Unii, że każdy z przywódców ze szczytu musi wrócić do siebie i powiedzieć yes, yes, yes”. 

Co do porozumienia, to było ono do przewidzenia po czwartkowych słowach prezesa Kaczyńskiego, że „wyczuwa, że chyba będzie dobrze”. Trochę to wyglądało jak występ stand-up, bo wszyscy wiedzą, że prezes nie interesuje się polityką zagraniczną i małe ma o tym pojęcie, ale było; pewnie ktoś mu powiedział, że będzie dobrze. Obstawiam, że był to Viktor Orbán.

Który osiągnął, co chciał, dzięki Polsce?
Wygląda na to, że Viktor Orbán otrzymał wszystko, co chciał, przy pomocy lewara, jakim była Polska. Rząd PiS-u zobaczył, że dalej się tej struny przeciągać nie da, w kraju niepokój, w budżecie pustki, a podniesienie od stycznia podatków niczego nie zmieni i jeżeli nie ruszy gospodarka, to będzie bardzo źle, dlatego te pieniądze po prostu należało wziąć. Oczywiście, że przy okazji wychodzą tarcia w Zjednoczonej Prawicy, bo zawsze w takich sytuacjach ci, którzy są pretendentami, testują tę taflę szkła.

Sam Viktor Orbán już dawno dostał od Jarosława Kaczyńskiego sygnał, że wybaczy mu wszystko, tak jak wybaczył mu 27:1.

Budżet ocalony, pieniądze dla Polski będą. A co nam to całe zamieszanie powiedziało o polskim rządzie?
Warto zobaczyć, co się wydarzyło w Sejmie podczas debaty nad odwołaniem wicepremiera, ministra do spraw bezpieczeństwa, gdzie nie został dopuszczony do głosu Zbigniew Ziobro, który podobno chciał bronić prezesa. Nie dopuszczono do głosu lidera partii, która jest druga co do wielkości w Zjednoczonej Prawicy i ma 19 posłów. Jeżeli dołożymy do tego pokrętne tłumaczenie marszałka Terleckiego, wystąpienie w obronie premiera Morawieckiego i samego Kaczyńskiego, to widzimy, że te tarcia muszą być naprawdę spore.

Jeżeli przyłożymy do tego, co się działo, miary zdrowej, normalnej demokracji, to zaczyna to wyglądać jak spotkanie pacjentów psychiatrycznych, każdy z innego oddziału i każdy z innym schorzeniem. Mówimy o rządzeniu państwem, a to wygląda jakby chłopcy przeciągali linę, który jest silniejszy, albo zawody, który dalej splunie. To naprawdę nie wygląda poważnie, tym bardziej, że w tle mamy kryzys i wielkie pieniądze unijne.

Jakie konsekwencje wizerunkowe będzie ponosić Polska?
Niestety wygląda na to, że w Europie politycy coraz mniej są zainteresowani sytuacją w Polsce. Prawdą jest, że Polacy sami sobie taki żart wybrali, choć paradoksem jest, że demokratycznymi środkami można sobie wybrać autorytarny rząd. Orbán jest na to jeszcze lepszym przykładem. Gdyby tak Unii naprawdę zależało na przejrzystości finansów, to można by zablokować Orbánowi środki w inny sposób, chociażby poprzez to, co robi OLAF, który już wykazał, że Węgry są na samym końcu, jeżeli chodzi o praworządne wykorzystywanie środków unijnych, a nie słyszałem, żeby było zablokowane cokolwiek. Rozumiem wobec tego, że premier Holandii również tańczy w pewnym teatrze. Myślę, że 

Polska naprawdę powinna zacząć się martwić, bo gdyby komuś na Polsce naprawdę zależało, to nie doprowadzono by do kompromisu. 

Następnym etapem będzie sytuacja, gdy w ogóle przestanie się o Polsce cokolwiek mówić. Na razie jeszcze artykuły o nas pojawiają się w „Le Figaro”, „Washington Post”, Politico. Nasz rząd się na to oburza, a tak naprawdę powinniśmy się cieszyć, bo to znaczy, że kogoś jeszcze interesujemy.

Jak ocenia pan debatę nad wotum nieufności dla wicepremiera Kaczyńskiego? Myślę, że wszystkim szczególnie w pamięć zapadnie przedziwne przemówienie premiera Morawieckiego.
Oczywiście wyniki były jasne i znane, bo wiadomo było, że wicepremier zostanie obroniony, bo skoro można obronić ministra, który ma sporo respiratorów za uszami, to tym bardziej wicepremiera Kaczyńskiego.

Skoro dostaliśmy już ten teatr, to warto się zastanowić, kto, co i po co mówił. Premier Morawiecki ewidentnie próbował przekonać prezesa, swojego podwładnego w rządzie, ale tak naprawdę prezesa partii, że on się ciągle nadaje i że nie jest tylko zderzakiem. Zwracam uwagę, że w listopadzie, który się skończył 10 dni temu, pan premier Morawiecki miał zostać pierwszym zastępcą prezesa w PiS. Co się stało takiego, że nawet nikt półgębkiem nie wspomniał na ten temat?

Co do zachowania i wystąpienia premiera, to ciśnie mi się na usta drastyczne porównanie, ale chyba niestety adekwatne. Gdy kogoś ugryzie mucha tse-tse, to najpierw zapada w śpiączkę, a na chwilę przed śmiercią się budzi, czuje niespożyte siły i w szale biegnie w dżunglę, by tam dokonać żywota. Być może to właśnie zobaczyliśmy i że użądlenie przez Zbigniewa Ziobrę spowodowało u premiera nadprzyrodzone moce, aby pokazać coś jeszcze prezesowi.

Być może właśnie to jest taki swoisty bieg Morawieckiego w dżunglę.

Na pewno nie udało się opozycji wyprowadzić prezesa z równowagi, choć Jarosław Kaczyński w niezbyt dobrej oratorskiej formie ewidentnie przestał się kontrolować także w tym wystąpieniu. Sformułowanie „my jesteśmy z innego świata” to jedno z bardziej bufoniastych sformułowań, z którymi ta władza ma coraz większy problem, bo coraz więcej jest polityków ze Zjednoczonej Prawicy, którym po prostu odwaliło.

Pan prezes Kaczyński podczas swojego wystąpienia zastosował technikę odwracania, oskarżając opozycje o to, co sam robi. Jarosław Kaczyński mówił, „że tylko my dbamy o państwo, a inni dbali tylko o swoich kolegów”, i przyznam, że nawet na stand-upie by to nie przeszło. Myślę że Abelard Giza nawet by się po to nie pochylił, a jest wybitnym standuperem.


Zdjęcie główne: Wizyta Mateusza Morawieckiego w Budapeszcie, Fot. Flickr/KPRM/Krystian Maj, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: zdjęcie w tekście: Mirosław Oczkoś, Fot. Flickr/Fryta 73, licencja Creative Commons

Reklama