Rozumiem, że Kościół nie może być monolitem, ale nie może być mowy o przekraczaniu granic, zamienianiu wiary, religii i Kościoła w narzędzie polityczne. Nie ma zgody na przymierze tronu z ołtarzem. A tym bardziej nie może być tak, że cesarza posadzimy na ołtarzu – mówi w rozmowie z nami ks. Wacław Oszajca, jezuita, teolog, publicysta i poeta. – Szczególnie boli mnie milczenie w sprawie uchodźców i to właśnie w tym świątecznym czasie. Przypomnę, że Chrystus był uchodźcą, migrantem, uciekinierem. Brakuje mi wyraźnego głosu Kościoła w obronie ludzi, którym powinniśmy pomóc – dodaje.

KAMILA TERPIAŁ: Święta Bożego Narodzenia to czas wyciszenia i refleksji. Przyszedł czas na refleksję także w polskim Kościele?

KS. WACŁAW OSZAJCA: Chrześcijanin nie może się bać prawdy o sobie, nawet tej najtrudniejszej. Święta to dobry czas, aby znaleźć chwilę, a może nawet więcej niż chwilę, na podsumowanie tego, co wydarzyło się w tym roku. Najważniejsza dla katolika w każdy dzień świąteczny powinna być msza, na której początku robimy rachunek sumienia. My tego momentu nie doceniamy. Powinniśmy pamiętać, że zło w Kościele było, jest i będzie. To nie jest nic nowego. Pytanie: co z tym zrobimy?

Co zrobimy w przypadku ofiar pedofilii? Powinniśmy przede wszystkim zająć się tymi, których skrzywdziliśmy. Nie tylko przeprosić, ale także starać się wynagrodzić zło, które zaistniało. To będzie świadczyło o tym, że sami zrozumieliśmy nasze grzechy.

W samym Kościele nie wszyscy to zło nazywają złem. Niektórzy próbują rozgrzeszać księży pedofili. Jak sobie z tym poradzić?
Dostrzeżenie takiego zła burzy święty spokój, psuje komfort życia i to, co ceni sobie współczesny świat, czyli dobre mniemanie o sobie. Ono polega nie na realnej ocenie kondycji własnego umysłu i sumienia, ale udawaniu, że to mnie nie dotyczy. Takie myślenie jest rozpowszechnione w społeczeństwie, więc dociera także do Kościoła.

Reklama

Stąd też bierze się niechęć do papieża Franciszka, który niepokoi nasze sumienia i mówi, żeby patrzeć nie w niebo, ale na drugiego człowieka. To jest niewygodne, ale musimy zrozumieć, że to nie jest atak, tylko chęć pomocy. Powinniśmy się w ten głos wsłuchać i odpowiedzieć po chrześcijańsku, czyli przyznać się do winy i zadośćuczynić.

Według byłego rzecznika Watykanu wśród zwierzchników kościelnych panuje w sprawie pedofilii “niewiarygodna naiwność”. To tylko naiwność czy jednak coś więcej?
Przez lata ważniejsza była instytucja i ideologia od dobra człowieka. Chcemy udawać przed światem, tak jakbyśmy byli firmą, której zależy na dobrym PR, a nie na prawdzie.

Niektórzy próbują bronić za wszelką cenę niby dobrego imienia Kościoła, ale to do niczego dobrego nie prowadzi. To będzie nas tylko jeszcze bardziej demoralizować. To zresztą nie jest choroba tylko Kościoła, ale wielu innych instytucji, także rodziny.

“Jeśli Kościół katolicki nie zajmie się tą sprawą szczegółowo i we wszystkich aspektach, będzie popadał z jednego kryzysu w drugi” – to ciąg dalszy artykułu Federico Lombardiego na łamach najnowszego numeru jezuickiego czasopisma “La Civiltà Cattolica”. Możliwe jest pełne i jawne rozliczenie Kościoła?
Znamy przecież taką instytucję jak spowiedź. Powinniśmy być przyzwyczajeni do tego, że jeżeli dostrzegamy w sobie zło, to po to, aby je wyrzucić i zmienić sposób myślenia. Łatwo jest ludziom wziąć zło za dobro, bo zawsze na początku wydaje się czymś korzystnym i godnym pożądania, a później okazuje się, że brniemy z jednego nieszczęścia w drugie.

