Poniedziałek 8 kwietnia 2019 roku jest datą rozpoczęcia strajku. To będzie strajk do odwołania – poinformował dziś na specjalnej konferencji prasowej w siedzibie Związku Nauczycielstwa Polskiego prezes Sławomir Broniarz.  Wcześniej do 25 marca w szkołach zostanie przeprowadzone referendum strajkowe. Nauczyciele domagają się 1000 zł podwyżki. Jeżeli do strajku dojdzie, to rozpocznie się na dwa dni przed egzaminem gimnazjalnym. – Jeśli mógłbym o coś prosić, to zachęcam, aby każdy dziś, jutro zastanowił się 15 minut nad tym, po co jest szkoła i dlaczego to problem nas wszystkich. Wszyscy byliśmy dziećmi, mamy własne dzieci, wnuki, dlatego uważam, że problem edukacji w XXI w. jest fundamentalnym problemem. To jest dziś polska racja stanu, bo wykształcenie jest dziś fundamentalną sprawą – mówi nam prof. Łukasz Turski, profesor nauk fizycznych, popularyzator nauki i publicysta

Największy strajk nauczycieli

W styczniu Związek Nauczycielstwa Polskiego wszczął procedurę sporu zbiorowego prowadzącą do strajku w 78 proc. placówek. Najwięcej szkół gotowych do strajku, bo aż 88 proc., jest w woj. łódzkim, 87 proc. w lubelskim i śląskim. Najmniej w woj. lubuskim – 41 proc.

Prezydium zarządu głównego ZNP podało też treść pytania w referendum strajkowym. Brzmi ono: “Czy wobec niespełnienia żądania do podwyższenia wynagrodzeń zasadniczych o 1000 złotych z wyrównaniem od 1 stycznia 2019 roku jesteś za przeprowadzeniem w szkole strajku?”.

Aby do strajku doszło, wynik pozytywny musi przedstawić przynajmniej połowa pracowników z połowy placówek, ale nieoficjalnie w ZNP słyszymy, że decyzja o strajku już właściwie zapadła.

Reklama

Wszystko w szkole zaczyna się od dobrego nauczyciela

Sławomir Broniarz przekonywał, że do strajku nie musi dojść, choć sam już stracił nadzieję na porozumienie z MEN.

– Spór o finansowanie oświaty i spór o płace nauczycieli jest czubkiem góry lodowej niezbędnych zmian w systemie oświaty, ale nie da się poprawić systemu oświaty, bazując jedynie na emocjach, poświęceniu i zaangażowaniu nauczycieli – tłumaczył szef ZNP.

Apelował też do rodziców. – Dołożymy wszelkich starań, aby czas strajku nikomu nie zagrażał, ale nie możecie państwo od nas oczekiwać, że ulegniemy tej psychologicznej presji związanej chociażby z terminem egzaminu – mówił Broniarz i prosił o wyrozumiałość: – Mamy wspólny cel: jest nim dobra edukacja. A dobrej szkoły nie stworzymy bez dobrych i godnie opłacanych nauczycieli.

Rząd nie lubi nauczycieli

O ile nauczyciele wahali się, czy wstępować w spór zbiorowy, który może zakończyć się strajkiem, to ostatnie wydarzenia te rozterki rozwiały.

Przez ostatnie 3 lata, gdy nauczyciele domagają się zwiększenia nakładów na edukację i podwyżek, słyszą, że budżet “nie jest z gumy” i pieniędzy na podwyżki dla nich nie ma. Tymczasem na ostatniej konwencji PiS-u Jarosław Kaczyński przedstawił szereg obietnic socjalnych na kwotę blisko 40 mld zł. Nauczycieli w grupie obdarowanych jednak nie ma.

Czarę goryczy przepełniła wypowiedź prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego, który rekomendował nauczycielom, aby starali się o liczniejsze potomstwo, tak aby stali się beneficjentami programu 500 Plus.

Sami nauczyciele poddawani są też presji finansowej.

– Nauczyciele są w pewien sposób zastraszani. W mojej szkole usłyszeliśmy, że tym, którzy przystąpią do strajku, będą potrącane dniówki za każdy dzień protestu – mówi nam nauczycielka matematyki z jednej z warszawskich szkół.

To argument o tyle skuteczny, że przy zarobkach rzędu 2000 zł każde obniżenie wypłaty to znaczący ubytek w miesięcznym budżecie rodzinnym.

JUSTYNA KOĆ: Czy popiera pan postulaty nauczycieli i drogę, jaką obrali?

PROF. ŁUKASZ TURSKI: Nauczycieli doskonale rozumiem. To, czego nie rozumiem i czego nikt mi nie jest w stanie wytłumaczyć od strony osób odpowiedzialnych za edukację powszechną, to to, że do tego strajku wyraźnie chce się dopuścić.

Władze wyraźnie podchodzą do tego w sposób lekceważący, na zasadzie “a niech sobie strajkują”. To jest ogromny błąd.

Podejrzewam, że panuje przekonanie w administracji edukacji publicznej, że ludzie nie zaakceptują strajku nauczycieli w takiej formie.

A zaakceptują?
Tego nie wiem, ale rozumiem dramatyczną sytuację młodych, którzy mają pisać egzamin dwa dni po rozpoczęciu strajku. Natomiast uważam, że w tej sytuacji jako społeczeństwo powinniśmy stanąć na wysokości zadania. Strajk nauczycieli to strajk osób wykonujących zawód, który z różnych przyczyn, od czasów II wojny światowej, jest uważany jako nieistotny w skali problemów, jakie państwo ma do rozwiązania. Za wyjątkiem bardzo krótkiego okresu przed wprowadzeniem tzw. reformy Handkego, kiedy ministrem edukacji był właśnie prof. Mirosław Handke. Podkreślę, że kiedy ta reforma była wprowadzana, nie zawsze się z nią zgadzałem, ale to była jedyna reforma szkolna, która miała pomysł, w jaki sposób sprawić, aby nasze społeczeństwo zrozumiało, jak ważna jest edukacja, kształcenie, szkoła, wtedy jeszcze w XX wieku, dziś ciągle te same problemy mamy w XXI wieku.

Rząd, jak widać, tego nie rozumie. Rodzice zrozumieją?
Jeśli mógłbym o coś prosić, to zachęcam, aby każdy dziś, jutro zastanowił się 15 minut nad tym, po co jest szkoła i dlaczego to problem nas wszystkich. Wszyscy byliśmy dziećmi, mamy własne dzieci, wnuki, dlatego uważam, że problem edukacji w XXI w. jest fundamentalnym problemem. To jest dziś polska racja stanu, bo wykształcenie jest dziś fundamentalną sprawą.

Ale strajk podczas egzaminów jest jednak ryzykowny z punktu widzenia poparcia społecznego.
Co do terminu strajku, to kiedyś trzeba go wykonać. Nie można ogłosić go w lipcu, bo to byłby bezsens. Powinniśmy wreszcie zrozumieć, że

jedynym bogactwem, jakie mają społeczności w XXI wieku, jest to, co jest w ludzkich głowach. Jeśli nie chcemy stać się intelektualną czarną dziurą, kiedy ruszy kolejna faza przemian technologicznych, w której “kopaniem rowów” będą zajmować się maszyny czy roboty, musimy zrozumieć, jak ważne są nauka, edukacja, wykształcenie. Chciałbym, żeby wszyscy, którzy myślą o strajku, zastanowili się nad tym.

