Czym wcześniej komisja sejmowa powstanie, tym lepiej dla państwa, ponieważ trzeba tę sprawę wyjaśnić do końca, bo wygląda to niezmiernie groźnie. Komisja mogłaby określić skalę i stopień powagi sytuacji i w mojej ocenie to może być początek końca tego układu rządzącego – mówi nam prof. Andrzej Rychard, socjolog, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. I dodaje: – Niestabilność i nieprzewidywalność komisji jest jednym z największych jej niebezpieczeństw. Jeżeli to wszystko będzie oparte na Pawle Kukizie i tym, w którą stronę on skieruje swój wzrok, co będzie na pewno łechtało jego nad wyraz rozwiniętą ambicję, to dla dociekliwości komisji może być zabójcze
Jest porozumienie w sprawie powołania komisji ds. Pegasusa. Po pięciu członków ma mieć PiS i opozycja z Konfederacją oraz Kukiz jako jedenasty. Jak ocenia pan znaczenie i sens takiej komisji?
ANDRZEJ RYCHARD: Sens takiej komisji jest zawsze duży, a jej kształt jest taki, jaki może być w tym Sejmie. To, czy powstanie, czy nie, będzie wynikiem pewnego testu dla spójności koalicji rządzącej, która będzie głosowała przeciwko, i zobaczymy, co się stanie. Z całą pewnością czym wcześniej powstanie, tym lepiej dla państwa, ponieważ trzeba tę sprawę wyjaśnić do końca, bo wygląda to niezmiernie groźnie dla państwa. Nawet jeżeli nie wszystko jest aż takie straszne i być może część wyolbrzymiły media, ponieważ nie posiadają wystarczających informacji. Komisja mogłaby określić skalę i stopień powagi sytuacji i w mojej ocenie to może być początek końca tego układu rządzącego.
Jeżeli powstanie w składzie 5+5 plus Kukiz, czy to nie będzie ten sam spektakl, który obserwujemy od dwóch tygodni z przeciąganiem Kukiza na swoją stronę?
Ta niestabilność i nieprzewidywalność komisji jest jednym z największych jej niebezpieczeństw. Jeżeli to wszystko będzie oparte na Pawle Kukizie i tym, w którą stronę on skieruje swój wzrok, co będzie na pewno łechtało jego nad wyraz rozwiniętą ambicję, to dla dociekliwości komisji może być zabójcze. Wtedy będzie trudno oczekiwać, że ta komisja do czegoś sensownego doprowadzi, ale
to jest potencjalnie tak wielka sprawa, że jeżeli nie w tym rozdaniu, to w następnym rozdaniu sejmowym to wyjdzie, wróci.
Mimo że konferencja NIK-u w tej sprawie była nietrafiona, to sam fakt, że jest coś na rzeczy i że wobec takiej konstytucyjnej instytucji mogłyby być wykorzystywane takie systemy jak Pegasus, już jest bardzo poważny.
Powiedział pan, że jeżeli nie w tym rozdaniu, to w następnym, czyli zakłada pan, że następne wybory PiS przegra i nie będzie miało większości?
Prawdą jest, że trzeba takie założenie uczynić, że sprawa zostanie wyjaśniona, jeżeli PiS odda władzę. Ku temu jest rosnąca szansa. Im bardziej opozycja będzie się potrafiła zjednoczyć, tym ta szansa będzie rosła. Nie do końca wierzę tymczasem zbyt drobiazgowym wyliczeniom, czy opłaca się iść razem, czy oddzielnie. Ci, co pokazują, że się nie sumuje i lepiej iść oddzielnie, moim zdaniem często są motywowani politycznie w swoich diagnozach.
Większość komentatorów i analityków mówi jednak, że zjednoczenie się opłaca. Nie wchodząc w wyliczenia arytmetyczne powiedziałbym, że
pójście razem daje coś, co jest niepoliczalne, daje pewnego rodzaju premię emocjonalną za bycie razem, a wiemy, że polityka jest w dużym stopniu oparta o emocje.
Nie jesteśmy w stanie skalkulować tego bonusu za zjednoczenie, ale moim zdaniem trzeba brać taki czynnik pod uwagę. Niedawno była interesująca propozycja Marka Ziółkowskiego, żeby wspólna lista była obsadzana nie wg tego, ile który kandydat dostał, ale wg proporcji, ile dostała która partia, co by niekoniecznie promowało osoby ze znanymi nazwiskami, ale poparcie partyjne. Jest to jakiś punkt do wyjścia do dyskusji, tylko ja nie widzę, aby byli chętni. Szymon Hołownia broniąc swojej tożsamości jest bardzo wstrzemięźliwy, Donald Tusk wycofał się z tych zaproszeń do jedności, ale jeszcze jest czas, jeszcze nie jest za późno.
Klub PiS chce pozbyć się senatora Jackowskiego, dyskusja na ten temat toczy się już od kilku dni. Trochę jak telenowela…
PiS jest w stanie tak dużej erozji, że wie, że każdy taki ruch może osoby, które potencjalnie nie są daleko od myślenia, jaki prezentuje senator Jackowski, jeszcze bardziej zdystansować do twardego jądra PiS-owskiego, a w sytuacji, kiedy większość liczy się nawet nie w minutach, a w sekundach, bo bywają minuty, kiedy PiS ma większość, ale takie, kiedy jej nie ma, to działanie ryzykowne. Senator Jackowski od pewnego czasu skutecznie buduje wizerunek, ale i zawartość jako polityka starającego się zachować, przy absolutnej zgodności z linią konserwatywną, daleko idącą niezależność od układu rządzącego. Nie robi tego po cichu, a wręcz nagłaśnia to i
jest taką drzazgą, która boli PiS, ale koszty pozbycia się tej drzazgi mogą być spore.