Ale mam też jedno zastrzeżenie: do wszystkiego powinniśmy podchodzić po chrześcijańsku – ten, który zawinił, nie przestał być naszym bratem, powinniśmy się także nim zająć.

Ojciec Tadeusz Rydzyk broni kościelnych pedofilów twierdząc, że za ujawnianiem przestępstw wobec dzieci stoi chęć zniszczenia Kościoła. Co by mu ksiądz odpowiedział?
To pomylenie z poplątaniem, o ile nie coś gorszego. Może ma jakąś tajemną wiedzę i wie więcej niż wszyscy. Mówię to oczywiście ironicznie.

Nie tylko w tej sprawie ksiądz Rydzyk ma przedziwne poglądy. Poza tym uprawia nawet nie politykę, ale politykierstwo. A nie da się połączyć chęci bycia politykiem i księdzem. On zaczyna służyć dwóm panom.

To jest też problem dla Kościoła?
Oczywiście. Rozumiem, że Kościół nie może być monolitem, ale nie może być mowy o przekraczaniu granic, zamienianiu wiary, religii i Kościoła w narzędzie polityczne. Nie ma zgody na przymierze tronu z ołtarzem. A tym bardziej nie może być tak, że cesarza posadzimy na ołtarzu.

Co można zrobić, aby do tego nie doszło?
Z jednej strony widzę zaniechania ze strony biskupów i księży, ale z drugiej także ludzi świeckich. Kościół to są przecież wszyscy ochrzczeni.

Świeccy muszą się wreszcie odważyć i domagać swoich praw. Duchowni nie są ponad Kościołem, my jesteśmy dla Kościoła. Jeżeli ustawimy się ponad Kościołem, a świeccy będą temu sprzyjać i traktować nas jak bogów, to nie ruszymy z miejsca. Czekam na to, kiedy laikat w Kościele się obudzi. Mam nadzieję, że wpłynie na to kryzys, który przeżywamy.

Laikat też jest podzielony. Część zapewne nie chce żadnych zmian.
Patrząc na historię Kościoła widzę, że po każdym kryzysie przychodzi odrodzenie. Kościół nie tylko potrafi się pozbierać, ale także zrozumieć, w jakim świecie żyje i jakiemu światu ma służyć. Nie obawiam się tzw. kryzysu w Kościele, związanego ze spadkiem powołań. Niewykluczone, że czeka nas w ogóle głęboka zmiana.

Kościół nie musi być cały czas taki, jakim go znamy. Może powstaną niewielkie grupy ludzi, którzy sobie ufają, tak jak było w pierwszych wiekach – to też będzie Kościół, może prawdziwszy od dzisiejszego…

Kościół zamiast się dystansować i milczeć powinien stanowczo bronić podstawowych wartości – wolności, demokracji, prawa?
Jeżeli ktokolwiek występuje przeciwko prawom obywatelskim, powinniśmy protestować, a Kościół jako pierwszy. Tak było przecież w okresie komunizmu. Nie chciałbym idealizować tamtego czasu, bo byli też księżą, którzy współpracowali albo milczeli, ale jako całość potrafiliśmy stawić opór. Mogliśmy protestować tylko dlatego, że czuliśmy oparcie w wiernych. W tym sensie za komunizmu było łatwiej. Jeżeli stracimy oparcie w laikacie, to zostaniemy sami i nie będziemy nikomu potrzebni.

Nie możemy ograniczać autonomii ludzi świeckich, ale mamy prawo do tego, żeby pokazywać gdzie dzieje się źle. Ale nie możemy przy okazji pod pozorem oceny moralnej i propozycji rozwiązywania problemów uprawiać polityki.

