Kreacjoniści, fundamentaliści religijni, zwolennicy płaskiej Ziemi i spiskowych teorii – wydawać by się mogło, że zupełnie nie pasują do wysoko rozwiniętych cywilizacji naukowo-technicznych. Tymczasem antynaukowe tendencje i doktrynerstwo wcale nie są rzadkością w łonie społeczeństw o zachodnim typie racjonalności. Niekiedy przybierają maskę uczoności i stanowią glebę, na której populistyczni politycy sieją strach, ksenofobię i nieodpowiedzialne wizje rozwoju – pisze Cezary J. Tajer, którego tekst publikujemy za zgodą miesięcznika “Odra” (2/2019), gdzie pierwotnie się ukazał
Współczesne euroatlantyckie społeczeństwa są tak mocno naznaczone piętnem nauki i techniki, że nie wyobrażają sobie bez nich świata. Jednak dla przeciętnego człowieka symbiotyczny związek nauki z techniką wcale nie jest oczywisty. Stopień zaawansowania np. popularnego smartfona jest na tyle duży, iż aby zrozumieć zasadę jego działania, trzeba mieć niezłe obycie w zakresie fizyki, a to siłą rzeczy posiada niewielu. Tym samym w szerokiej świadomości społecznej nastąpiło oddzielenie nauki teoretycznej od jej praktycznych zastosowań.
Im bardziej nie dostrzegamy już związku między wiedzotwórczym racjonalizmem a otaczającymi nas zewsząd technicznymi gadżetami, tym łatwiej przychodzi nam ignorować również teoretyczno-naukowe opisy rzeczywistości. Powyższa sytuacja – w sprzężeniu ze słabą edukacją, trudnością w odróżnieniu informacji od dezinformacji (tzw. fake news), manipulacjami dokonywanymi przez nowoczesne systemy informatyczne, wprowadzające w błąd przy pomocy algorytmów mediów społecznościowych – sprzyja natężeniu i szerzeniu się aracjonalnych postaw i poglądów. W takim ogólnym klimacie społeczno-kulturowym idea racjonalizmu staje się tak bardzo abstrakcyjna, że można ją zastąpić dowolną narracją, religią, światopoglądem albo magią.
Gdy rozum śpi…
Sektor akademicki, a poprzez niego proces rozwoju naukowego, jest poddawany różnorakiej presji i zagrożeniom, m.in. nadmiernej biurokratyzacji, naciskowi wolnego rynku, postępującemu podporządkowaniu potężnym korporacjom. Świat nauki nie jest też wolny od fałszerstw, korupcji, plagiatorstwa czy absurdalnych publikacji ukazujących się co jakiś czas na łamach prestiżowych czasopism[1]. Z niektórymi z tych zjawisk nauka sobie dość dobrze radzi. Fałszerstwa i nonsensowne teorie nie mają szans na zbyt długi żywot, bo po prostu się nie sprawdzają, nie działają i z czasem są eliminowane w „drodze doboru” na rzecz koncepcji lepiej opisujących świat. Tu ciągle jeszcze gorszy pieniądz nie wypiera lepszego.
Generalnie jednak trend powodujący instrumentalizację nauki nasila się od co najmniej kilkudziesięciu lat. Towarzyszące mu okoliczności, które zasygnalizowałem, wpływają niszcząco na etos badacza jako kierującego się poszukiwaniem najlepszych wyjaśnień i opisów rzeczywistości. Nieufność szerokich rzesz społecznych wobec nauki narasta. Rośnie także niezrozumienie roli nauki w szeroko rozumianej sferze kultury. Uprzedzenie i ignorancja powodują, że na peryferiach nauki, a także w dalszych „zakątkach” kultury materializują się alternatywne wobec niej sposoby myślenia oparte na fałszywej świadomości.
W Stanach Zjednoczonych przeszło 60 proc. obywateli wierzy w różne teorie spiskowe. Przez Europę ponownie (który to już raz?) przetacza się fala nacjonalizmu i rasistowskich ideologii. Strony internetowe poświęcone okultyzmowi, astrologii, wróżbiarstwu czy znachorstwu biją ostatnio na całym świecie rekordy popularności.
