Skrócenie kadencji parlamentu obecnie to mało realny scenariusz. Raczej chodzi o próbę sił między ugrupowaniami, a może raczej ich liderami, Zjednoczonej Prawicy – mówi nam prof. Renata Mieńkowska-Norkiene z Instytutu Nauk Politycznych UW. Rozmawiamy nie tylko o kryzysie w Zjednoczonej Prawicy. Pytamy też o konsekwencje debaty w PE o praworządności w Polsce, unijną politykę, a także słowa Ursuli von der Leyen, że w UE nie ma miejsca na „strefy wolne o LGBT”. – Wariant węgierski, miejscami nawet bardziej radykalny, już widać w działaniach Zjednoczonej Prawicy, dodatkowo jest ku łamaniu elementarnych zasad praworządności doskonała okazja, czyli pandemia COVID-19 – podkreśla nasza rozmówczyni
JUSTYNA KOĆ: Mamy poważny koalicyjny kryzys – osią sporu ustawy o bezkarności i o ochronie zwierząt. W tle pojawiają się wcześniejsze wybory. Czy to realny scenariusz, czy Kaczyński blefuje? I czy opozycja miałaby szanse je wygrać?
RENATA MIEŃKOWSKA-NORKIENE: Myślę, że opozycja w Polsce w obecnym stanie nie ma wielkiej szansy wygrać wyborów. Być może miałaby, gdyby Rafał Trzaskowski ruszył ze swoim ruchem jeszcze w sierpniu, ale to się nie stało, nie wykorzystał momentu. Żeby opozycja wygrała, wszystkie opozycyjne partie i ugrupowania (z Hołownią i Wiosną włącznie) musiałyby przejść próg wyborczy, a KO i Nowa Solidarność musiałyby zdobyć odpowiednio ponad 25 proc. i ponad 15 proc. poparcia.
Póki co sondaże są wciąż korzystne dla partii rządzących i ma to na pewno związek ze słabością, a raczej małą żarliwością opozycji.
Myślę jednak, że skrócenie kadencji parlamentu obecnie to mało realny scenariusz. Raczej chodzi o próbę sił między ugrupowaniami (a może raczej ich liderami) Zjednoczonej Prawicy.
Miażdżącą przewagą PE przyjął rezolucję, w której stwierdza, że w Polsce pogarsza się ciągle stan praworządności. PE apeluje o zmianę zachowania względem sędziów, ale też po raz pierwszy mówi o dyskryminowaniu mniejszości, chodzi o politykę rządzących względem LGBT. To tylko stanowisko PE, ale co będzie dalej, czym to grozi?
Po pierwsze warto zwrócić uwagę na istotny moment na tę dyskusję, ponieważ w lipcu Rada Europejska przyjęła najważniejsze zasady dotyczące przyszłych Wieloletnich Ram Finansowych, a także wsparcia finansowego w ramach funduszy odbudowy oraz solidarności energetycznej. W całym tym kontekście Polska może dostać spore pieniądze (łącznie ponad 130 mld euro), ale pamiętajmy, że już na ostatnim szczycie pojawiła się kwestia powiązania wydatkowania funduszy z praworządnością. Taka debata jest dobitnym pokazaniem, że w Polsce nie dzieje się dobrze i mamy co do tego konsensus polityczny w PE.
To samo potwierdziła Ursula von der Leyen, która w swoim środowym orędziu o stanie Unii jeszcze podkreśliła, że w UE obowiązuje zasada praworządności, a zasad wyrażonych w art. 2 TUE musimy się trzymać.
Ursula von der Leyen powiedziała też wprost, że w UE nie ma miejsca na „strefy wolne od LGBT”.
Sprawy LGBT+ pojawiły się w jej wystąpieniu bardzo dobitnie. Von der Leyen zwróciła uwagę, że kwestia orientacji to kwestia tożsamości, zatem nie można mówić o żadnej ideologii, a do tożsamości każdy ma prawo na terenie UE. Pamiętajmy też, że debata w PE miała początkowo dotyczyć tylko kwestii praworządności, dopiero z czasem dołączyły elementy LGBT+. Zatem to, co najpierw zostało zaprezentowane przez Jose Aguilara podczas debaty o stanie praworządności w Polsce w PE, a potem w środę potwierdzone przez Ursulę von der Leyen, było mocne także w kontekście praw człowieka i bardzo przemówiło do eurodeputowanych. O ile kwestia sądownictwa może być przedmiotem różnych uregulowań w krajach członkowskich i one mogą być mniej lub bardziej godzące w kwestie praworządności, to kwestia dyskryminacji osób LGBT+, wprowadzanie stref „wolnych od”, używanie języka nienawiści itd. przemawia już bardzo mocno i konkretnie, mimo że Patryk Jaki próbował łamaną angielszczyzną wyjaśniać stanowisko opcji rządzącej w Polsce w tej kwestii.
W efekcie wystąpiła m.in. eurodeputowana, która sama jest lesbijką, i zwróciła się nawet do prezydenta Dudy w sprawie traktowania osób LGBT+ w Polsce z naprawdę mocnym, osobistym przekazem.
Co oznacza rezolucja PE?
To stanowisko, jak i cała debata wzmacnia stanowisko instytucji UE, że wydatkowanie funduszy unijnych w Polsce należy uzależnić od ochrony praworządności. O ile cała debata miała charakter deklaratywny, choć mocny politycznie, o tyle wskazała ona wyraźnie, że wszystkie instytucje europejskie są za tym, żeby to powiązanie było i że trzeba ukarać kraje, gdzie praworządność nie jest przestrzegana. Oczywiście to nie jest tylko kwestia Polski, choć u nas wygląda to chyba najgorzej (może obok Węgier).
