W konstytucyjny porządek naszego państwa jest genetycznie wpisana konieczność przestrzegania umów międzynarodowych i respektowania zasad wspólnoty europejskiej, której jesteśmy częścią. Władza chce łamać te umowy ze szkodą dla obywateli i być bezkarna – mówi nam prof. Mikołaj Małecki z Katedry Prawa Karnego UJ. – Wypowiedzi Zbigniewa Ziobry nie nadają się do poważnej analizy. Trzeba je traktować w kategoriach doraźnej przepychanki w ramach koalicji. Poza koalicją partia Zbigniewa Ziobry praktycznie nie istnieje, minister musi więc coś mówić, by sprawiać wrażenie sprawczości – dodaje

JUSTYNA KOĆ: Jak rozumieć kolejne odroczenie (do 22 września) posiedzenia Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie zbadania zgodności konstytucji z przepisami Traktatu o UE?

MIKOŁAJ MAŁECKI: Wygląda to na grę polityczną. Tak zwany Trybunał niejeden raz już udowodnił, że wydaje swoje rozstrzygnięcia w nieprzypadkowych terminach. Tak było z zaostrzeniem prawa aborcyjnego – po wielu miesiącach nicnierobienia nagle podjęto tę skandaliczną decyzję w środku epidemii. Liczono na to, że ewentualne protesty będzie można łatwo stłumić zasłaniając się nielegalnymi rozporządzeniami covidowymi.

Użyto siły i przemocy na niespotykaną wcześniej skalę. Niechlubny udział w tej agresji mieli funkcjonariusze policji. Teraz agresja rządzących wymierzona jest w prawo unijne.

Czy wniosek premiera w tej sprawie jest zgodny z prawem?
Formalnie premier jest podmiotem uprawnionym, by złożyć do Trybunału Konstytucyjnego taki wniosek. Rzecz w tym, by prawdziwy Trybunał rozpatrzył go tak, jak należy, to znaczy merytorycznie i bezstronnie. Niezależny Trybunał Konstytucyjny powinien oddalić ten wniosek, ponieważ nie ma on sensu.

Reklama

Nie ma żadnej sprzeczności między traktatowym prawem do sądu, który ma być niezależny, niezawisły i bezstronny, a polską konstytucją, która mówi dokładnie to samo. Konstytucja pozwala też sędziom na badanie, czy skład sądu, który wydał albo ma wydać wyrok, jest należycie obsadzony. To prawnicze abecadło i absolutne minimum, by obywatele mogli mieć zaufanie do sądu, przed którym stają.

Jakie konsekwencje może mieć orzeczenie? Co, jeżeli będzie „niezgodne”, jaki wtedy będzie sens polskiego członkostwa w UE?
W sensie ściśle prawnym rozstrzygnięcie podjęte przy Alei Szucha nie będzie miało żadnego znaczenia.

Po pierwsze,

organ, który to rozstrzygnie, nie ma wiele wspólnego z Trybunałem Konstytucyjnym, o którym mowa w polskiej konstytucji. Aktualnie nie mamy w Polsce Trybunału Konstytucyjnego.

Jego kompetencje w konkretnych sprawach przejmują niezależne sądy – nazywa się to rozproszoną kontrolą konstytucyjności prawa. Sądy już to robią, na przykład uchylając kary za naruszenie restrykcji w stanie epidemii.

Po drugie, nie będzie to wyrok z powodu udziału w orzekaniu osób nieuprawnionych. Dlatego w sensie prawnym nic się nie zmieni. Natomiast metodą faktów dokonanych dokona się zamach na konstytucyjny ustrój państwa. Chodzi przede wszystkim o jawne wypaczenie sensu konstytucji, ale nie tylko, ponieważ w konstytucyjny porządek naszego państwa jest genetycznie wpisana konieczność przestrzegania umów międzynarodowych i respektowania zasad wspólnoty europejskiej, której jesteśmy częścią. Władza chce łamać te umowy ze szkodą dla obywateli i być bezkarna.