Brakuje księdzu stanowczego głosu Kościoła w obronie demokracji?
Nie tylko tego mi brakuje… Szczególnie boli mnie milczenie w sprawie uchodźców i to właśnie w tym świątecznym czasie. Przypomnę, że Chrystus był uchodźcą, migrantem, uciekinierem. Brakuje mi wyraźnego głosu Kościoła w obronie ludzi, którym powinniśmy pomóc.

Dlaczego tak łatwo wzbudzić w społeczeństwie lęk przed uchodźcami? Przecież chodzi o pomoc drugiemu człowiekowi.
Jeżeli człowieka spotyka coś nowego, co wymaga od niego wysiłku i wyciągnięcia portfela, to zawsze rodzi się opór. A politycy czy inni ideologowie mogą łatwo zbijać na tym interes.

Ci, którzy nie chcą przyjąć uchodźców mówią, że są katolikami, kierują się nauką społeczną Kościoła, że to wynika z ich przekonań religijnych i nie widzą w tym żadnej sprzeczności. A twarzą Chrystusa dzisiaj jest przecież twarz uchodźcy.

Obowiązkiem chrześcijanina jest niesienie pomocy, takiej na jaką go stać. Patrząc od strony moralnej, to coś złego się z nami stało, że nasze sumienia tak łatwo kupują niechrześcijańskie uzasadnienia w sprawie uchodźców.

Czy są jeszcze jakieś granice walki politycznej o dusze wyborców?
Do nas duchownych należy zwracanie uwagi, kiedy polityk zaczyna wkraczać na płaszczyznę moralną i wiemy, że może to prowadzić do nieszczęścia.

Tak się stało w okresie międzywojennym z Niemcami, kiedy Kościoły milczały albo popierały te działania. Jeżeli czegoś się boję, to tego, że nie zauważymy, jak zaczyna kiełkować zło, które szybko znajdzie sobie zwolenników.

To jest taki moment?
Patrząc na świat, zaczynam się obawiać, że do głosu zaczynają dochodzić ludzie, dla których nie liczy się odpowiedzialność za drugiego człowieka i jego dobro, tylko władza i jej utrzymanie za wszelką cenę. Polska nie jest wyjątkiem. Od paru lat rządzący ulegają takiej pokusie.

Co może zadziałać otrzeźwiająco?
To, co można zrobić, to nie unosić się pychą, nie myśleć, że mnie to nie dotyczy, bo ja tak nie grzeszę, tylko dokładnie się przyjrzeć i poszukać sposobów na rozwiązanie tego kryzysu.

Powinniśmy uwierzyć, że to, co się dzieje, to nie jest tylko diabelskie działanie, chociaż posiada wszystkie cechy diabelskości. A może Bóg chce nam coś przez to powiedzieć.

Co w obecnych czasach jest dla nas największym zagrożeniem?
Jeżeli wyzbędziemy się umiejętności rozróżniania zła od dobra i poczucia winy, to wtedy stworzymy ogromne zagrożenie dla ludzkiej kultury i ludzkiego istnienia. Stajemy się w pełni ludźmi, kiedy bierzemy odpowiedzialność za nasze myśli, słowa, uczynki i zaniedbania. Jeżeli tego zabraknie, to wszystko ulegnie rozprężeniu, będzie tak samo ważne i nieważne, równie dobre i niedobre. Kolejnym zagrożeniem jest konsumpcjonizm, czyli podejście czysto użytkowe, w którym najważniejsze jest to, że nam się wszystko należy. W takiej sytuacji nie ma miejsca dla drugiego człowieka. A przecież nie możemy żyć w pojedynkę. Widać to chociażby w sposobie organizowania miast, grodzeniu osiedli, lęku przed sąsiadem, współpracownikiem.

Kolejnym zagrożeniem jest także próba skompromitowania ludzkiego rozumu i serca, czyli populizm.