Zresztą nie zdziwiłabym się, gdyby została wszczęta procedura naruszeniowa przeciwko Polsce za strefy wolne od LGBT. Nie może być tak, że w jakimś kraju członkowskim są łamane prawa człowieka, które są zagwarantowane przez Kartę Praw Podstawowych UE. PE, de facto, staje w obronie także polskich obywateli, zresztą jest to napisane w rezolucji.
Takie debaty i rezolucje są też ważne jako element komunikacji z państwem członkowskim. Chodzi o pokazanie, że instytucje europejskie dostrzegają problem i ostrzegają państwo, w którym on występuje, żeby kraj ten nie mógł później udawać „zaskoczonego” np. zabraniem środków unijnych i mamić obywateli, że UE po prostu w ten sposób ingeruje w wewnętrzne sprawy państwa.
Zatem to też ostrzeżenie dla państwa polskiego i jasna wytyczna, że za ewentualne konsekwencje finansowe łamania praworządności powinien zostać obwiniony polski rząd, a nie instytucje unijne. Oczywiście nie łudzę się, że to będzie przedstawiane w uczciwy sposób przez media publiczne i inne zależne od rządu w Polsce.
Mamy 3 lata do wyborów i wygląda na to, że władza będzie przeprowadzać zmiany niewygodne dla jej własnego elektoratu (tzw. ustawa futrzarska). Czy zatem można mieć nadzieję, że ataki na LGBT, które były częścią strategii kampanii prezydenckiej, ustaną?
Moim zdaniem to nie wygląda w ten sposób. Kwestia ustawy futrzarskiej to nie tylko kwestia możliwego zniechęcenia jakiegoś elektoratu. Tak naprawdę farmy futrzarskie to nie jest największe źródło dochodu rolników, a największe wpływy w tym środowisku ma jednak Konfederacja i to oni najgłośniej krzyczą, że to godzi w interesy hodowców rolnych.
Ten projekt, jest moim zdaniem tylko po to, aby stworzyć zasłonę dymną i wrażenie, że to istotna sprawa dla prezesa Kaczyńskiego. Tymczasem chodzi o przykrycie procedowania w Sejmie ustawy o bezkarności urzędników. Oczywiście to bardzo chwytliwy temat, którym wszyscy się zajmujemy, jednocześnie ociepla wizerunek PiS-u i testuje współkoalicjantów. Być może kiedyś ta decyzja skłoni wahających się wyborców, którzy z różnych względów nie będą mieli na kogo zagłosować, aby oddać głos właśnie na PiS, bo przecież to partia kochająca zwierzęta. Na pewno chodzi też o wkurzenie konfederatów, a rolnicy co do zasady na Konfederację nie zagłosują, bo to nie jest co do zasady ich interes gospodarczy.
Oczywiście jest to też trochę prowokowanie ojca Rydzyka i jego środowiska, ale pamiętajmy, że jest on tak sowicie przez władzę opłacany, że jakoś przeboleje te kwestie.
Co do LGBT+, to zawsze ten temat będzie wyciągany w razie potrzeby, bo rozbudza emocje. Jest to też spłacanie długu Kościołowi katolickiemu za wsparcie w wyborach. Jestem prawie pewna, że za trzy lata, kiedy przyjdzie czas wyborów, znowu skrzętnie zostanie to wykorzystane.
Jak ocenia pani ustawę o odpowiedzialności urzędniczej?
To jest coś niedopuszczalnego i za mało jest mówione na temat tego, że projekt ten zakłada legitymizację możliwych nadużyć, korupcji i przestępstw polityków. To absolutnie niedopuszczalne, te poprawki, które zostały w środę wprowadzone, zasadniczo nie zmieniają sytuacji. Pojęcie interesu społecznego jest trudno definiowalne. Niestety źle wróżę polskiej demokracji w kontekście takich pomysłów.
UE nie pomoże?
Nawet jeżeli wydaje nam się, że może istotnie pomóc, to prawda jest taka, że może grozić PiS-owi palcem i cały czas utrzymywać napięcie dotyczące funduszy. Nic innego raczej się nie stanie, bo nawet procedura art. 7 wymaga jednomyślności w Radzie Europejskiej, a tej nie będzie. Nawet nie ma pewności, czy byłaby wystarczająca większość w Radzie, bo jest wiele krajów, które mają swoje za uszami, to chociażby Węgry czy Rumunia, i one raczej poparłyby Polskę. Robotę powinna robić polska opozycja, a muszę przyznać, że moim zdaniem polska opozycja nie jest wystarczająco żarliwa. Wszyscy wysocy europejscy urzędnicy, z którymi rozmawiam, mówią dokładnie to samo.
Jeżeli opozycja się nie ogarnie, to Polska stanie się – niczym Węgry – państwem mafijnym, choć znoszonym w UE w imię jedności wspólnoty.
Wariant węgierski, miejscami nawet bardziej radykalny, już widać w działaniach Zjednoczonej Prawicy, dodatkowo jest ku łamaniu elementarnych zasad praworządności doskonała okazja, czyli pandemia COVID-19.
Zdjęcie główne: Zbigniew Ziobro, Mateusz Morawiecki, Fot. Flickr/KPRM/Adam Guz; zdjęcie w tekście: Renata Mieńkowska-Norkiene, Fot. Twitter/INPUW (Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego)