Przede wszystkim widać tu dramatycznie słabą jakość legislacji, nawet ustawę sprzeczną z konstytucją, którą rządzący tworzyli pod siebie, potrafią zepsuć – komentuje w rozmowie z nami zamieszanie przy zwołaniu nowej Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek, były rzecznik KRS, któremu wygaszono mandat niezgodnie z konstytucją. – Prokuratura podległa ministrowi wykonuje każde jego polecenie, więc jak trzeba będzie umorzyć wypadek pani premier, to się umorzy, a jak trzeba będzie oskarżyć obywatela, to nawet nie mając zapisów z komputera pokładowego najlepiej strzeżonego auta w państwie, będzie się publicznie skazywać chłopaka, że jest winny.

JUSTYNA KOĆ: Jak pan skomentuje zachowanie rządzących w sprawie zwołania nowego KRS? Najpierw posłowie PiS złożyli nowelizację, według której to prezes TK miała zwoływać pierwsze posiedzenie, później się z tego wycofali.

WALDEMAR ŻUREK: Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że widać tu dramatycznie słabą jakość legislacji, nawet ustawę sprzeczną z konstytucją, którą rządzący tworzyli pod siebie, potrafią zepsuć. Ja osobiście się z tego cieszę, nie z tego, że wychodzą niedoróbki i brak umiejętności rządzących, ale z tego, że może to opóźnić rozpoczęcie działania niekonstytucyjnego organu.

Natomiast chęć poprawiania prawa w taki ekstraordynaryjny sposób i to całe zamieszanie pokazuje, że chodzi tu po prostu o przejęcie KRS, a nie przestrzeganie prawa. W perspektywie o przejęcie sądów powszechnych i Sądu Najwyższego, bo nie mam złudzeń, że

Reklama

taki kształt Rady, jaki widzimy, będzie narzędziem do wykorzystywania przeciwko niezależnym sędziom.

Ten sam tryb poprawiania, próba oddania kompetencji zwołania Rady w ręce prezes Trybunału Konstytucyjnego, a potem wycofywanie się z tego, tylko to potwierdzają. To jest coś, co ja nazywam bolszewizmem prawnym. Widać gołym okiem, że PiS-owi chodzi o to, żeby na każdym stanowisku był wierny człowiek. To już nie ma być niezależny człowiek, tylko partyjny wykonawca woli partii. To jest widoczne gołym okiem.

Władza robi absolutnie, co chce?
Za chwilę może się okazać, że jakiś absurdalny pomysł, niezależnie, czy będzie miał coś wspólnego z naszą konstytucją, czy nie, będzie realizowany. To pokazuje potworne niebezpieczeństwo takiego działania.

Obywatel traci poczucie bezpieczeństwa we własnym państwie.

Oczywiście obywatele będą się co jakiś czas budzić. Już mamy niepokojące sygnały: nie wolno sprzedawać ziemi rolnej, nawet jak ma się tylko kawałek, czyli jest się niczym chłop pańszczyźniany przywiązany do ziemi. Jak masz kawałek ziemi z lasem, to też masz problem, bo nadleśnictwo może go od ciebie przymusowo kupić, gdy będziesz chciał komuś sprzedać, np. razem z działką zabudowaną domem. Właściwie już swobodnie nie możesz decydować o swojej własności.

Zmienione zostały przepisy procedury karnej, mam na myśli owoce zatrutego drzewa, czyli dopuszczenie do nielegalnych prowokacji służb specjalnych czy nielegalnych podsłuchów, które mogą być wykorzystywane jako pełnowartościowe dowody.

Prokuratura podległa ministrowi wykonuje każde jego polecenie, więc jak trzeba będzie umorzyć wypadek pani premier, to się umorzy, a jak trzeba będzie oskarżyć obywatela, to nawet nie mając zapisów z komputera pokładowego najlepiej strzeżonego auta w państwie, będzie się publicznie skazywać chłopaka, że jest winny. Teraz mamy zakaz handlu w niedziele, bo taka jest wola polityczna, i bez względu na to, czy społeczeństwo tego chce, rząd wprowadza, co chce. To samo dotyczy kompromisu aborcyjnego, przez wiele lat obie strony godziły się na utrzymanie status quo, teraz jest on burzony z politycznych pobudek rządzących. Ja już nie mówię o sądownictwie, jak obywatel może boleśnie się przekonać, że ten sąd, na który czasem narzekał, że długo czekał na wyrok, był nie taki zły. Może jeszcze zatęskni za nim, kiedy np. będzie się spierał z radnym, członkiem miejscowej komórki partyjnej, bratem posła, kolegą ministra, kimś, kto pracuje w państwowej spółce.

Może się okazać, że za stołem sędziowskim będzie zasiadała zastraszona marionetka, a prokurator, który będzie dostawał polecenia z centrali, będzie decydował o tym, jak toczy się proces.

