Cele manipulacji internetowych Moskwy i zwolenników prawicy prawie zawsze są zbieżne. Tak było w przypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, wyboru Trumpa czy też innych, pomniejszych ingerencji internetowych trolli Moskwy, ułatwiających uzyskanie, a potem sprawowanie rządów przez prawicę, np. w Polsce czy na Węgrzech – pisze Viktor Grotowicz

Cześć, mam na imię Anon i uważam, że holocaustu nigdy nie było. Feminizm jest przyczyną spadku liczby urodzeń na Zachodzie, kraje zachodnie są kozłem ofiarnym masowej emigracji na świecie, a wszystkim tym problemom winni są Żydzi.

Kłamstwa, przeinaczanie faktów i manipulacje informacjami w Internecie od dawna już przestały być sensacją i awansowały do roli wydarzeń codziennych. Kamienie milowe tego awansu to rzecz jasna Brexit i wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA. Znany jest także główny czarny charakter tego procederu, czyli tajna komórka wywiadu rosyjskiego, siejąca zamęt po całej sieci, głównie w państwach zachodnich, ale również u swoich sąsiadów.

Okazuje się jednak, iż ekipie Putina wyrósł w tej dziedzinie poważny konkurent w postaci ruchów i partii prawicowych (chociaż wielu specjalistów uśmiecha się pod nosem, kiedy słyszy o tej „konkurencji”).

Reklama

Metody prymitywne, ale skuteczne

Według nich to nie żadne współzawodnictwo, a zwykła współpraca, potwierdzana zarówno twardymi dowodami natury wywiadowczo-technicznej, jak i prostym logicznym pomyślunkiem. Cele manipulacji internetowych Moskwy i zwolenników prawicy (tej skrajnej, jak i tej bardziej cywilizowanej, chociaż tutaj różnice coraz częściej się zacierają z powodu bardzo intensywnego przenikania się tych dwóch nurtów) prawie zawsze są zbieżne. Tak było w przypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, wyboru Trumpa czy też innych, pomniejszych ingerencji internetowych trolli Moskwy, ułatwiających uzyskanie, a potem sprawowanie rządów przez prawicę, np. w Polsce czy na Węgrzech.

Ewidentna aktywność tajnych służb, szeroko zakrojone akcje propagandowe w sieci uzupełnianie są przez gotowość wielu konserwatystów do akceptowania takiego kierunku działań.

A wszystko zaczęło się w 2014 roku w USA, od tzw. afery Gamergate, czyli krytyki seksizmu i przemocy wobec kobiet w grach komputerowych, co w rezultacie doprowadziło do masowego hejtu przeciwko inicjatorkom tej akcji. Pojawił się wtedy nieznany dotychczas, ale bardzo prosty w działaniu, a przede wszystkim skuteczny, mechanizm powstawania fali nienawiści. Wyjątkowość tego zjawiska polegała na nieprawdopodobnie szybkiej i zataczającej coraz szersze kręgi mobilizacji w Internecie.

Prostota. To słowo klucz, wyjaśniające powszechność stosowania tej metody nawet przez niezbyt rozgarniętych uczestników zabaw internetowych, do których z całą pewnością należą również zwolennicy czystości narodowej i wyższości rasowej. Owa prostota zaprzecza przekonaniu o skomplikowanych mechanizmach i wyrafinowanych manipulacjach cyfrowo-psychologicznych stosowanych w Internecie.

Nic bardziej mylnego: cała ta strategia polega tylko i wyłącznie na agresywnym podgrzewaniu atmosfery, wyolbrzymianiu opisywanych zjawisk, kolportowaniu kłamstw i oszczerstw. Jednakże

prymitywizm metod nie może oznaczać lekceważenia ich skutków, co bardzo wyraźnie widzimy na polskim politycznym podwórku.

Zasada posiadania wroga

„Prostota” dotyczy również zaplecza ideologicznego prawicy, głównie tego działającego w Internecie. Ideolodzy ci odwołują się zazwyczaj (także mniej lub bardziej świadomie) do myślicieli z okresu międzywojennego, takich jak Julius Evola, Oswald Spengler czy Carl Schmitt.

Z biegiem czasu z tego konglomeratu teorii wyłonił się rodzaj „naturalnego konserwatyzmu”, przynależnego człowiekowi nie z powodu pochodzenia, wychowania, wykształcenia czy doświadczenia, ale wrodzonych skłonności, instynktu, który każe tym ludziom opowiadać się za homogenicznością w miejsce różnorodności, hierarchicznością zamiast równości oraz po stronie tego, co znane, w przeciwieństwie do tego, co nowe. Nie trzeba rzecz jasna podkreślać, że wyznawcy takiego światopoglądu uważają go za jedynie właściwy czy wręcz: jedynie możliwy.