Polska również jest mocno zainfekowana irracjonalizmem. Mamy relatywnie najwięcej egzorcystów, nasze prawo sankcjonuje homeopatyczną „medycynę”[2], a ruch antyszczepionkowy odniósł niedawno sukces w parlamencie, gdzie 252 posłów przegłosowało skierowanie do komisji sejmowych projektu ustawy zakładającej zniesienie obowiązkowych szczepień ochronnych.
Wraz z inflacją narracji stojących w sprzeczności z racjonalizmem opartym na fundamencie nauk matematyczno-przyrodniczych coraz ostrzej rysuje się pytanie o kondycję tego ostatniego. Zastanawiające jest również to, dlaczego tego typu trendy istnieją i utrzymują się w obszarze kulturowym zdominowanym przez przyrodoznawstwo i technikę. Oczywiście można te wszystkie światopoglądy wrzucić do jednego worka z napisem „ciemnogród”. Tyle tylko że taka XVIII-wieczna oświeceniowa „intelektualna wyższość” niczego nie wyjaśnia. Tymczasem niebezpieczeństwo płynące z przyjmowania antynaukowych ideologii może być niekiedy bardzo duże.
Polityka, nauka i antynauka
Nurty idące pod prąd naukowych „prawd wiary” nie są oczywiście jednorodne. Z całego ich spektrum – nie wdając się w drobiazgowy podział – chciałbym wskazać te, które są przykładami postaw wrogich naukom szczegółowym oraz otwarcie deprecjonujących ich dokonania i standardy[3]. Jednocześnie, i zarazem paradoksalnie, same potrafią imitować naukę poprzez wybiórcze czerpanie z jej dokonań czy przybieranie podobnej zinstytucjonalizowanej formy (wykłady, seminaria, szkoły, pisma).
Dzięki temu mimetyzmowi i czasem przy wsparciu władz politycznych mogą one lokalnie na krótko wyprzeć naukę bądź doprowadzić do jej zapaści.
Jako klasyczne studium przypadku należy przywołać pseudonaukową doktrynę Trofima Łysenki. Po brutalnym rozprawieniu się z „burżuazyjną” genetyką łysenkizm zajął miejsce oficjalnej nauki w stalinowskim Związku Radzieckim, co doprowadziło do głodowej śmierci milionów ludzi[4].
Kolejnym fenomenem jest mitomaństwo zwane paleoastronautyką. Ta „nowoczesna” mitologizacja rzeczywistości – niezwykle modna w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku dzięki książkom Ericha von Dänikena – czerpie z archeologii, astronomii i opowieści religijnych. Jej zasadnicza teza głosi, że pozaziemskie, wysoko rozwinięte cywilizacje odwiedzały w przeszłości naszą planetę i doprowadziły do powstania człowieka. Wiele starożytnych kultur – zdaniem zwolenników paleoastronautyki – miało czcić swoich stwórców pod postaciami znanych bogów. Takie poglądy popierają także kreacjoniści, którzy odrzucają neodarwinowską teorię ewolucji biologicznej, wstawiając w jej miejsce inteligentny projekt pochodzący od bliżej nieokreślonych sił wyższych (nadnaturalnych lub o bardzo wysokim zaawansowaniu technicznym). Promowanie owych fantazyjnych teorii, w których wszystko łączy się ze wszystkim bez jakiegokolwiek uzasadnienia empirycznego, skutkuje obniżeniem społecznego zaufania do profesjonalnych badaczy, a także finansowym wspieraniem pseudonauki kosztem rzetelnej wiedzy naukowej.