Komisja ciągle nie ogłosiła decyzji w sprawie polskiego KPO. Czy możemy się spodziewać, że poczeka z decyzją na Trybunał i jego orzeczenie?
Bądźmy tu precyzyjni. W debacie publicznej często mówi się, że to Komisja zamroziła środki finansowe, że to Unia blokuje przyznanie Polsce środków. A tymczasem prawda jest taka, że to władza polityczna w Polsce zablokowała możliwość otrzymania przez nas tych środków.

Wielokrotne naruszanie przez rządzących konstytucji, traktatów i ustaw sprawia, że istnieje ogromne ryzyko wielkich nieprawidłowości przy wydatkowaniu i rozliczaniu tych pieniędzy bez żadnej obiektywnej kontroli.

Jeśli byśmy wiedzieli, że mamy do czynienia z oszustem, to przecież nie pożyczymy mu pieniędzy. Istota rzeczy polega więc na tym, że rządzący w Polsce rozmontowali system niezależnej kontroli sądowej, a niezależnych sędziów ściga się dyscyplinarnie. I takiej władzy nie wolno dać do ręki ani jednej złotówki.

Jak w tej kwestii rysuje się przyszłość Izby Dyscyplinarnej?
Nie będę wróżył z fusów, ale coś wisi w powietrzu. Ostatnio profesor Majchrowski, który zasiada w Izbie Dyscyplinarnej ogłosił, że w ramach protestu odstępuje od dalszego orzekania. Czyli paradoksalnie jest pierwszą osobą, która nareszcie podporządkowała się rozstrzygnięciom Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i uchwale połączonych izb polskiego Sądu Najwyższego.

Zrobił to oczywiście z zupełnie odwrotnych powodów, ale chcę na tym przykładzie powiedzieć, że rozwiązanie całego sporu jest bardzo proste. Osoby z Izby Dyscyplinarnej powinny po prostu zdjąć togi, powiedzieć „do widzenia” i pojechać do domu. I w ten sposób zakończyłaby się anarchia w wymiarze sprawiedliwości, o której pisał profesor Majchrowski.

Jak ocenia pan działania I Prezes SN w tym zakresie i szerzej w kwestii wykonywania orzeczeń TSUE i ETPCz i niezależności I Prezesa SN?
Pamiętajmy, że stanowisko Pierwszego Prezesa SN nie jest obecnie prawidłowo obsadzone.

Aktualny piastun tej funkcji został powołany przez prezydenta wbrew woli Zgromadzenia Ogólnego sędziów Sądu Najwyższego, czyli z naruszeniem konstytucji.

Ten kontekst może tłumaczyć, czemu ruchy sędzi Manowskiej w sprawie Izby Dyscyplinarnej były od początku bardzo chaotyczne. Najpierw izbę odwiesiła, po konferencji rzecznika rządu oświadczyła w wywiadzie, że zaczyna się zastanawiać, potem zaczęła pisać listy, a na końcu zdecydowała, że nowe sprawy dyscyplinarne będzie chować w swojej szufladzie. A izba nadal działa. Nie ma to nic wspólnego z wykonaniem decyzji TSUE ani z szacunkiem dla prawa.

Minister sprawiedliwości mówi: Unia tak, ale nie za wszelka cenę. Jak to rozumieć? Czy to realne zagrożenie prawne, czy raczej konsolidacja swojego elektoratu?
Wypowiedzi Zbigniewa Ziobry nie nadają się do poważnej analizy. Trzeba je traktować w kategoriach doraźnej przepychanki w ramach koalicji. Poza koalicją partia Zbigniewa Ziobry praktycznie nie istnieje, minister musi więc coś mówić, by sprawiać wrażenie sprawczości.

Jak z punktu widzenia prawa ocenia pan sytuację uchodźców na granicy z Białorusią? Czy retoryka rządu, że są po stronie Białorusi i nie można im pomóc legalnie, jest słuszna?
Sytuacja jest oczywiście trudna, bo graniczymy z państwem totalitarnym i różne incydenty mogą dać pretekst do działań, których chcielibyśmy uniknąć. To też kwestia odpowiedzialności za wspólnotę europejską, bo jest to granica całej Unii. Jednak należy oddzielić od siebie dwie sprawy:

co innego wpuszczenie do Polski migrantów napływających w kierunku granicy, a co innego udzielenie pomocy osobom w stanie zagrożenia zdrowia, które proszą o ochronę.

