Kaczyński odejdzie, ale ukształtowana w ten sposób prawica w Polsce pozostanie. Jako wygodne dla Putina ultrakonserwatywne narzędzie nowej Targowicy, coraz głębiej zakorzeniające się w Polsce. I właśnie dlatego wybór, jakiego Polacy mogą dzisiaj jeszcze dokonać – pomiędzy człowiekiem demokratycznego Zachodu Rafałem Trzaskowskim, a człowiekiem autorytarnego Wschodu Andrzejem Dudą – będzie rozstrzygnięciem, które daleko przekracza dzisiejsze doraźne partyjne spory – pisze Cezary Michalski
Polityka to nie miejsce na poszukiwanie przyjemności, oryginalności czy ideologicznej czystości – obojętnie, prawicowej czy lewicowej. Polityka to obrona pokoju społecznego przed ludźmi radykalizującymi wewnętrzne konflikty aż do granic wojny domowej. Polityka to obrona w Polsce demokracji, praworządności, liberalnego minimum wolności i emancypacji. A taka obrona jest dzisiaj konieczna – wobec realnej faszyzacji życia politycznego i przesuwania Polski na Wschód. Choćby to podawanie Polski na talerzu moskiewskiemu carowi odbywało się pod biało-czerwoną flagą, z portretem Maryi, jak to się już działo w naszej historii, co najmniej od czasu bardzo prawicowej i nieskazitelnie katolickiej Targowicy.
Co może prezydent
W kontekście tak rozumianej polityki starcie Rafała Trzaskowskiego z Andrzejem Dudą nie jest „sporem wewnątrz duopolu”, „rytualną wojenką”, w której „kandydaci obiecują różne rzeczy, których nie mogą spełnić, bo kompetencje prezydenta są żadne”. Przeciwnie, walka o prezydenturę stała się w obecnej politycznej i geopolitycznej sytuacji Polski walką kluczową. A różnice pomiędzy prezydenturą Dudy i prezydenturą Trzaskowskiego są dla Polaków istotne zarówno na poziomie wizji cywilizacyjnych, jakie reprezentują obaj kandydaci i stojące za nimi obozy, jak też na poziomie praktycznych konsekwencji dla naszego codziennego życia i dla bieżącej polityki.
Rafał Trzaskowski jako prezydent RP we współpracy z Tomaszem Grodzkim jako marszałkiem Senatu po raz pierwszy od 2015 roku mogliby faktycznie zatrzymać niszczenie przez Kaczyńskiego państwa prawa w Polsce, pełzający polexit i galopującą dyktaturę.
Prezydent i marszałek Senatu mogliby współpracować z opozycyjnym zapleczem parlamentarnym w Senacie i w Sejmie (prawdziwe możliwości działania powinny wymusić prawdziwe i lojalne współdziałanie KO, Lewicy i ludowców w parlamencie, a przynajmniej sprawdzić, czy takie współdziałanie jest możliwe, co pozwoli rozliczyć poszczególne nurty opozycji w najbliższych parlamentarnych wyborach). Takie współdziałanie pozwoliłoby zarówno zgłaszać i nagłaśniać (a czasem zapewne także przeprowadzać) własne inicjatywy ustawodawcze, jak też blokować lub sensownie modelować inicjatywy PiS.
W walce o prezydenturę mamy wybór pomiędzy Dudą dobijającym niezawisłych sędziów i sądy (nie po to, by je „zreformować”, ale by obsadzić je najbardziej toksycznymi żołnierzami i hejterami Kaczyńskiego i Ziobry, którzy użyją – już używają – prokuratury i sądów do zagwarantowania Kaczyńskiemu i jego obozowi faktycznej nierówności wobec prawa) a Trzaskowskim broniącym niezawisłych sędziów i sądów, a nawet mogącym kontratakować (rola prezydenta w powoływaniu sędziów, możliwość powołania ponownie legalnych członków Trybunału Konstytucyjnego w miejsce PiS-owskich dublerów itp.).
Prezydent Andrzej Duda to osłanianie dalszego uwłaszczania się działaczy rządzącej prawicy, także na pandemii, na pieniądzach z kolejnych „tarcz antykryzysowych”, na pomocy z UE.
