W Pałacu Prezydenckim został zaprzysiężony nowy premier Mateusz Morawiecki, była premier Beata Szydło została wicepremierem bez teki. Reszta ministrów pozostała na swoich stanowiskach. – Ta wojna nie zakończyła się z chwilą mianowania Mateusza Morawieckiego na premiera. To się dopiero rozpoczyna. W tej chwili ci, którzy są w zagrożeniu, czyli ziobrzyści i środowisko Radia Maryja, muszą uzyskać gwarancje Jarosława Kaczyńskiego, że w tym nowym układzie nie zostaną wyautowani – mówi nam dr Marek Migalski, politolog.

Wielka niewiadoma

Pogłoski o składzie nowego rządu i zmianach krążyły już od kilku dni, ale od rana się nasiliły. Zaprzysiężenie nowego-starego rządu przewidziano na godzinę 12.00, ale jeszcze przed południem przesunięto je na 15.00, ale ostatecznie odbyło się o 17.00. Wcześniej media publiczne i PAP informowały o tym, że “możliwa duża rekonstrukcja”.

Zmiana bez miany

Oprócz zamiany miejscami wicepremiera z premier w rządzie nie zmieniło się nic, Morawiecki jako premier zachował również posady ministra finansów i ministra rozwoju. Szefem MON pozostał Antoni Macierewicz, Ministerstwem Sprawiedliwości nadal kieruje Zbigniew Ziobro. Nawet skład Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pozostał bez zmian, na swoich stanowiskach pozostali zarówno Beata Kempa i Elżbieta Witek, jak i Henryk Kowalczyk.

Choinka prezydenta

– To bardzo ważny moment w historii Rzeczypospolitej, którego gratuluję. Będzie charakterystyczny i zostanie w pamięci tych Polaków, którzy oglądają uroczystość i zobaczą z niej zdjęcia. Bo już jest choinka i zbliżają się święta – mówił prezydent Andrzej Duda już po zaprzysiężeniu rządu.

Reklama

Prezydent obiecywał dobrą i owocną współpracę z nowym-starym rządem, ale też dodał: – Spotkało mnie z państwa strony wiele życzliwości i wyrozumiałości , ale też było wiele mankamentów, liczę, że mankamenty znikną.

Czy prezydent mówił o ministrze Macierewiczu, dając do zrozumienia, że liczy, iż po styczniowej rekonstrukcji ministra Macierewicza już nie będzie w rządzie? – Gdyby dziś Morawiecki wyrzucił Ziobrę albo Macierewicza, to istniałoby ryzyko, że część Zjednoczonej Prawicy, przy wotum zaufania, nie poprze tego rządu – mówi nam politolog, dr Marek Migalski.

JUSTYNA KOĆ: Premier zostaje wicepremierem, a wicepremier premierem, reszta ministrów pozostaje bez zmian. Przedziwny spektakl w Pałacu Prezydenckim się odbył.
MAREK MIGALSKI:
Absolutnie oczywisty! Mnie dziwi to, że wszyscy uważają to za dziwne, kiedy wytłumaczenie tego jest banalne proste. Za chwilę będzie głosowane wotum zaufania dla tego rządu i wszyscy, którzy są powołani do tego rządu, wszystkie frakcje – partia Ziobry, partia Gowina, Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego – zagłosują za rządem. To oznacza, że dzień po zaprzysiężeniu premier Morawiecki, przy współpracy z prezesem Kaczyńskim i przy udziale prezydenta Dudy, będzie mógł zwolnić każdego z ministrów absolutnie bezkarnie. To się wtedy odbywa na linii premier-prezydent przy patronacie prezesa. Tych trzech ludzi będzie mogło wymienić 90 procent składu rządu, bez konieczności głosowania wotum nieufności i innych niespodzianek.

Gdyby dziś Morawiecki wyrzucił Ziobrę albo Macierewicza, to istniałoby ryzyko, że część Zjednoczonej Prawicy, przy wotum zaufania, nie poprze tego rządu.

Wtedy nastałby jego koniec, a przy sprycie opozycji być może nawet koniec tego układu rządzącego i przyśpieszone wybory. Dla mnie to, co się stało, jest oczywiste i konstytucyjnie jasne.

Czyli jeszcze nie możemy wyrokować, że prezydent się poddał i nie wynegocjował odejścia Macierewicza z rządu w zamian za zmiany w tzw. ustawach sądowych?
Oczywiście, częścią tej umowy może być to, że dwie minuty po uzyskaniu wotum przez ten rząd Morawiecki prosi prezydenta o dymisję Macierewicza. Wtedy to się dzieje w ciągu 3 sekund. I co mogą zrobić ministrowie Ziobro, Macierewicz bądź Szyszko? Nic, bo

żeby przeciwstawić się temu układowi, muszą zgłosić konstruktywne wotum nieufności przy współudziale PO, Nowoczesnej, PSL-u, co jest absurdem. Tak naprawdę będą na łasce czy niełasce trzech panów, Morawieckiego, Dudy i Kaczyńskiego.