Dlaczego polskie społeczeństwo jest tak bardzo podzielone? Polacy żyją w dwóch rzeczywistościach?
Najgorsze jest to, że zaczynamy się nienawidzić. Na tym polegał komunizm – czy człowiek chciał, czy nie chciał, musiał być wrogiem wszystkich i wszystkiego. Cały system nastawiony był na to, żebyśmy sobie nie ufali i ze sobą walczyli, za to dbali tylko o własny interes. Mam wrażenie, że teraz dzieje się coś podobnego. Coś, co nas łączy, to tylko wrogość. Niestety, trudno się przed tym bronić, bo

nienawiść jest wygodnym sposobem urządzenia się w społeczeństwie. Można ją zawsze nazwać konkurencją, rywalizacją, a nawet troską, ale będzie podszyta innymi uczuciami, tak aby zapanować nad drugim człowiekiem. Chęć dominacji i rządzenia jest czymś porażającym.

Czym powinna być polityka?
Polityka powinna być sztuką szlachetną, tak czytamy w dokumentach soborowych. Ale też ci, którzy czują powołanie, powinni się do tego przygotować i ponosić odpowiedzialność za to, jak wykonują swój zawód. Motywem ich działania nie może być chęć wzbogacenia się i robienia kariery.

Jeżeli politykę sprowadzi się tylko do socjotechniki, to staje się zaprzeczeniem samej siebie, bo nie służy dobru wspólnemu, za to interesom grupy społecznej, partii czy jednego człowieka.

To dzisiejsza polityka?
Polityka rządzi się oczywiście swoimi prawami, spór jest czymś koniecznym, ale trzeba go prowadzić po ludzku i z poszanowaniem drugiej strony. Mam wrażenie, że są politycy, którzy próbują pilnować swojego sumienia i języka, ale są też tacy, dla których spór to zawzięta walka, która ma doprowadzić do zatriumfowania nad innymi.

Do tego dorabia się ideologię o miłości do ojczyzny, patriotyzmie i opakowuje w hasło “Bóg, honor, ojczyzna”, ale istota rzeczy pozostaje paskudna.

Niebezpieczny nacjonalizm staje się bezkarny i podnosi głowę?
To, co nazywamy nacjonalizmem, ma korzenie wewnątrz nas. Pozwoliliśmy dojść do głosu czemuś niedobremu, sami siebie przekonaliśmy, że jesteśmy najlepsi. To wyrasta z pychy i przybiera różne formy. A właśnie na tym, co najgorsze próbuje ubijać się interes polityczny. W Polsce jest cały czas obecny antysemityzm, rasizm, potworna znieczulica, jeśli chodzi o bezdomnych.

Jeżeli zabraknie ludzi, którzy będą o tym przypominać, a zaczniemy hołubić rasistów czy antysemitów, nazywając ich patriotami, to wyhodujemy sobie jakąś falangę. To z kolei łatwo może się spodobać ludziom młodym, dla których liczy się bardziej siła niż racja. To też da się politycznie wykorzystać.

Niedostatecznie dokładamy starań, aby z tym walczyć. W tym wypadku niewiele pomogą zakazy, powinniśmy też uczyć młodych ludzi nazywać zło złem i przypominać, że to jest grzech.

Więcej empatii, zrozumienia i rozsądku – tego powinniśmy życzyć sobie na Święta?
Święta Bożego Narodzenia są piękne i rodzinne, to trzeba zachować na jeden wieczór. Ale trzeba mieć świadomość, że ten obraz był podszyty ludzkim nieszczęściem. Maria nie miała gdzie urodzić syna, bo zabrakło dla niej miejsca i ludzkiego serca. Warto o tym pamiętać, ale to nie musi psuć radości świętowania, a nawet może ją pogłębić, bo “większa jest radość w dawaniu niż braniu”.

Nie szukajmy daleko, po prostu rozejrzyjmy się wokół siebie.

Możemy zamknąć oczy i udawać, że niczego nie dostrzegamy, ale możemy też nieść pomoc i czerpać z tego radość. Spróbujmy nie zamykać się na świat i potraktować ten czas także jak wyzwanie.


Zdjęcie główne: Wacław Oszajca, Fot. YouTube/jezuicirekolekcje

Reklama