Postpolityczny, zideologizowany jazgot
Trochę innym zjawiskiem, ale mającym swoje źródło w antynaukowej propagandzie wymierzonej przeciw przyrodoznawstwu, jest publiczne negowanie przez prominentnych polityków niewygodnych dla ich interesów faktów naukowych. Przykładem są wystąpienia prezydenta USA Donalda Trumpa, który zapewne w celu przypodobania się koncernom naftowym i związanym z nimi korporacjom, uznał globalne ocieplenie klimatu za zwykłą ściemę. Na podobnym poziomie kontrfaktyczności sytuuje się nasz rodzimy konflikt dotyczący Puszczy Białowieskiej. Zamiast merytorycznego sporu i debaty, które w nauce są czymś naturalnym i pożądanym, upolitycznione oraz skomercjalizowane media zaserwowały opinii publicznej niesłychanie emocjonalny, oderwany od faktów spektakl z pogwałceniem podstawowych standardów i reguł dowodzenia. Postpolityczny, zideologizowany jazgot zagłuszył ludzi nauki, zaś w świadomości społecznej zmącił klarowny osąd problemu (pisałem o tym szerzej w artykule Casus Puszczy Białowieskiej, „Odra”, nr 10/2017[5]).
Nie mnożąc dalej przykładów, wypada podsumować, że
częste mariaże niedemokratycznej i populistycznej władzy z „naukową” szarlatanerią nie są zwykłym zbiegiem okoliczności. Każdy reżim w pierwszym rzędzie dąży do wymiany elit inteligenckich, gdyż te stanowią dla niego zagrożenie.
Jednak po wyeliminowaniu inteligencji powstaje luka, a ponieważ nawet władza autorytarna chce swoje działania podeprzeć prestiżem nauki, dlatego zastępuje dawną elitę „naukopodobnymi”, podporządkowanymi sobie kadrami. Kanonicznym przypadkiem są nazistowskie Niemcy i bolszewicka Rosja, ale działalność naukowa zamiera wszędzie tam, gdzie demokratyczna wolność ustępuje na rzecz ideologicznego zakłamywania i zaklinania rzeczywistości.
Przestrogą niech będzie dramatyczny los Jeziora Aralskiego. Wdrożenie w życie przez radzieckie władze planów nie liczących się z naukami przyrodniczymi, doprowadziło do szybkiego wyschnięcia wielkiego akwenu i zatrucia gleb wokół niego solą oraz pestycydami i metalami ciężkimi unoszonymi przez wiatr z odsłoniętego dna zbiornika.
Dekapitacja Oświecenia
Nowożytny okcydentalny ideał racjonalizmu naukowego krystalizował się w kolejnych epokach historycznych, począwszy od czasów Francisa Bacona, poprzez Kartezjusza, Galileusza i Newtona aż do les philosophes i rewolucji francuskiej. W trakcie tego procesu na znaczeniu zyskały nauki matematyczne i empiryczne, a ich sojusz na płaszczyźnie metodologicznej zaowocował niespotykanym dotąd postępem w opisywaniu i wykorzystaniu przyrody. Dopiero na tak przygotowanej glebie mogła wzrastać myśl oświeceniowa. Cały projekt rozwinął się najpełniej na przełomie XVII/XVIII wieku we Francji, Anglii i Niemczech[6].
Z matematycznego przyrodoznawstwa uczyniono wzór nie tylko naukowości, ale także szerzej rozumianego racjonalizmu. Taki fundament wydawał się bardzo solidny, trwały i dlatego zaczęto na nim budować zupełnie nowy system wartości. W ramach tej racjonalistycznej aksjologii przyjęto za oczywiste, że społeczeństwo można i należy kształtować w oparciu o ideały oświeceniowe. Linia postępu cywilizacyjnego miałaby wówczas wieść do republiki gwarantującej ład międzynarodowy, przyspieszenie wzrostu gospodarczego i postępu technicznego, likwidowanie nierówności społecznych, uporanie się z przestępczością i demoralizacją oraz nędzą i chorobami z pomocą medycyny.
Wbrew oczekiwaniom przedstawicieli Oświecenia ich wizja świata załamała się stosunkowo szybko – podczas wydarzeń związanych z krwawą francuską rewolucją.
Na szafocie, oprócz rewolucyjnych bohaterów, głowę położyła również teoria rozwoju historycznego wieszcząca nadejście idealnego społeczeństwa wiedzy.