Polski Kodeks karny nie dzieli ludzi na swoich i obcych, nie wytycza granicy, za którą nie obowiązują już prawa człowieka. Jeżeli można było otworzyć granicę i wpuścić osoby chore, dać im opiekę medyczną i tymczasowe schronienie, należało to zrobić. To zresztą nakazał Europejski Trybunał Praw Człowieka. Życie i zdrowie człowieka jest w hierarchii wartości wyżej, niż abstrakcyjnie rozumiana granica państwowa. A jeśli chcemy chronić granicę państwową, to władze już dawno powinny zadbać o to, by zapewnić jej stałą, realną ochronę, a nie urządzać medialny show z drutem kolczastym przeciwko 30 bezbronnym osobom.

Rząd wprowadza na granicy z Białorusią stan wyjątkowy. Dwa lata pandemii nie były wystarczającym powodem do jego wprowadzenia (przypomnę, że zmarło 80 tys. Polaków). Czy zatem zagrożenie na granicy jest tak ogromne?
Nie ujawniono żadnych dowodów, które by wskazywały na konieczność wprowadzenia stanu wyjątkowego z powodu nadzwyczajnego zagrożenia. W gruncie rzeczy powodem tym jest obawa przed ujawnianiem informacji o działaniach służb na granicy, próba wykluczenia obywatelskiej i medialnej kontroli działań władzy.

W państwie praworządnym oczywiście takie sytuacje mogłyby mieć uzasadnienie, niektóre z operacji wojskowych nie powinny rozgrywać się w świetle kamer. Jednak

władza zniszczyła polską demokrację do tego stopnia, że obecnie każde tego typu posunięcia rodzą podejrzenia, że chodzi o coś zupełnie innego, niż wynika z zapewnień władzy. Dlatego obywatele mają prawo czuć się zagrożeni, a źródłem zagrożenia są rządzący Polską.

Wróćmy do reasumpcji głosowania w Sejmie. Jak ocenia pan to, co się stało? Kiedy reasumpcja może być przeprowadzona, bo skoro jest w regulaminie taka możliwość, to może to nic złego?
To kolejny przykład rozmontowywania państwa. Regulamin Sejmu nie pozostawia wątpliwości, że reasumpcja może być przeprowadzona, gdy zachodzą uzasadnione wątpliwości co do wyniku głosowania. Czyli nie jakiekolwiek wątpliwości, nie widzimisię marszałek Witek, tylko „uzasadnione” wątpliwości. A więc obiektywne, umotywowane, a nie wynikające z tego, że jedna partia przegrała głosowanie i chce głosować do skutku.

I przepis mówi o wątpliwościach co do wyników głosowania. A więc nie ma znaczenia to, czy poseł się pomylił, ani czy po fakcie zmienił zdanie. Chodzi wyłącznie o kwestię techniczną, czy głos oddany przez posła, który nacisnął przycisk, jest prawidłowo policzony. Dlatego

nie było żadnego uzasadnienia, by zarządzić reasumpcję. Było to oczywiste złamanie prawa.

Czy dopuszcza pan ewentualność, że władza przeprowadzi reasumpcję wyborów, kiedy je przegra?
Przypomnijmy, że o ważności wyboru Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich w 2020 roku decydowali sędziowie, którzy trafili do nowej izby Sądu Najwyższego po niekonstytucyjnie przeprowadzonej procedurze, z udziałem nieprawidłowo działającej Krajowej Rady Sądownictwa. Zatem do dzisiaj o ważności tamtych wyborów nie wypowiedział się prawidłowo działający Sąd Najwyższy.

W ogóle historia ostatnich wyborów prezydenckich to pasmo wielokrotnych naruszeń prawa przez władzę polityczną. Niektórzy komentatorzy bagatelizują ten fakt, a bagatelizowanie bezprawia i bezkarność – jak to mówią populiści prawni – jeszcze bardziej rozzuchwala tych, którzy łamią prawo. Musimy więc być gotowi na każdą ewentualność.


Zdjęcie główne: Mikołaj Małecki, Fot. Uniwersytet Jagielloński

Reklama