Mogą przestać popierać ustawy rządu?
To prawda, tylko proszę pamiętać, że jak policzymy głosy, to przy odpadach z Kukiz ’15 oraz kilkuosobowym składzie WiS Kornela Morawieckiego rząd będzie miał większość. Nawet gdybyśmy założyli, że przy niektórych ustawach przegrywałby głosowania, to byłoby to incydentalne.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że coś się jednak dzieje przy Nowogrodzkiej. Od rana zmieniana była godzina zaprzysiężenia nowego premiera, a media publiczne zapowiadały duże zmiany. Finalnie okazało się, że ministrowie zostają po staremu, ale czy nie wygląda to na walkę o stołki?
Oczywiście, i ta wojna nie zakończyła się z chwilą mianowania Mateusza Morawieckiego na premiera. To się dopiero rozpoczyna. W tej chwili

ci, którzy są zagrożeni, czyli ziobrzyści i środowisko Radia Maryja, muszą uzyskać gwarancję Jarosława Kaczyńskiego, że w tym nowym układzie nie zostaną wyautowani.

Dla nich ostatnim momentem jest chwila głosowania. W momencie, kiedy podniosą rękę za wotum zaufania dla rządu, w którym ci ministrowie są, stracą kontrolę. Oczywiście, że te wojny są, a te przecieki, o których pani mówi, są częścią wojny informacyjnej, która właśnie się rozpoczęła. Pytanie brzmi, jak będzie wyglądać prawdziwy rząd Morawieckiego po rekonstrukcji w styczniu.

Zatem jak będzie wyglądać?
To są spekulacje i wróżenie. Wolałbym się tym nie zajmować.

Jak ocenia pan styl, w jakim rozstano się z Beatą Szydło? Mówi się o dużym upokorzeniu byłej premier.
I o to chodzi.

Beata Szydło ma być w myśleniu Jarosława Kaczyńskiego wymazana jako twarz “dobrej zmiany”.

To był jeden z podstawowych celów Kaczyńskiego. On nie chciał pozwolić na to, żeby Beata Szydło kontynuowała dalej pracę i przy jej premierostwie PiS wygrało wybory w 2019 roku. Wówczas okazałoby się, że Beata Szydło przyczyniła się znacząco w wyborach 2015 roku jako kandydatka na premiera PiS i co więcej, po 4 latach swojego rządu zagwarantowała ponowne zwycięstwo. Mogłoby wtedy w elektoracie PiS powstać myślenie, że autorką sukcesu PiS-u jest Beata Szydło, a nie Jarosław Kaczyński. Dlatego najpóźniej w połowie kadencji Kaczyński musiałby ją wyrzucić po to, aby rozpoczęło się jej “gumowanie”. 500 Plus, obniżenie wieku emerytalnego i wszystkie socjalne ruchy PiS-u nie mogą być związane z Beatą Szydło, a z rządem PiS-u, a dokładniej z Jarosławem Kaczyńskim.

Ja w ogóle uważam, że

to jest dopiero początek upokarzania byłej premier, zapominania jej.

Ona próbuje przeciwdziałać temu, przyjmując funkcję wicepremiera bez teki, bo ona wie, że musi już od dzisiaj sobie zacząć o sobie przypominać wyborcom i działaczom, którzy po części ją popierali. Gdyby tego nie przyjęła lub przyjęła funkcję czysto techniczną, jak marszałek Sejmu czy prezes dużego banku, byłby to jej koniec. Ona przyjęła upokarzającą funkcję ministra bez teki i będzie musiała się przypatrywać, jak jej były podwładny robi to, co ona robiła, ale ona walczy o pamięć o sobie także w obozie PiS-u.

Ale mówiąc to, zakłada pan w jakiś sposób emancypację Beaty Szydło? Dla mnie ona do końca wyglądała, jakby uległa, wykonując perfekcyjnie rolę, którą jej nadano.
W ogóle nie zakładam tego, co pani mi przypisuje. Ona nie próbowała się emancypować, jej się nawet nie śniła niezależność wobec Kaczyńskiego, ale ta niezależność przyśniła się Kaczyńskiemu. Beata Szydło była ultralojalna, ale to nie pomogło, ponieważ prezes Kaczyński ma takie modus operandi, że nie może pozwolić na to, żeby ktokolwiek w jego obozie nabrał tak samodzielnej pozycji, aby mógł uszczknąć coś z jego stanu posiadania.

Mówiąc brutalnie, nie chciał się poczuć jak Kohl po tym, jak podwinęła mu się noga, a jego miejsce zajęła Angela Merkel.

Ale jeszcze raz podkreślam, Beacie Szydło się to nawet nie śniło, ten koszmar przyśnił się Kaczyńskiemu.

A dlaczego sam Kaczyński nie został premierem?
Myślę, że tu są dwie kwestie. Pierwszą są sprawy zdrowotne, nie wiem, czy to kolano, czy coś innego, ale Kaczyński mógł przez miesiąc czy dwa zastanawiać się, czy podoła, czy nie, i stwierdził, że fizycznie nie da rady. To jest absolutnie zrozumiałe, bo funkcja premiera jest bardzo wyczerpująca. Drugą kwestią jest to, że być może uznał, że na Zachodzie, który chce sobie trochę udobruchać, lepiej będzie odbierany Morawiecki niż prezes PiS. Myślę, że to zdecydowało ostatecznie, że to nie on został premierem.

Cały czas pozostaje też na tylnym siedzeniu, poza ewentualnym postawieniem przed Trybunałem Stanu.
Bez odpowiedzialności, bez TS, ale z możliwością zabawiania się w gry partyjne, czyli w to, co prezes najbardziej lubi. Ma też czas na myślenie nie tylko taktyczne, ale i strategiczne, z jego punktu widzenia to jest o wiele bardziej ciekawe niż przyjmowanie premiera Albanii czy uczestniczenie w raucie z prezydentem Mołdawii.


Zdjęcie główne: Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki, Fot. KPRM/P. Tracz

Reklama