Analiza porażki
Błędne założenia oświeceniowego projektu i zbyt daleko idące zaufanie do rozumu naukowego poddał krytycznej analizie Jürgen Habermas. Wskazał on na cztery presupozycje, które ujawniają pęknięcia w radykalnym ujmowaniu oświeceniowego myślenia historiozoficznego[7]. W tym miejscu przedstawię jedynie esencję Habermasowskiej krytyki.
1) Niemiecki filozof neguje liniową koncepcję postępu naukowego reprezentowanego przez współczesne przyrodoznawstwo: W przeciwieństwie do tego stanowiska, postempirystyczna filozofia nauki akcentuje dziś zależność budowania teorii od paradygmatów, uświadamia, że kontinuum racjonalności naukowej wytwarza się nie bezpośrednio na poziomie tworzenia teorii, lecz na poziomie relacji międzyteoretycznych, tzn. trudno dostrzegalnej relacji pomiędzy różnymi paradygmatami.
2) Podważa on założenie o uniwersalności standardów zachodniego przyrodoznawstwa, które byłoby zdolne obiektywnie rozwiązać nawet problemy religijne czy filozoficzne. Cios takiej tezie zadaje bowiem późniejsza szkoła historyczna oraz antropologia kulturowa.
3) Habermas uważa, że jedność rozumu teoretycznego i praktycznego nie jest możliwa, a tym samym nie jest możliwe łączenie postępu naukowego z praktycznomoralnymi aspektami stawania się dojrzałym w sensie uwalniania się od dogmatyzmu i quasi-naturalnego autorytetu. Od czasów Hume’a wiadomo, że zdania normatywne nie dadzą się wyprowadzić ze zdań występujących w naukach empirycznych.
4) Ostatni zarzut filozofa dotyczy tego, że oświeceniowi myśliciele nie objaśnili, w jaki sposób rezultaty poznania przekształcają się w postęp techniczny, wzrost ekonomiczny, rozumną organizację społeczeństwa. Oświecenie programowo uznawało rezultaty poznania naukowego wyłącznie za pozytywne. Nie brano pod uwagę, że mogą one wywołać niezamierzone skutki uboczne.
Trudno odmówić zasadności powyższym uwagom. Mimo to należy zauważyć, że Habermas podał w wątpliwość nie racjonalizm nauki, lecz towarzyszącą mu oświeceniową metafizykę. Jednak nawet po zawierusze rewolucyjnej duch ideałów Wieku Rozumu nie wygasł zupełnie. Po kolejnych wzlotach oraz upadkach (filozofia pozytywna Augusta Comte’a, empiryzm logiczny) ostatecznie pogrążył się w głębokim kryzysie związanym z doświadczeniami I i II wojny.
Fatalizm dziejowy
Matematyczne przyrodoznawstwo wraz z inflacyjnym wzrostem techniki zafundowało całą serię rewolucyjnych przemian gospodarczych, społecznych i politycznych. Na tak szybkie i radykalne „odczarowanie” świata ludzie ery industrialnej i postindustrialnej – pozbawieni optymistycznych wizji XVIII-wiecznego oświecenia – nie byli, i nadal nie są gotowi.
U progu XX wieku zaznaczył się trend, który można określić mianem fatalizmu dziejowego. Dwie potężne ideologie totalitarne – faszyzm i komunizm, narodziły się właśnie jako alternatywy dla dekadenckiego światopoglądu. Obiecywały ludziom lepsze jutro (wręcz raj na ziemi), wlewały otuchę w szarą egzystencję. Wszystko odbywało się w „światłej” atmosferze propagującej kult nowych bogów – nauki, techniki, nadczłowieka etc. Wielkie opowieści okazały się propagandą, zaś nauka i technika zostały wyjątkowo złowrogo wykorzystane. Rozum naukowy wprzęgnięty w machinę polityki i gospodarki uległ instrumentalizacji, stał się narzędziem do sprawowania kontroli, władzy oraz pomnażania dóbr, co wiąże się z represją i wyzyskiem.
W naszym stuleciu oddanie świata we władzę nauki i techniki – postrzeganych jako zło wiodące do upadku lub zniewolenia przez „ciemne” siły, elity – nadal wywołuje lęki i obawy, które stają się podłożem kreowania spiskowych teorii i wizji katastroficznych.