Podczas gdy prezydent Rafał Trzaskowski to możliwość – wraz z Senatem i reprezentacją opozycji w Sejmie – kontrolowania polityki budżetowej rządu, nagłaśniania czy wręcz blokowania kolejnych uwłaszczeniowych afer obozu władzy, w tym coraz bardziej wszechobecnej „szumowszczyzny” (uwłaszczania się na publicznych pieniądzach całych rodzin prawicowych polityków, a nawet ich instruktorów narciarskich). W ten sposób prezydentura Trzaskowskiego, wraz z pracą opozycji w parlamencie, to realna możliwość „patrzenia władzy na ręce”.
Duda i Trzaskowski to także dwie zupełnie inne polityki państwa wobec samorządów, dwie zupełnie inne wizje polityki społecznej i gospodarczej, zupełnie inna polityka wobec armii, a wreszcie zupełnie inna polityka wobec kobiet i mniejszości.
Andrzej Duda konsekwentnie nie korzystał z instytucji Rady Gabinetowej czy Rady Bezpieczeństwa Narodowego, podczas gdy Rafał Trzaskowski może z nich uczynić forum codziennego praktycznego dialogu pomiędzy różnymi nurtami opozycji, a także wykorzystać je do sprawdzenia, czy PiS lub różne inne osoby i nurty obozu władzy są w ogóle zdolne do uczestniczenia w jakimkolwiek dialogu na nieswoim terenie.
Na poziomie ideowym i tożsamościowym odzyskanie z rąk Kaczyńskiego kontroli nad prezydenturą umożliwi zbudowanie alternatywy dla PiS-owskiej „polityki historycznej”. Podjęcie równorzędnej walki o odzyskanie historycznej prawdy o wydarzeniach ostatnich paru dekad. A także zastanowienie się, gdzie wracać do III RP, a gdzie ją „poprawiać”, a przede wszystkim odmładzać. Sam Rafał Trzaskowski należy do średniego pokolenia, wyzwolonego już od wielu rytualnych sporów pomiędzy „ojcami niepodległości”. A może wokół siebie zbudować jeszcze dalej idącą pokoleniową sukcesję liberalnej Polski – zapraszając do współpracy, a także osłaniając przed prawicowym walcem całą sieć tworzonych przez młodszych ludzi instytucji społecznych, kulturalnych, pozarządowych. Tak aby jedyny ideowy spór w pokoleniu naszych dzieci i wnuków nie toczył się pomiędzy neofaszystami i neobolszewikami.
W polityce zagranicznej Rafał Trzaskowski może wykorzystać kompetencje prezydentury, aby nawet pod władzą Kaczyńskiego wymusić przynajmniej częściowy powrót Polski do bardziej aktywnej polityki w Unii Europejskiej. A także dać opozycji możliwość przejęcia inicjatywy w stosunkach Polska-USA, szczególnie gdyby Trump stracił władzę, a dla demokratycznego prezydenta i Kongresu w USA prezydent i parlamentarna opozycja w Polsce stali się partnerami (i wiarygodnym źródłem informacji o sytuacji w naszym kraju) w momencie odbudowywania stosunków atlantyckich po wcześniejszej Trumpowej demolce.
Odzyskanie politycznej inicjatywy przez opozycję pod prezydenturą Trzaskowskiego bardzo szybko wywoła rozluźnienie w obozie władzy.
Skutkujące osłabieniem toksycznego przywództwa Kaczyńskiego. Gowin miałby dokąd „uciekać”, a Morawiecki na poważnie musiałby zacząć handlować z PSL-em i Lewicą. Zobaczylibyśmy przy tej okazji także rzeczy nieładne, ale wszystko to obierałoby radykalizm PiS-owskiej „rewolucji nihilizmu”. I przygotowywałoby jej zupełną klęskę.
Pod Trzaskowskim polexitu nie będzie
Prezydentura Rafała Trzaskowskiego odsunęłaby też ostatecznie widmo polexitu. Rozumianego nie tylko jako formalne wyjście Polski z UE, ale jako opuszczenie przez Polskę wszystkich europejskich polityk, które do 2015 roku jeszcze współkształtowaliśmy. Począwszy od wspólnej polityki zagranicznej (to Polska Sikorskiego i Tuska zaproponowała i współtworzyła unijną politykę Partnerstwa Wschodniego, kluczową dla naszych interesów na obszarze pomiędzy Polską i Rosją), poprzez wspólną politykę gospodarczą, energetyczną, klimatyczną, obronną, aż po wspólne budowanie i obronę norm praworządności.