Carl Schmitt dostarczył do tego jeszcze jeden istotny, i jakże praktyczny, element (a jak wiadomo, wszystko, co praktyczne musi być proste) porządkujący raz na zawsze najważniejsze cele, zamierzenia, dążenia, a przede wszystkim sposób postępowania zagorzałych konserwatystów: zasadę posiadania wroga. Podstawą politycznego myślenia, jak i działania uczynił on bowiem niezbędne rozróżnienie między wrogiem i przyjacielem. Nie było to tylko taktyczne narzędzie do zdobywania i sprawowania władzy, ale także pojęcie definiujące egzystencję człowieka. Schmitt twierdził bowiem, iż dopiero poznanie własnych wrogów umożliwia poznanie samego siebie.

Krótko mówiąc, najważniejszym zadaniem człowieka parającego się polityką w wydaniu prawicowym powinno być wyznaczenie sobie wroga – jako podstawy wszelkich działań.

A skoro działanie ma opierać się na przeciwstawieniu swoich zwolenników innym, obcym, wrogom, to stąd niedaleko już do pomysłu na rozbijanie grup społecznych, całych narodów i społeczności międzynarodowej oraz wprowadzanie ich w rodzaj wojny wewnętrznej.

W tym świetle nie dziwi więc fascynacja, z jaką do tej idei podchodzą współcześni prawicowcy – nie wyłączając prezesa Prawa i Sprawiedliwości, który podobno od czasów studenckich jest wielkim admiratorem myśli Schmitta.

Hail Trump, Hail Victory

Polityka oparta na antagonizmie i wrogości potrzebuje nienawiści jako niezbędnego paliwa. Ale nienawiść nie powstaje sama z siebie – zwłaszcza on-line – jest uruchamiana i sterowana przez konkretne osoby i organizacje. Konstruowanie zmagań i działań politycznych na zasadzie wróg-przyjaciel automatycznie winduje hejt do rangi głównego narzędzia. Bo jak inaczej gadać z wrogiem – nie z przeciwnikiem, rodakiem o innych poglądach – tylko właśnie wrogiem? Nic, tylko bić w mordę.

Takie kampanie nienawiści organizowane są nie tylko na masową skalę, ale też bardzo konsekwentnie prowadzone: do momentu całkowitego zniszczenia wizerunku wroga, oplucia go i sprowadzenia do rangi zwierzęcia lub przedmiotu. Aż do chwili, kiedy każdy zwolennik prawicy zrozumie – kim i za co ma pogardzać.

Stąd już niedaleka droga do metod oraz światopoglądu zwykłego faszyzmu. Typowym przykładem funkcjonowania tego mechanizmu jest „alt-prawica” w USA.

Ten ruch jest częścią składową nowej prawicy, czyli organizacji pozornie dokonujących odnowy skompromitowanej prawicy z lat trzydziestych XX wieku i okresu drugiej wojny światowej. Nieustanne odcinane się przez jego członków od faszyzmu jest jednak kompletnie nic nieznaczącym frazesem – nowa prawica jak najbardziej nawiązuje do tradycji i wartości partii Hitlera i Mussoliniego.

Alternative Right jest bardzo heterogennym tworem, przekonanym o własnej wyższości moralnej i intelektualnej, a tym samym przesiąkniętym nienawiścią do innych ludzi oraz zwykłym rasizmem, czego zresztą jej działacze wcale nie ukrywają. Jeden z głównych przedstawicieli tego ruchu, Richard Spencer, głośno domagał się utworzenia „białego państwa etnicznego” i zakazu „mieszania ras”. Po zwycięstwie Trumpa w wyborach prezydenckich wprowadził nowe pozdrowienie na wiecach swoich zwolenników. Hail Trump! oraz Hail Victory, czyli: Sieg Heil.

Głównym organem tego ruchu jest strona internetowa „Breitbart”, której naczelnym był Steve Bannon, były szef kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa. Po rozstaniu z Trumpem (był też jego doradcą w Białym Domu), którego uznał za zbyt miękkiego wobec liberałów, Bannon zaczął interesować się Europą. Dostrzegł tu wielu bliskich sojuszników, w tym głównie w gronie rządzących na Węgrzech i w Polsce.

W wywiadzie udzielonym TVP chwalił Polaków zdaniami typu: „Polska jest liderem w Europie pod wieloma względami”. I chociaż guru „prawdziwej” prawicy nie rozwinął tej myśli, to polscy ultrakonserwatyści uznali komplement za absolutny dowód własnej skuteczności politycznej.

Wiara w moc „stratega z USA” wśród polskich prawicowych stron internetowych nie osłabła, nawet kiedy buńczucznie zapowiadane przez niego zjednoczenie prawicy na starym kontynencie i zwycięstwo w wyborach do Parlamentu UE w 2019 roku okazało się zupełnym fiaskiem.