Jesteśmy świadkami ukonstytuowania się nowego kontroświeceniowego mitu – katastrofizmu.
W 1960 roku Leszek Kołakowski w eseju zatytułowanym Wielkie i małe kompleksy humanistów dał następującą diagnozę kondycji ludzkiej: Utopie niegdysiejszych humanistów, aż do początku XX stulecia, były z reguły optymistyczne i pełne nadziei: od Morusa i Bacona, przez Cyrano de Bergeraca aż do Jules’a Verne’a i Wellsa. XX wiek dał początek nowemu gatunkowi literackiemu: utopiom negatywnym, a więc dziełom, których autorzy – wypadek bodaj bez precedensu w historii – przewidywali rychłą zagładę wartości przez siebie akceptowanych. (…) Nigdy chyba przed XX wiekiem nie doszła do głosu rozwinięta samowiedza ludzi przeświadczonych o tym, że wszystkie wartości, które cenią, skazane są przez historię na zagładę. (…) Nawet utopia Orwella nie jest tylko wizją antykomunistyczną; jest także – na co Izaak Deutscher zwracał uwagę – wyrazem lęku wyniesionego z doświadczeń rozwoju nowoczesnego, industrialnego społeczeństwa.[8].
Demokracja mass-medialna
Takim tendencjom – zauważa dalej Kołakowski – sprzyja izolacja między kulturą techniczną a humanistyczną. Jednak to nie sam postęp techniczny lub jego przyspieszenie ostatnimi czasy prowadzi do barbaryzacji życia. Prowadzi do niego niewłaściwe stosowanie techniki, a przede wszystkim związane z postępem technicznym ideologie, doktryny technokratyczne, mówiąc ogólniej – fałszywa świadomość. Kołakowski stara się też motywować humanistów do walki o „lepsze” jutro. Pisze: Triumf ideologii technokratycznych, który musiałby doprowadzić do produkowania społeczeństw bezwolnych, biernych, poddających się bez oporu dowolnej władzy, pozbawionych źródeł inicjatywy i zaspokojonych w zuniformizowanej kulturze dziecinno-żołnierskiej – triumf taki nie jest bynajmniej naturalnym produktem postępu technicznego: musiałby dojść do skutku na terenie kultury umysłowej, a więc tam, gdzie humaniści dysponują prawem głosu.
Współcześnie temat ten został podjęty przez innego polskiego filozofa – Jacka Breczkę. Wymienia on różne rodzaje wizji katastroficznych. Katastrofizm związany z wyobrażeniami „zderzenia cywilizacji”, eko-katastrofizm, techno-katastrofizm (bunt robotów, wszechkontrola społeczeństwa za pomocą systemów informatycznych, sztuczna inteligencja, inżynieria genetyczna) czy kosmo-katastrofizm. Autor zauważa, że są one wykorzystywane przez hollywoodzkie produkcje, które jednak samozwrotnie podsycają i potęgują obawy społeczne. Stwierdza, że
współczesna kultura Zachodu jest egalitarna, co prowadzi do spotęgowania złych gustów i wygrywania prymitywnych przekazów.
Otóż w kulturze coraz większy wpływ uzyskuje kultura masowa; kultura masowa staje się zaś coraz bardziej obrazkowa, jaskrawa, hałaśliwa, wulgarna, z coraz większymi dawkami erotyzmu i przemocy. (…) W polityce mamy zaś do czynienia w coraz większym stopniu z „demokracją mass-medialną” (czyli rozszerza się sfera polityki robionej z myślą o gustach masowych), co z kolei przejawia się zanikiem poważnej debaty politycznej, zastępowanej chwytliwymi hasłami oraz polemikami przypominającymi podwórkowe kłótnie (Cywilizacja na zakręcie, Lublin 2014).