Oczywiście my sędziowie mamy zaszczepiony ten gen niezawisłości, on rósł razem z nami w latach wolnej Polski i myślę, że będziemy teraz pokazywać to społeczeństwu.

Skoro o sędziach mowa, to tylko 18 kandydatów zgłosiło się do nowej KRS. To budujące?
Budujące jest przede wszystkim to, że nikt z poważnych, znanych autorytetów w środowisku sędziowskim się nie zgłosił. Tu mamy rzeczywiście bardzo krótką listę i widzieliśmy, jak w ostatnim momencie dopychano kandydatury kolanem. Robili to ludzie związani z ministerstwem. Na naszych oczach niszczono ten organ.

Członkowie nowego KRS nigdy nie uzyskaliby zaufania środowiska, nie mają autorytetu w środowisku.

Tam są osoby, które mają wyroki dyscyplinarne na swoim koncie, miały dramatycznie słabą stabilność orzecznictwa, osoby, które zostały prezesami, lub ich małżonkowie zostali prezesami sądów mianowani oczywiście przez ministra Ziobrę. Te związki z ministerstwem są jednoznaczne i czasem bardzo bliskie. Zadziwiające jest nieujawnianie, przez sztuczkę prawną, że utajnia się załączniki, kto popierał tych sędziów-kandydatów do KRS. Bo może się okazać, że to ci sami ludzie z ministerstwa. To jest farsa z naszej konstytucji.

Krajowa Rada Sądownictwa miała być pewną ostoją, pewnym straszakiem przeciwko naciskom polityków na sędziów. Sędziowie do tej pory mieli niezależny organ w Warszawie, który miał kontakt z mediami, wiedzieli, że jeżeli ktoś z polityków będzie na nich naciskać, próbować wpłynąć, to mogą odwołać się do niezależnej Rady.

Dzisiaj jak sędzia będzie miał się poskarżyć na polityka, skoro organ, który takie sprawy powinien rozpoznawać, jest przez polityków wybrany?

Jakie konsekwencje taka sytuacja będzie miała dla zwykłego Kowalskiego?
Tu mamy dwa aspekty niepewności dla obywatela. Jednym jest skarga nadzwyczajna. Można wznowić 60 mln spraw, które zakończyły się w polskich sądach i od wielu lat są już często wykonane wyroki. Proszę wyobrazić sobie możliwy paraliż systemu wymierzania sprawiedliwości. Moim zdaniem, skarga nadzwyczajna to instrument dla partii rządzącej, żeby poodwracać sobie swoje sprawy, które nie zostały załatwione po ich myśli. Przy okazji oczywiście są mydlone oczy obywatelowi, że będą mieć jakąś super instancję.

Krzywdy ludzkie, niestety, zdarzają się w najlepszych systemach. Na szczęście nie ma u nas kary śmierci, jak w USA, gdzie działają stowarzyszenia rehabilitujące osoby skazane i na których wykonano karę śmierci.

Krzywdy obywatela państwo ma wynagradzać. Czasem za błędy systemu, czasem za nie niedoskonałą technikę, jak w przypadku ostatnio głośnej sprawy mężczyzny, który przesiedział 18 lat, bo ktoś chciał domknąć sprawę za szybko, bo nie było być może odpowiedniego instrumentarium badawczego, które byłoby zdolne to wykryć. Tu oczywiście dużo za późno, ale udało się wykryć prawdę. Jeszcze teraz droga, by wyprostować zgodnie z istniejącymi przepisami. Za tym kryją się ogromne dramaty niewinnych, których skazano i którym trzeba przywrócić dobre imię i zadośćuczynić. Natomiast skarga nadzwyczajna powoduje totalną niepewność prawa. Jeżeli dołożymy do tego, że w przypadku tej skargi rozpatrywać ją będzie ciało wybrane politycznie, to można zacząć się bać jako obywatel. Z drugiej strony, powiem cynicznie, może wówczas warto będzie zapisać się do konkretnej partii politycznej, aby można było porozmawiać o swojej sprawie z politykiem, ministrem. Tylko wtedy to zaczyna przypominać miniony system.

To w PRL chodziło się do pierwszego sekretarza, aby załatwić wszelkie sprawy, czasem pozwolenie na budowę domu, czasem sprawę awansu, doniesienia na sąsiadów czy rozstrzygnięcia w sądzie właśnie.

Kwestionowane mogą być zwykłe wyroki, na najniższych szczeblach?
Niestety tak. Wszelkie autorytety prawne, jak prof. Adam Strzembosz, czyli były pierwszy prezes SN, jednoznacznie kojarzony z nurtem niepodległościowo-solidarnościowym w polskim sądownictwie, i Andrzej Zoll, były prezes TK i RPO, człowiek o ogromnym autorytecie, wspierający opozycję w czasach komuny, mówią wyraźnie: decyzje tej Rady mogą zostać wzruszone. Dla obywatela oznacza to, że wyrok nie będzie jednoznacznie ostateczny, wyrok będzie dotknięty wadą prawną. To powoduje ogromny niepokój, bo właściwie wszystko dalej będzie możliwe, tylko to już nie będzie prawo.