Zwycięskie manipulacje, szerzenie kłamstw, obelgi

W kampanii wyborczej lepiej wydać sto tysięcy dolarów na trolle niż milion na reklamę, jak stwierdził jeden z amerykańskich prawicowych aktywistów w sieci. I tak właśnie zrobiono, zarówno podczas kampanii Trumpa, jak i przed referendum na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.

Kampanie te, zwłaszcza w USA, były przedmiotem licznych analiz, które wykazały jednoznacznie, że wybory można wygrać poprzez manipulacje, szerzenie kłamstw, obelg oraz wszelkiego rodzaju ekstremalnych idei: od nazizmu po ideologię Ku-Klux-Klanu.

I nie chodzi o pozyskiwanie wyborców, ale przede wszystkim o stwarzanie odpowiedniego klimatu debaty kampanijnej.

Klimatu polegającego na zastraszaniu, poniżaniu i obrażaniu wszystkich tych, którzy są przeciwnego zdania. Zadziałał tutaj mechanizm tzw. spirali milczenia, teorii opracowanej przez niemiecką specjalistkę od komunikacji społecznej Elisabeth Noelle-Neumann, według której mniejszość nie odważy się wyartykułować swoich poglądów, kiedy jest przekonana o tym, że większość jest odmiennego zdania.

Podobnie jest w Internecie, gdzie chęć publikacji własnego poglądu, sprzecznego z dominującym na forum, maleje wraz z ryzykiem, że stanie się on przedmiotem ataków hejterów. W tym przypadku jednak to głośna, bezwzględna i chamska mniejszość narzuca milczenie większości. W atakach tych nie ma żadnych granic ani zasad: najgorsze wyzwiska łączą się tutaj z groźbami pobicia i pozbawienia życia. Tak było podczas premiery tego mechanizmu podczas „afery Gamergate”, kiedy to dziennikarkom krytykującym przemoc wobec kobiet w grach komputerowych grożono śmiercią i nawoływano do ich zabijania, publikując zdjęcia i adresy domowe.

Wygląda więc na to, że dzisiejsza skrajna prawica znalazła w internetowym hejcie idealne narzędzie do realizacji własnych celów.

Do jej mentalności i umiejętności idealnie wydają się pasować teorie społeczno-polityczne z lat 30. ubiegłego wieku.

Wystarczy wskazać wroga i zachęcić do jego unicestwienia – najpierw w memach, potem fizycznie. Unicestwieniu ulega także prawda. Okazuje się, że ważnym, a obecnie chyba najważniejszym, polem rozgrywania polityki są emocje, a nie chęć zmiany rzeczywistości.

Zabiłem nie tych, co trzeba

Cześć, mam na imię Anon i uważam, że Holocaustu nigdy nie było…. Słowa te wypowiedział 9 października 2019 Stephan Balliet (Anon to skrót od anonima), prawicowy terrorysta podczas próby ataku na synagogę w Halle w święto Jim Kippur. Kamerę miał umocowaną do hełmu, a w rękach karabin własnego wyrobu. Kiedy nie udało mu się sforsować drzwi do synagogi, zabił przechodzącą przypadkowo kobietę oraz klienta w budce z kebabem. Zanim go ujęto ranił jeszcze dwie osoby. Jak wykazało śledztwo, Balliet był aktywnym uczestnikiem forum dla skrajnej prawicy.

Dodatkowym motywem, jak odkryli to dziennikarze telewizji niemieckiej, mogła być frustracja seksualna – Balliet należał do tzw. inceli, czyli prawicowych zazwyczaj mężczyzn żyjących w mniej lub bardziej dobrowolnym celibacie i wymieniających się swoimi „doświadczeniami” w tym zakresie na specjalnych forach internetowych. Według psychologów jest to forma grupowego usprawiedliwiania i nadawania sensu własnej, tak łóżkowej, jak i życiowej impotencji.

Podczas śledztwa Balliet twierdził, że jego nieudane życie, spędzone samotnie, bez kobiet, to wina Żydów. W poglądzie tym umacniali go koledzy na forach skrajnej prawicy, które odwiedzał przez parę lat.

Wyraził też żal, kiedy usłyszał nazwiska zabitych przez siebie osób. Byli to Niemcy, a on chciał trafić emigrantów z Bliskiego Wschodu. Swój brak komfortu w tej kwestii uzasadnił bardzo precyzyjnie: jest rozczarowany, ponieważ zabił zbyt mało (ludzi), a w dodatku nie tych, co trzeba.

Viktor Grotowicz
Tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Odra” (11/2020)


Zdjęcie główne: Protest przeciw polityce Donalda Trumpa, Londyn 2017, Fot. Flickr/Alisdare Hickson, licencja Creative Commons

Reklama