Mam wrażenie, że ogół społeczeństwa nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jakie grożą Polsce sankcje, zwłaszcza finansowe. Podejrzewam, że te największe grupy społeczne nie są świadome, że mogą po prostu nie dostać pieniędzy, na które liczą, np. rolnicy, ale też samorządy – mówi nam dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Na razie zagrożenia dla prezydenta Dudy nie widzę, natomiast sytuację mamy rozwojową i stanowisko Unii będzie miało znaczenie – dodaje

JUSTYNA KOĆ: Z opublikowanej przez „Wyborczą” listy poparcia dla sędzi Teresy Kurcyusz-Furmanik do nowej Krajowej Rady Sądownictwa wynika, że w większości poparli ją sędziowie związani z ministrem sprawiedliwości, którzy też dzięki niemu w ostatnim czasie otrzymali awans. Czy ujawnienia tego tak bardzo bali się rządzący?

EWA PIETRZYK-ZIENIEWICZ: Nieopublikowanie wszystkich list jest problemem zapalnym. Po wielu medialnych informacjach, które wciągnęły nawet tych, co nie interesują się za bardzo polityką, ludzie zadają sobie pytanie, dlaczego nie możemy poznać tych list. Władza sama już w tej chwili eskaluje problem, a w międzyczasie mieliśmy jeszcze takie rewelacje, jak wypowiedzi sędziego Nawackiego, szefa sędziego Juszczyszyna, który sam mówił, że podpisał się na swojej liście. To może nie jest nielegalne, ale na pewno nieeleganckie, do tego każdy, kto umie liczyć widzi, że sędzia Nawacki miał 28 podpisów, 4 osoby poparcie wycofały, zatem zostają 24, sam się podpisał, a więc zostaje 23, a wymagane jest 25 podpisów.

Fama głosi, że sędziowie sami sobie nawzajem podpisywali listy, zatem stworzony został klan popierającego się towarzystwa. Sądzę, że nawet szerokiemu społeczeństwu nie chodzi nawet o prawne aspekty tej sprawy, tylko właśnie o takie smaczki, bo na popieranie wyłącznie swoich Polacy są uczuleni.

Sędzia Juszczyszyn ponosi karę za to, że próbował tę ciekawość zaspokoić?
Sędzia Juszczyszyn wcale nie mówił, że opublikuje te listy. Chciał tylko zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Nawet można było postawić mu zakaz publikowania, ale pokazując mu listy, skoro jest sędzią i uznał, że potrzebuje tej informacji. Trzeba przyznać, że sędzia Juszczyszyn jest odważnym człowiekiem i ponosi tego konsekwencje. Z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego ktoś nie chce przyznać się, że poparł sędziów do neo-KRS. Czego się wstydzi? Reasumując: mamy dziś spektakl medialny, który wyrósł ze sporu prawnego.

Reklama

Czy zaostrzenie walki z sędziami i UE zaszkodzi prezydentowi Dudzie w kampanii wyborczej?
To zależy od tego, jak szybko zareaguje Unia i jak mocno, a to jednak nieruchawa instytucja. Jeżeli szybko wdroży restrykcje wobec Polski – bo o tym już trzeba mówić – może być różnie. Mam wrażenie, że ogół społeczeństwa nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jakie grożą Polsce sankcje, zwłaszcza finansowe. Podejrzewam, że te największe grupy społeczne nie są świadome, że mogą po prostu nie dostać pieniędzy, na które liczą, np. rolnicy, ale też samorządy. Jednak

jest też możliwe, że po takich ostrych sporach i wypowiedziach nowe newsy przykryją sprawę. Proszę zobaczyć, do ilu rzeczy już się przyzwyczailiśmy, np. że można ułaskawić kogoś, kto nie został prawomocnie skazany. Kiedyś zadawaliśmy sobie pytanie, czy ten akt łaski oznacza, że pan Kamiński był winny, dziś już nikt o to nie pyta i chęć poznania odpowiedzi gdzieś się rozmyła.

Sprawa pana Banasia to następny przykład. Przecież miało być tak, że albo złoży dymisję, albo – jak mówił pan premier Morawiecki, a pan prezydent potwierdzał – mają „plan b”, który spowoduje, że Marian Banaś nie będzie już jednym z najwyższych urzędników w państwie. Nic się w tej sprawie nie wydarzyło, żaden „plan b” nie został wdrożony, a dziś już nawet nikt nie pyta, co z tą sprawą dalej zrobić. Być może na ten sam mechanizm liczy sztab prezydenta – niech to wszystko się „wybuzuje” przez luty; potem zapomną.

A może jest to ukłon do tych 35 proc., które uważało, że ustawa kagańcowa powinna zostać podpisana, bo te 35 proc. może wystarczyć do przejścia do II tury. Tym bardziej, że słyszymy, że prawdopodobnie zostanie dorzucony jakiś mały socjal. Być może potem prezydent będzie walczył już tylko o parę procent niezdecydowanych, którzy nie interesują się polityką, ale własnym portfelem interesuje się każdy. Na razie zagrożenia dla prezydenta Dudy nie widzę, natomiast sytuację mamy rozwojową i stanowisko Unii będzie miało znaczenie.

