To gra cywilizacyjna: o to, w którą stronę pójdzie Polska. Czy w stronę mieszanego reżimu półautorytarnego, czy też ku demokracji liberalnej, osadzonej w politycznej kulturze Zachodu i jego systemie wartości. Zresztą żadnej innej formuły demokratycznej nie ma – mówi nam prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, eseista, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Rozmawiamy o wyborach, frekwencji i odpowiedzialności za państwo. Pytamy o społeczeństwo obywatelskie i przyszłość Polski. – Mentalność Kaczyńskiego wynika nie tyle z tradycji piłsudczykowskiej, co gomułkowskiej – z wizji zgrzebnego i prostackiego komunizmu podszytego nacjonalistycznymi emocjami. Słuchając więc Kaczyńskiego, często słyszę Władysława Gomułkę, łącznie z typowymi dlań groźbami, ze straszeniem, z szowinistycznymi podnietami – mówi nasz rozmówca

JUSTYNA KOĆ: Co nas czeka w niedzielę

ZBIGNIEW MIKOŁEJKO: Z niejaką ostrożnością powiem, że – owszem – PiS otrzyma największą liczbę głosów. Sadzę jednak, że będzie musiał mimo to oddać władzę. Jest bowiem duża płynność w postawach wyborców, a sondaże to tylko gorsze albo lepsze prognostyki zachowań, nie rzeczywiste zachowania. Sądzę więc, że PiS „nagrabił sobie” już tak mocno, że pewna cześć ich wyborców – oczywiście ta mądrzejsza, ta mniej wyrachowana – nie będzie mogła na nich zagłosować. Dla zdrowszego ich odłamu amoralność PiS-u może być więc nie do zaakceptowania i zaczną tu w końcu przeważać postawy odpowiedzialności i prospołeczne decyzje. To dotyczy marginesu, ale tych kilka procent jest ważne, bo to one rozstrzygną o wyniku. Reszta oczywiście pewnie nie zmieni zdania, z uporem maniaka, często wbrew własnym interesom, obstając przy „dobrej zmianie”.

Oczywiście, każda partia ma swoich idiotów, własnych cyników także. Ale w okolicach PiS-u jest ich jak gdyby więcej.

Jest pan optymistą?
Z reguły nie, chociaż nie jestem też radykalnym pesymistą. Mój optymizm w sprawie wyborów jest więc zaprawiony pewnym poczuciem niepewności i jestem gotów jakoś na rozczarowanie, chociaż będzie ono bolesne i nie chciałbym go znowu przeżyć. Mam zarazem wrażenie, że zbyt wiele osób pracowało w Polsce na samopotwierdzającą się hipotezę – niby to to w imię pesymistycznego realizmu, a tak naprawdę dlatego, by uniknąć goryczy rozczarowania. To czysto ludzkie, rzecz jasna. Nie wywołujmy jednak wilka z lasu, bo on i tak wyjdzie, jak będzie chciał i mógł – miejmy natomiast świadomość, że czasem uda się go pogonić, a czasem nie. Jestem też zwolennikiem tezy, że nawet jak on z tego lasu już „wylizie”, to należy utrudniać mu życie i utrudniać radosne polowanie. Ale nazbyt często różni komentatorzy poddają się z góry „wilkowi”, ślepo urzeczeni słupkami sondaży, choć nierzadko są one mylne, a zawsze – nieprecyzyjne. Myślę, że zwłaszcza w tej chwili, kiedy jesteśmy na pewnej granicy – granicy względnej i chwiejnej równowagi między władzą a opozycją (jeśli zsumować jej potencjalne głosy) – idzie więc o jakieś 2-3 proc. Ciekawe, że to tak mało – w grze, która toczy się o wszystko.

Reklama

Dlaczego to gra o wszystko?
To gra cywilizacyjna: o to, w którą stronę pójdzie Polska. Czy w stronę mieszanego reżimu półautorytarnego, czy też ku demokracji liberalnej, osadzonej w politycznej kulturze Zachodu i jego systemie wartości. Zresztą żadnej innej formuły demokratycznej nie ma.

Jarosław Kaczyński twierdzi, że jest demokracja narodowa.
Pseudodemokracje lubią ubierać w różne przymiotniki swoje wynaturzenia.

Nie ma więc żAdnej „demokracji narodowej” – tak jak nie było wcześniej żadnej „demokracji socjalistycznej” (o której skądinąd słusznie mówiono, że jest jak świnka morska: ani świnka, ani morska).

Sama nazwa zresztą nieładnie pachnie, nieładnie skrzeczy – ciągle siedzącą w polskich umysłach endecją z jej całym balastem, z brudnym i pałkarskim szowinizmem narodowym. Pokutuje tu widmo Dmowskiego, o którym mówił nieżyjący już Jerzy Giedroyc (notabene, nie chciał on przyjechać do wolnej już Polski, bo uważał, że rządzą tu ciągle dwa widma: Piłsudskiego właśnie i Dmowskiego).