Tęsknota za nowym Wiekiem Rozumu
Przytoczone diagnozy filozoficzno-społeczne stanowią zarys teorii krytycznej, która byłaby zdolna rozpoznać przyczyny obecnej zapaści racjonalizmu, a nawet starać się go przezwyciężyć. W jakimś sensie wyziera z nich głęboka tęsknota za nowym rodzajem oświecenia.
Jedna z najnowszych prób kontynuacji oświeceniowego programu została zaprezentowana przez Edwarda O. Wilsona w książce Konsiliencja. Jedność wiedzy (tłum. J. Mikos, Poznań 2011). Znany amerykański zoolog i ojciec socjobiologii proponuje zasypanie różnic oraz podziałów między naukami przyrodniczymi a humanistycznymi i społecznymi. Postuluje unifikację wiedzy, co do metody. Wysuwa nawet uniwersalistyczne roszczenie nauk przyrodniczych jako podstawy współczesnej racjonalności i stwierdza: Nauka oferuje dziś najśmielszą metafizykę naszych czasów.
Według Wilsona uniwersalna kultura zasadza się na intelektualnej wspólnocie wszystkich ludzi. Trzeba ją tylko odbudować, poprzez szkolnictwo ogólne, a także podnieść porzucony sztandar ideału jedności wiedzy. Jak twierdzi uczony: Większość problemów, które na co dzień niepokoją mieszkańców naszej planety – konflikty etniczne, eskalacja zbrojeń, przeludnienie, kwestia aborcji, zagrożenie środowiska, rozszerzające się ubóstwo, by wymienić kilka najbardziej palących – nie da się rozwiązać bez integracji wiedzy z zakresu nauk przyrodniczych z rozwiązaniami zaproponowanymi przez nauki społeczne i humanistyczne. To swobodne poruszanie się po różnych obszarach wiedzy ma nam zapewnić – zdaniem Wilsona – jasny i adekwatny obraz świata, odmienny od obrazu widzianego przez pryzmat ideologii, dogmatów religijnych i krótkowzrocznej polityki zaspokajania doraźnych potrzeb.
Ponieważ oświecenie należy rozumieć jako proces, a nie tylko jednorazowy nieudany projekt w dziejach, więc jakaś jego forma wydaje się możliwa w przyszłości.
Niewykluczone, że taki swoisty transracjonalizm – będący zdolnością rozumiejącego przekraczania bariery między humanistyką a przyrodoznawstwem – mógłby odegrać rolę w tworzeniu świeżej oświeceniowej wizji, skrojonej na miarę potrzeb i wyzwań stawianych przez współczesność. Ale może to tylko zwykła intelektualna nostalgia wsparta filozoficzną naiwnością?
Cezary J. Tajer
[1] Patrz m.in.: S. Krimsky, Nauka skorumpowana?, tłum. B. Biały, Warszawa 2006 oraz A. Sokal, J. Bricmont, Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów, Warszawa 1998.
[2] O tym medycznym oszustwie można poczytać w reportażu Łukasza Lamża, Wysokie stężenie absurdów, „Pismo. Magazyn opinii”, nr 9/2018.
[3] Przyjmuję ogólne rozróżnienie na protonaukę, paranaukę i pseudonaukę. Wszystkie ruchy antynaukowe zaszeregowuję do tej ostatniej kategorii. Porównaj: J. Zon (red.), Pogranicza nauki, Lublin 2009.
[4] S. Amsterdamski, O patologii życia naukowego: casus Łysenko, [w:] tegoż, Tertium non datur?, Warszawa 1994.
[5] Patrz również: L. Tomiałojć, Uparty dyktat w sprawie Puszczy Białowieskiej, [w:] „Chrońmy Przyrodę Ojczystą”, t. 73, z. 5/2017
[6] F. Copleston, Historia filozofii. Od Wolffa do Kanta, tłum. J. Łoziński, t. 6, Warszawa 2005.
[7] J. Habermas, Teoria działania komunikacyjnego, tłum. A.M. Kaniowski, Warszawa 1999.
[8] L. Kołakowski, Kultura i fetysze, Warszawa 2010, s. 250.
Zdjęcie główne: Hieronim Bosch “Szarlatan”, 1502, Musée Municipal, St.-Germain-en-Laye