Polska jest w ogonie krajów pod względem nakładów na innowacyjność i rozwój, zwiększamy natomiast transfery społeczne. Dokąd to nas doprowadzi?
Nie chcę się wypowiadać za specjalistów od gospodarki, natomiast nie wiem, skąd biorą się ciągle nowe pieniądze na transfery socjalne. Zdaję sobie sprawę, że dobrej sytuacji w gospodarce nigdy nie ma, bo zawsze za węgłem czai się kryzys, takie jest prawo przyrody. Trzeba się zatem zastanowić, co jest najważniejsze w danym momencie. Nie wiem, czy potrzebne są kolejne rakiety. W ogóle mam wrażenie, że szykowanie się na wojnę globalną staje się absurdem, bo dziś okazuje się, że największe zniszczenia można zrobić przy pomocy samochodu, który wjeżdża w tłum. Dziś wojny inaczej się toczą. Widzimy je w cyberprzestrzeni i w umysłach ludzi.

Może zamiast kupować rakiety warto kupić helikoptery dla pogotowia ratunkowego i zainwestować w rozsądną edukację dzieci.

Przecież to nie chodzi o “pieniądze dla nauczycieli”. Te pieniądze, które oni dostają, to są pieniądze, które my płacimy za przyszłość nas wszystkich. Od przyszłości tych, którzy dziś są w szkole, zależy przyszłość naszego kraju. Zatem inwestując pieniądze w szkołę i w nauczycieli, inwestujemy w swoją przyszłość, bo szkoła nie może być tylko przechowalnią dzieci.

Jak skomentuje pan słowa ministra Szczerskiego, który oświadczył, że nauczyciele nie muszą żyć w celibacie i mogą liczyć na 500 Plus?
Słowa pana ministra Szczerskiego uważam za przejaw braku elementarnej kultury. Nie chciałbym dalej tego komentować, bo musiałbym użyć słów uznanych ogólnie za obraźliwe.

Ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli pokazał, że z nauczaniem matematyki w polskich szkołach nie jest najlepiej. Forma i sposób jej nauczania nie sprzyjają pełnemu rozwojowi kompetencji matematycznych u uczniów. NIK konkluduje, że w związku z tym może warto zrezygnować z obowiązkowej matematyki na maturze.
Tu trzeba powiedzieć, że szkoła znajduje się w kryzysie, który ma swoje źródło w kilku kwestiach. Po pierwsze, chaos administracyjny wywołany źle zaplanowaną przemianą, ale to z czasem uda się opanować. Po drugie, chaos programowy. Szkoła, którą mamy obecnie po reformie, to model XIX-wieczny. Trzecim punktem jest konsekwencja wielu lat braku porządnego nauczania matematyki, bo przez wiele lat nie była ona przedmiotem maturalnym, przypomnę – blisko ćwierć wieku. Dziś obserwujemy tego konsekwencje. Podam prosty przykład. W Warszawie planowana jest linia tramwajowa, która ma połączyć Ochotę z Wilanowem. Plan linii zakłada, że tramwaj z ulicy Żwirki i Wigury ma trafić w ulicę Rostafińskich, wykonując zadziwiający es-flores. Proponuję, aby każdy, kto chce zapoznać się z matematyką, poszedł na to skrzyżowanie i je obejrzał, a potem zobaczył, jaką długość mają tramwaje w Warszawie. Ten plan jest przygotowany z jawnym pogwałceniem zasad geometrii płaskiej, zresztą jak większość nowo budowanych skrzyżowań.

Matematyka to nie jest kretyńskie dzielenie wielomianów, którymi się katuje przez pół roku dzieci w szkole. Matematyka to zupełnie coś innego. To nauka myślenia, rozwiązywania problemów.

Zlikwidowanie matematyki na maturze oznacza jej gorsze uczenie, a to z kolei oznacza, że kolejne pokolenia obywateli nie będą posiadały podstawowego w XXI wieku narzędzia rozwiązywania problemów. Inną sprawą jest, czy system nauczania w XXI wieku wymaga takiego egzaminu jak matura. Moim zdaniem nie wymaga, ale to inny temat.


Zdjęcie główne: Anna Zalewska, Fot. Flickr/KPRM/M. Rzewuski

Reklama

Comments are closed.