Jarosław Kaczyński całe życie miał się za piłsudczyka, a teraz na sztandary wziął Dmowskiego.
To ładnie brać na sztandary Piłsudskiego z jego wyzwoleńczym i heroicznym mitem. Ale tak naprawdę sztandar Kaczyńskiego jest bardziej kolorowy. To piłsudczyzna w wersji późnej, tej po zamachu stanu. Tej sanacyjnej, tej, która uległa już nacjonalistycznemu znieprawieniu lat 30. Po drugie natomiast, mentalność Kaczyńskiego wynika nie tyle z tradycji piłsudczykowskiej, co gomułkowskiej – z wizji zgrzebnego i prostackiego komunizmu podszytego nacjonalistycznymi emocjami. Słuchając więc Kaczyńskiego, często słyszę Władysława Gomułkę, łącznie z typowymi dlań groźbami, ze straszeniem, z szowinistycznymi podnietami.

Gdy przypominam sobie słynne czterogodzinne wystąpienie Gomułki z 68 roku, w którym groził zapiekle, w którym straszył i stygmatyzował, w którym naznaczył masę różnych kozłów ofiarnych, to jakbym – wypisz, wymaluj – słyszał Kaczyńskiego, który w podobny sposób piętnuje i straszy: uchodźcami, gejami, LGBT, gender, łże-elitami.

To stała praktyka, ale nic dziwnego, skoro Kaczyński wyrasta z seminarium marksistowskiej filozofii prawa, prowadzonego przez prof. Stanisława Ehrlicha, gdzie twierdzono, że wola jest ważniejsza niż prawo. Przy okazji: ten, kto straszy, sam przeszyty jest strachem dogłębnie.

Prof. Król w ostatnim wywiadzie dla nas powiedział, że co pewien czas cywilizacje padały pod naciskiem barbarzyńców. Teraz ci barbarzyńcy są wśród nas. Zgadza się pan z tym?
Prof. Król powtarza – i słusznie – to samo, co przed wojną mówił liberalny konserwatysta Marian Zdziechowski, który pisał o „wewnętrznych barbarzyńcach”, między innymi w takiej gorzkiej, pesymistycznej i proroczej książce jak „Widmo przyszłości” z 1938 roku. Który widział w nich zapowiedź nadciągającej oto i przerażającej katastrofy. Zdziechowski był zresztą zwolennikiem liberalnej demokracji, dostrzegając jednak z bólem jej okrutny paradoks, polegający na tym, że

głos człowieka głupiego, nieodpowiedzialnego, nierozumnego czy szalonego jest wart tyle samo, co głos człowieka rozumnego i odpowiedzialnego. W takiej sytuacji decyduje tylko ilość.

Nie ma jednak lepszego ustroju niż demokracja (i z szacunku dla demokracji odmówił Piłsudskiemu – po długiej, nocnej rozmowie na dworcu w Wilnie – kiedy ten namawiał go, by po zamachu majowym został prezydentem).

Chyba nie mylił się, skoro dziś wychodzi Zbigniew Ziobro i nie wstydzi się powiedzieć, że prof. Strzembosz nie ma racji w kwestii reformy sądów, a celebrytka – trenerka fitness – recenzuje filmy na swoim vlogu…
I staje się wzorem w każdej kwestii. To niestety wina rządzących nami elit, które zaniedbały paideie, prawdziwe wykształcenie społeczeństwa w duchu demokratycznym, w kulturze pracy i odpowiedzialności, w przywiązaniu do norm jako kośćca naszych wolności. Dziś zatem każdy może mieć „papier” świadczący o wyższym wykształceniu… Tymczasem z badań na przykład wynika, że 30 proc. polskich absolwentów uczelni w trakcie nauki nawet nie przeczytało – nawet w Internecie – tekstu dłuższego niż trzy strony. Pomijam tu już kwestię tego czegoś, co nazywa się moralnością – i myślę o kompetencjach. To jedno ze świadectw tego, że

przeszliśmy bardzo prosto od systemu komunistycznej represji, która miała wiele ograniczeń, ku systemowi moralnej anarchii.

I jedno też ze świadectw obrazu społeczeństwa, które uważa, że dozwolone jest wszystko.

A może musimy po prostu przez to przejść?
Wolałbym przez to nie przechodzić. Niestety, jest już za późno. Jesteśmy na środku wzburzonego morza i wcale nie widać żadnego Jahwe, który by to morze cudownie rozsunął, abyśmy mogli suchą nogą przejść na drugą, bezpieczną stronę. Ci barbarzyńcy spośród nas już się rozpanoszyli na dobre. Zresztą tu nie chodzi tylko o barbarzyńców w kontekście wyborów. Każde społeczeństwo ma bowiem w sobie element destrukcyjny, anarchiczny, ale niektóre tylko społeczeństwa pozwalają tej anarchii na wszystko. A w Polsce jest w zasadzie wszystko dziś dozwolone. To bierze się również z niewiedzy. No bo skoro 3 proc. uważa, że PiS ma własne pieniądze i je rozdaje… A to jeszcze nic, bo 25 proc. uważa, że rząd ma własne pieniądze i je rozdaje – szokujące, bo chodzi o 7,5 mln potencjalnych wyborców. Jasne, że oni są we wszystkich partiach, ale jednak wśród wyborców PiS-u jest ich najwięcej. Przecież wszyscy przechodzimy ponoć przez jakąś szkołę, choćby elementarną, a mimo wszystko część nie wie tak podstawowych rzeczy jak ta, że rząd nie ma własnych pieniędzy. Gorzej zresztą: nie chce wiedzieć.


Zdjęcie główne: Zbigniew Mikołejko, Fot. Wikimedia Commons/Małgorzata Mikołajczyk, licencja Creative Commons

Reklama