Po tym, co dzieje się w Trybunale Konstytucyjnym, widzimy, że te osoby, które są wskazywane w takim mocno upolitycznionym procesie nominacji, niestety nie pozostają niezależne. Wiemy, jaki wyrok zapadnie z dużym wyprzedzeniem.

A takie przypadki jak ten Tomasza Komendy nie przekonują pana do słuszności skargi nadzwyczajnej?
Nie, ponieważ w takich przypadkach mamy instytucję wznowienia postępowania. Nowe fakty i dowody zawsze są podstawą wznowienia postępowania. Jeżeli ktoś już poniósł nieodwracalne szkody, to na całym świecie państwa wypłacają wówczas odszkodowania. To, co czasem opowiada się teraz, szczególnie w mediach tzw. publicznych, to zwykła propaganda.

Skoro o propagandzie, to czuje się pan głównym “złym sędzią” broniącym specjalnej kasty?  To, co dzieje się wokół pana, nazwałby pan nagonką?
Ta nagonka oczywiście trwa instytucjonalnie, bo jeżeli pięć instytucji rządowych mnie kontroluje, niektóre z nich zajmują się mną już kilkanaście miesięcy, to tak to trzeba nazwać. Do tego są to postępowania przynajmniej w części trałowe, prowadzone szeroko, łamiąc procedury, tylko dlatego, żeby obrzucić błotem.

Nieważne, czy ukradłeś rower, czy tobie ukradziono, ważne, że będziesz źle kojarzony. Prokurator wszczął postępowanie, mimo iż ja nie widziałem takiej potrzeby. Ktoś obrzucił mój dom rodzinny, gdzie mieszkają moi rodzice, jajkami.

Po roku od zeznań w tej sprawie wezwano do prokuratury moich rodziców. Moja mama ma 75 lat, ojciec 80, nawet nie powiadomiono ich, w jakim charakterze zostali wezwani. Wywleka się jakieś fałszywie elementy z mojego życia prywatnego, aby mnie oczernić, nie dając mi szans odpowiedzi na to. To jest bardzo dotkliwe, natomiast nie ukrywam, że od jakiegoś czasu mam ogromne wsparcie od anonimowych obywateli. Oprócz tych, którzy mnie straszą, są też słowa wsparcia.

Także od innych sędziów?
Doświadczam też ogromnego wsparcie środowiskowego, także w moim sądzie, i nie tylko oczywiście. No, być może oprócz nowej pani prezes, która jest blisko z ministerstwem.

Te wszystkie słowa wsparcia, otuchy przekonują mnie, że działam słusznie i że warto bronić niezawisłości dla ludzi, nie dla siebie. Przecież mógłbym spokojnie robić swoje sprawy i mieć święty spokój, ale nie po to zostałem powołany sędzią.

O tym, jakim jesteś sędzią, świadczy to, jak zachowujesz się w trudnych czasach. To taka próba charakterów i widzę, że sędziowie się sprawdzają. To naprawdę budujące. To widać w wyrokach, gdzie pojawiają się słowa konstytucja, prawa obywatelskie, wolności obywatelskie, i są one ważniejsze niż presja medialna, prokuratorska, policyjna czy pohukiwanie ministrów o postępowaniu karnym lub dyscyplinarnym.

Czy pana zdaniem jesteśmy demokracją?
W momencie, kiedy proces legislacyjny staje się fikcją i łamie się wielokrotnie konstytucję, to trudno powiedzieć, że jesteśmy demokracją. W demokracji mechanizmy działające prawidłowo pilnują trójpodziału władzy. Wiadomo, że władza ustawodawczo-wykonawcza zlewa się w jedno, zresztą nie tylko w Polsce. Posłowie jednego dnia są ministrami, drugiego znowu posłami, czasem obie funkcje pełnią jednocześnie. Ta władza ma pieniądze z budżetu, służby, policję, wojsko. Dlatego niezależny TK czy SN bronią obywateli przed takim zawłaszczeniem władzy. Problem zaczyna się, kiedy te instytucje przestają działać, a tak niestety dzieje się teraz u nas.

Już nie ma KRS, nie ma TK, nie ma opublikowanych wyroków, są zaprzysiężeni sędziowie nazywanymi dublerami, za chwilę nie będzie niezależnego SN. Zatem w tym rozumieniu nie ma już demokracji w Polsce,

bo obywatel jest już zdany tylko na sędziego i jego heroizm, a nie na realne gwarancje prawa, które jest szanowane i przestrzegane.


Zdjęcie główne: Waldemar Żurek, Fot. YouTube/Wolne Sądy

Reklama

Comments are closed.