Dziś Morawiecki i Duda – bojąc się Polaków, w tym także bardziej rozsądnej części elektoratu prawicy, która wciąż chce silnej Europy – kłamią na temat swego zaangażowania w politykę unijną.
Andrzej Duda był jednak prawdziwy (i bardziej chciał się przypodobać Kaczyńskiemu, który nawet dziś nie potrafi ukryć swej niechęci do UE i Zachodu), kiedy 11 września 2018 roku w Leżajsku powiedział, że „Europa” (ze szczególnym uwzględnieniem UE) to „wyimaginowana wspólnota, z której dla nas niewiele wynika”, a on sam od Europy chce tylko jednego: „niech nas zostawią w spokoju”. Doda dodał wówczas jeszcze, że „Europa zostawiła nas w 1945 roku na pastwę Rosjan”.
W polexitowym przemówieniu Dudy z Leżajska pierwszym kłamstwem było to, że Europa jest „wspólnotą wyimaginowaną”. Dla większości swoich mieszkańców, w tym dla większości Polaków, Europa jest dzisiaj bardzo konkretną instytucją, która nazywa się Unia Europejska. Prawo do obecności w tej konkretnej wspólnocie zostało przez Polaków wywalczone w latach 1939-1989. A od 2004 roku Polacy tę bardzo realną wspólnotę budowali – współtworząc unijne traktaty, współtworząc najważniejsze europejskie polityki i z nich korzystając. Współtworzenie Unii Europejskiej przez Polskę skończyło się (a może tylko zostało na jakiś czas zawieszone) w 2015 roku. Ale nie dlatego, że nas Unia wypchnęła, ale w konsekwencji antyunijnego wyboru dokonanego przez Kaczyńskiego, Morawieckiego i Dudę.
Prezydent w Leżajsku skłamał po raz drugi mówiąc, że z Europy „niewiele dla nas wynika”. Z Europy wynika wszystko, co było i jest dla Polaków ważne.
Kiedyś Europa dała nam chrześcijaństwo i prawo, później Oświecenie, a teraz – jako Unia Europejska – dała nam procedury, instytucje, pieniądze, czyli cały ogromny zastrzyk cywilizacyjny i finansowy, jakiego wychodząc z ruin „realnego socjalizmu” bardzo potrzebowaliśmy, żeby realnie zmartwychwstać.
Trzecie kłamstwo prezydenta było historyczne. Powiedział, że „Europa zostawiła nas w 1945 roku na pastwę Rosjan”, tymczasem głównym istotnym reprezentantem Zachodu handlującym ze Stalinem – najpierw w Jałcie, potem w Poczdamie – była Ameryka. Europa – podobnie jak Polska – została przez wojnę zniszczona, podzielona, sprowadzona do roli politycznego i ekonomicznego pariasa. Nawet jej zachodnia część broniła się po wojnie przed komunizmem próbującym ją destabilizować i niszczyć od środka. I wygrała ten bój z ogromną trudnością.
Błąd nowej Targowicy
Polska prawica z czasów Radosława Sikorskiego (który zaczynał swoją polityczną karierę w rządzie Jana Olszewskiego), Jerzego Buzka, nawet Jana Olszewskiego i Lecha Kaczyńskiego – była jeszcze wyraźnie prozachodnia. Prawica z czasów Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, Andrzeja Dudy, Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina jest faktycznie i efektywnie proputinowska. W głowach tej nowej prawicy liberalny Zachód, Unia Europejska, nawet USA (za wyjątkiem Trumpa, którego Putin sprawnie wykorzystał jako swego „mandżurskiego kandydata” pomagającego Kremlowi niszczyć Unię Europejską, rozbijającego atlantycką wspólnotę Zachodu) nie występują już jako oczywisty sprzymierzeniec Polski przeciwko azjatyckim zamordyzmom. Przeciwnie, Zachód występuje w głowach nowej prawicy jako główny wróg Polski, wróg naszej tożsamości, tradycji, duchowości. Zatem
sojusz z Rosją, z Chinami, przeciwko Zachodowi staje się dla tego typu prawicy potencjalnie ciekawym rozwiązaniem, a wkrótce stanie się oczywistością.