Sądzę, że jednak w najbliższym czasie przestanie być członkiem klubu PiS.
Przejrzałam partie, w których był pan Jackowski, i zawsze gdy od którejś odchodził, jakkolwiek to wyglądało, to ta źle kończyła, bo to był ZChN, potem LPR, a teraz PiS. Jackowski się ewakuuje, bo czuje, że koniec jest blisko?
Takie papierki lakmusowe są zawsze atrakcyjne do rozważania. To niekoniecznie musi być przeczuwanie zbliżającego się końca, a strukturalny, obiektywny proces, że jeżeli w systemie władzy dochodzi do daleko idącej erozji, to zaczyna on pękać przede wszystkim w tych słabych punktach. Nie trzeba tu nawet uruchamiać takiej czystej kalkulacji, może pan senator Jackowski broni swoich poglądów, zresztą nawet tak komunikuje, że to nie on się zmienił, tylko PiS odchodzi od linii programowej, która była na początku poprzedniej kadencji. Z jakichkolwiek powodów tak się dzieje, to może być z pewnością kolejny wskaźnik słabnięcia obozu władzy.
Mamy 5 nowelizację Polskiego Ładu, programu, który miał odbudować poparcie dla ekipy rządzącej. Wcześniej była dymisja ministra finansów. Czy to jest jeszcze do uratowania?
Wątpię, czy jest do uratowania w swojej istotnej funkcji, którą miał pełnić, czyli bycia wehikułem, który pozwoli na lepszych notowaniach wjechać w kampanię wyborczą PiS.
W tej chwili trwa gorączkowe działanie, aby nie okazał się wehikułem ciągnącym do tyłu, a stał się neutralny, ale do przodu już PiS-u nie popchnie.
PiS walczy teraz, aby Polski Ład nie szkodził, można to nazwać damage control, czyli kontrolowanie szkód, ale więcej nie da się zrobić. Ten program cały został źle przygotowany i wdrożony, poczynając od kwestii wizerunkowych, kończąc na zasadniczych kwestiach błędów strukturalnych. Cały Ład został skojarzony z polityką podatkową i zmianami, które są dla ludzi nieczytelne, a jeżeli już, to odbierane jako zagrażające, a nie coś dające. To dla mnie pewien fenomen, tym bardziej, że od kilku lat realizuję razem z młodym zespołem grant naukowy, w którym badamy, w jaki sposób wprowadzono w Polsce PIT-y na początku lat 90., bo uważamy, że to jeden z niezbadanych i zapomnianych sukcesów transformacji. To się dobrze udało, przeszło w zasadzie bez żadnego buntu.
W społeczeństwie, które nie było przygotowane do płacenia podatków z różnych względów, to się udało. Także dlatego, że było to w pakiecie całej reformy urynkawiania gospodarki i pójścia w stronę Zachodu, co złagodziło tę kwestię, bo ludzie zaakceptowali podatki jako część bycia w świecie Zachodu, nawet zadziałało nobilitująco, a po 30 latach okazuje się, że wybucha największy konflikt polityczny wokół podatków.
Polski Ład to zmiana duża, ale radykalnie mniejsza, niż zmiany w latach 90. Tylko że tamte zmiany miały nad sobą parasol rzeczywiście dobrej i potrzebnej zmiany, a tutaj parasola żadnego nie ma, tak jak żadnego przywództwa politycznego, nie ma jasnego hasła,
ku któremu ten Ład ma prowadzić, i został on rozdrobniony, a głównie szuka się w nim dziur, które rząd musi łatać. Nie wróżę sukcesu politycznego Polskiemu Ładowi, mimo iż część rozwiązań jest w nim sensownych.
Najpierw billboardy, teraz spoty finansowane ze spółek Skarbu Państwa odnośnie do energii, która ma być taka droga przez KE. Wczoraj widziałam spot i przyznam, że ścierpła mi skóra, bo podobne spoty można było zobaczyć w Wielkiej Brytanii przed brexitem.
To poetyka, która mieści się w kompletnie absurdalnej symetrycznej wizji historii, że na nas czekają dwaj wrogowie, z jednej strony Moskwa, z drugiej Bruksela, a my wciśnięci w te kleszcze się nie damy. To absurdalne i niezgodne z polską racją stanu, którą jest bycie jak najbliżej środka Zachodu, a nie nieustające peryferyzowanie się. Powinniśmy próbować grać pierwsze skrzypce w UE, a po wyjściu Wielkiej Brytanii otworzyło się potencjalne pole do tego, niestety z tego nie korzystamy.
Całe szczęście, że teraz przy tej szczególnej okazji ukraińskiej są jakieś nowe aktywności dyplomatyczne, jak wizyta premiera Johnsona, ale to wciąż za mało. Jeżeli atakuje się opinię publiczną takimi billboardami i spotami, to przygotowuje się grunt, który jest plastyczny. Poparcie dla Unii w Polsce nie jest dane raz na zawsze i jeżeli będzie się ją zohydzać, to kto wie, czy rezultatem nie będzie wcale wzrost poparcia dla PiS-u, ale zmaleje poparcie do UE.
(INK)
Zdjęcie główne: Andrzej Rychard, Fot. Facebook/Instytut Filozofii i Socjologii PAN