Czyli na razie prezydent mówi do tych 35 proc. twardego elektoratu, a później zacznie przemawiać językiem sprzed 5 lat o prezydenturze wszystkich Polaków? Już słyszymy pierwsze zapowiedzi o rozważeniu podpisania ustawy o związkach partnerskich czy o potrzebie farm wiatrowych.
Polacy generalnie zawsze chcieli charyzmatycznego wodza dusz. Prezydent Duda może nie spełnia takich wymogów, ale za nim stoi wódz faktyczny – Jarosław Kaczyński.

W kampaniach wyborczych ważną zasadą jest – niezależnie od tego, ile głosów zbierzesz, to pilnuj elektoratu, który pójdzie za tobą na pewno.

Za tym wodzem, który ma za plecami wodza właściwego 35 proc. idzie. To dużo i na razie nie ma kontrkandydata, który bierze przywództwo w mocne ręce i pokazuje, że będzie prowadził, nie ma też mocnej partii stojącej za żadnym z kandydatów. Wiadomo, że SLD i PO mają kłopoty wewnętrzne, Kosiniak-Kamysz to postać jeszcze nie dość  szeroko rozpoznawalna. Pewnie zrobi niezły wynik, ale nie na II turę. Krótko mówiąc, prezydent Duda na razie takim zachowaniem nic traci, ponieważ nie ma mocnego kontrkandydata; i mówię to z bólem.

A Małgorzata Kidawa-Błońska?
Mówi się, że to ona będzie kontrkandydatem w II turze, do której moim zdaniem raczej dojdzie, ale na razie jeszcze nie zaistniała wyraziście w ogólnospołecznej świadomości. W świadomości ludzi to nie jest pani polityk silnej ręki, która ma przemyślany program. Przynajmniej tak jest na dzień dzisiejszy.

Ale kampanię mamy dopiero od czwartku, a pan prezydent od lat jest w kampanii – jeździ po kraju, robi zdjęcia, rozmawia z ludźmi.
To nie jest żadne tłumaczenie. Kampania przed kampanią i przedwyborcze prężenie muskułów już trwa czas jakiś. Tymczasem na Lewicy się kotłowało i długo nie było kandydata, PO zajęta była swoimi wewnętrznymi sprawami, a pan prezydent jeździł po Polsce i głosił słowo. Ta kampania jest i była.

Pan prezydent Duda i jego cicerone prezes Kaczyński to są osoby ogólnopolsko rozpoznawalne, zatem ten aspekt kampanii jest niepotrzebny.

Jeśli chodzi o kontrkandydatów, to pani Kidawa-Błońska jest rozpoznawalna w środowiskach wielkomiejskich, z wyższym wykształceniem, ale gdy pojedzie pani na wieś i pokaże jej zdjęcie, mam wątpliwości, czy zostanie rozpoznana. Warto podkreślić, że argument, iż Andrzej Duda też był nieznany 5 lat temu, jest nietrafiony, bo za nim stał Jarosław Kaczyński i ambony, a to bardzo ważny element każdej kampanii w naszym kraju. Na marginesie to jeden z progów, o który potknął się prezydent Komorowski.

Poznaliśmy już sztab Kidawy-Błońskiej. Szefem jej kampanii został Bartosz Arłukowicz, który zrobił jeden z najlepszych wyników do PE, jak sam mówił, schodził niejedną parę butów w kampanii. To dobry szef kampanii?
Życzę mu jak najlepiej, ale z tego, co wiem o kampaniach, a wiem sporo, bo to moja dziedzina, to oprócz oficjalnego sztabu, gdzie są nazwiska, osoby wyraziste, politycy, ale też ludzie kultury, sztuki, nauki, pracuje bardzo ciężko cały sztab doradców, którzy są w cieniu. W USA to ci doradcy biorą największe, wręcz gigantyczne pieniądze. W Polsce doradca Donalda Tuska, pan Igor Ostachowicz, był w ogóle nierozpoznawalny. Jeżeli chodzi o doradców prezydenta Kwaśniewskiego – podobnie. Doradcy są właśnie od ciężkiej marketingowej roboty, a nie od wywiadów. Wracając do sztabu, życzę sukcesów, ale bardzo ważne jest, kto oprócz rozpoznawalnych postaci będzie tam pracował. To musi być ktoś, kto ma przede wszystkim kompetencje w kreowaniu wizerunku.

Czy kobieta może zostać prezydentem w tak konserwatywnym kraju jak Polska?
Jesteśmy społeczeństwem konserwatywnym i może prawdą jest, że na to za wcześnie, bo patriarchalizm jest jednak dominujący. Oczywiście zależy, jaka kobieta. Musi to być silna, przebojowa osobowość.

Ale wszystko jest do zrobienia. Kilkanaście lat temu też pytano, czy to możliwe, aby czarnoskóry został prezydentem USA. Okazało się, że tak.

Różne rzeczy są możliwe, ale żeby coś się stało, to trzeba na to w kampanii ciężko marketingowo zapracować.


Zdjęcie główne: Premier Mateusz Morawiecki i szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, Fot. Flickr/KPRM/Adam Guz

Reklama