Także użycie w propagandzie rządzącej prawicy chrześcijaństwa do walki z Unią Europejską przypomina błąd Targowicy, która naprawdę nie była wyłącznie zbiorowiskiem agentów. Skupiała także wielu żarliwych patriotów, którzy wybrali Rosję przeciwko Zachodowi dlatego, że na swój sposób kochali Polskę, tyle że społecznie ultrakonserwatywną i jednolicie katolicką. Konstytucję 3 Maja uważali za „jakobińską”, a reformatorskie stronnictwo Sejmu Wielkiego było dla nich „zdrajcami na żołdzie niemieckich protestantów”. Podczas gdy „chrześcijański” tron Katarzyny wydawał się odporny na wszelką rewolucję. Tak jak dziś tron Putina wydaje się wielu polskim prawicowcom odporny na „promocję homoseksualizmu” czy „polityczną poprawność”. W dodatku nie poddaje się feminizmowi, skoro potrafił posłać do Gułagu dziewczyny z Pussy Riot oskarżając je o naruszenie uczuć religijnych, mimo że moskiewską cerkiew zaatakowały nie za to, że czci się tam Chrystusa, ale za to, że uprawia się tam kult Władimira Putina.
Jednak rewolucja francuska faktycznie ścinała głowy katolickim księżom, Targowiczanie mieli się czego przestraszyć. Żeby dziś uznać Brukselę za miejsce prześladowania chrześcijan, trzeba bezczelnie kłamać.
Głosowania w Parlamencie Europejskim dotyczące wartości wygrywają czasem socjaliści, czasem liberałowie, a czasem chadecy. A kolejni papieże – Jan Paweł II, Benedykt XVI, Franciszek – przemawiali w Strasburgu równie często, co Jan Paweł II w polskim Sejmie. Ojcowie założyciele Unii Europejskiej, Robert Schumann i Alcido de Gasperi, byli katolikami. W stosunku do obu toczą się procesy beatyfikacyjne.
Także jednak dzisiejsza prawicowa Targowica będzie krzyczała (będą w tym chórze regularni agenci czy agenci wpływu, ale będzie też wielu szczerych, wierzących patriotów): „wyzwólmy się spod groźnych wpływów Brukseli, bo mamy własną, wyłącznie polską drogę”. Jednak w rzeczywistości Kaczyński, Morawiecki czy Duda, tak samo jak Erdogan, Orbán czy Putin – nie mają żadnego własnego projektu. Ich „suwerenna demokracja” to wyrażony w języku nowomowy stary peryferyjny autorytaryzm. Jak zwykle napędzany zawiścią i resentymentem wobec bogatszych społeczeństw Europy Zachodniej. Tyle że pogrążający nasze kraje w stagnacji. Oddalający nas od osiągniętego przez Zachód poziomu wolności i bogactwa, zamiast do niego przybliżać.
Z peryferyjnych autorytaryzmów tylko Chiny znalazły sobie miejsce w globalnym kapitalistycznym podziale pracy. Kaczyński, Morawiecki, Duda, Orbán, Erdogan i Putin nie mają też żadnego własnego projektu kapitalizmu.
Rządzone przez nich kraje żyją z resztek po zachodnim kapitalizmie, dzięki taniej sile roboczej, masowej emigracji zarobkowej, peryferyjnemu wyjadaniu resztek kapitalistycznej globalizacji. Jedyną antyzachodnią „oryginalnością” okazuje się jak zwykle zamordyzm – i to wcale nie tak suwerenny. Dlatego że w tym peryferyjnym zamordyzmie będzie ścisła hierarchia. A na jej szczycie znajdzie się raczej Putin (i jego następcy), niż Jarosław Kaczyński (Morawiecki, Duda czy Ziobro). W dodatku Putin będzie rządził regionem z całkowicie rozwiązanymi rękami.
Kaczyński odejdzie, ale ukształtowana w ten sposób prawica w Polsce pozostanie. Jako wygodne dla Putina ultrakonserwatywne narzędzie nowej Targowicy, coraz głębiej zakorzeniające się w Polsce. I właśnie dlatego wybór, jakiego Polacy mogą dzisiaj jeszcze dokonać – pomiędzy człowiekiem demokratycznego Zachodu Rafałem Trzaskowskim, a człowiekiem autorytarnego Wschodu Andrzejem Dudą – będzie rozstrzygnięciem, które daleko przekracza dzisiejsze doraźne partyjne spory.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Rafał Trzaskowski i Andrzej Duda podczas obchodów 75. rocznicy Powstania Warszawskiego, Fot. Flickr/Sejm RP/Rafał Zambrzycki, licencja Creative Commons