Gdyby okazało się, że Tusk wrócił z wygodnej pozycji europejskiego demokraty do Polski i doprowadził do pokonania populistów w Polsce, a potem do odwrócenia tego trendu w całej Europie, to byłoby coś. Sądzę, że rzeczywiście przyświeca mu cel, aby być europejskim  Bidenem – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. I dodaje: – Jeżeli Kaczyński nie podejmie tej rękawicy, którą rzucił mu Tusk do bezpośredniej rywalizacji, to Tusk za dwa tygodnie oskarży go o tchórzostwo. Nie wystawi też Morawieckiego, bo politycznie debata telewizyjna między Tuskiem a Morawieckim pokazałaby wszystkie słabości tego drugiego. Morawiecki jest dobry na wiecu w Mszanie Dolnej, gdzie może czarować panie z koła gospodyń wiejskich, bo one nie są w stanie go skonfrontować z faktami i liczbami, a poza tym są w nim zakochane

JUSTYNA KOĆ: Donald Tusk wprost rzucił Kaczyńskiemu wyzwanie, przemawiając do ludzi w Gdańsku, na publicznym wiecu: panie Kaczyński, wyjdź z tej swojej jaskini, stań ze mną twarzą w twarz na udeptanej ziemi wymienić się argumentami! Zostaw ludzi w świętym spokoju! Chcesz konfrontacji, poważnej rozmowy na argumenty, jestem do dyspozycji, gdzie chcesz! Wyjdź z tej jaskini, nie bój się! Czy to początek kampanii wyborczej?

Marek Migalski

MAREK MIGALSKI: W tym wystąpieniu mieliśmy kilka znaczących wątków. Zacznijmy od tego, który był bezpośrednio skierowany do prezesa Kaczyńskiego. To wezwanie do bezpośredniej konfrontacji, to dalsza część konsekwentnego wywabiania go z tej jamy, o której mówił Tusk, mówiąc brutalniej, bicia po metalowych prętach klatki, w której zamknął się Kaczyński, po to, aby go wywołać. Pierwszym tego elementem było wspomnienie Lecha Kaczyńskiego, który ostrzegał Tuska przez Jarosławem. To pokazuje, że Tusk ma jasną strategię sprowokowania Kaczyńskiego, aby wywołać w nim irytację, zmusić tym do popełniania błędów.

Drugim celem, już mniej psychologicznym, a bardziej politycznym, jest polaryzacja, aby wszystkich innych zepchnąć na plan dalszy i ustawić tę konfrontację na linii PiS czy PO, a nawet bardziej go spersonalizować i ustawić na linii Kaczyński-Tusk.

Reklama

Sporo też było w tym przemówieniu słów do wyborców. Po pierwsze

Tusk właściwie podał na tacy koncepcję PiS-u jako „piątej kolumny Kremla”, jako partii zainstalowanej tutaj przez rosyjskie służby specjalne i realizującej agendę Putina. W tym znaczeniu jest to istotne, że nigdy wcześniej to nie zostało wyeksponowane i powiedziane tak jasno.

Oczywiście, że Tusk jest na tyle sprytnym graczem, że powiedział to w formule przypuszczeń, z zastrzeżeniem, że trudno mu w to uwierzyć, ale oczywiście to są formuły retoryczne, które chronią przed procesem politycznym. Dla wszystkich jednak przekaz był jasny: to „ruski ład” w konfrontacji do „polskiego ładu”.

To skłania mnie do trzeciej refleksji, a mianowicie do kradzieży języka. Tusk świadomie kradnie Kaczyńskiemu jego język, np. robi to ze słowem „suwerenność”. Tusk mówi, że walka o suwerenność powinna być dla ludzi, a nie suwerenność do znęcania się nad ludźmi ze strony władzy. Kolejny przykład to obrona Kościoła przed PiS.

Tusk mówi, że przez 50 lat komunistom nie udało się zrobić tego z Kościołem, co PiS-owi przez 6 lat.
Tak, bo nie stawia się na pozycjach antykościelnych, tylko niczym przeciętny polski obywatel, który jest katolikiem i nie ma nic przeciwko obecności Kościoła w życiu publicznym, martwi się o jego kondycję. Tym manewrem wyciąga z rąk PiS-u plakat z napisem „obrońcy Kościoła”.

To jest bardzo ciekawe, bo wszystko odbywa się w sferze języka. Tusk robi to świadomie od samego początku powrotu do polskiej polityki. To jest istotne w tym znaczeniu, że w zasadzie pozwala nam doprecyzować to, jak Tusk będzie chciał prowadzić walkę z PiS. Po pierwsze emocje. Po drugie bezpośrednie drażnienie Kaczyńskiego. Po trzecie przedstawienie PiS-u jako ruskiej agentury, po czwarte jako nieudaczników, złodziei i miłośników nepotyzmu. Ostatnim pomysłem jest bipolaryzacja, aby wszystkich innych usunąć w cień i ustawić konfrontację PO-PiS.

Tusk koryguje wyraźnie obrany przez poprzednie przywództwo, czyli tzw. młodych, kurs, który był na lewo. Poglądy Budki, Nitrasa, Tomczyka i Trzaskowskiego praktycznie przestawały się różnić od poglądów Biedronia czy przywódczyń Strajku Kobiet. Tusk zrozumiał, że to jest błąd.

Być może ci ludzie mają rację, ale w Polsce nie da się wygrać wyborów pod hasłami Strajku Kobiet, bez względu na to, czy Strajk Kobiet ma rację, czy nie.

Po prostu polscy wyborcy są bardziej na prawo w stosunku do kursu, który kilka miesięcy temu obrała PO. Te słowa o Kościele są wyraźnym dowodem na to, że Tusk wraca do chadeckich korzeni i zarzuca tę konserwatywną kotwicę, o której mówił kiedyś Grzegorz Schetyna. Wydaje się, że to jedna z najważniejszych konstatacji tych ostatnich tygodni.

Sam PiS bardzo pomaga Tuskowi. W weekend pani marszałek Witek dziwiła się, że przeciwnicy rządu biorą 500 plus i że to nie jest honorowe, co Donald Tusk dziś skomentował, że nie sądził, że będzie musiał po powrocie do Polski bronić 500 plus dla wszystkich Polaków przed PiS-em. PiS-owi puszczają nerwy?
To nie nerwy puszczają, tylko hamulce, ponieważ oni uważają, że po 6 latach mówienia, robienia wszystkiego, co obrzydliwe i straszne, gdy słupki poparcia nie spadały, wszystko im wolno. Tyle tylko, że teraz trafili na gracza, który potrafi to wszystko wykorzystać przeciwko nim. Rzeczywiście to, że Tusk siebie potrafi przedstawić jako obrońcę 500 plus przeciwko PiS-owi, jest majstersztykiem retorycznym. Nerwy puścić mają Kaczyńskiemu.

Co powinien zrobić prezes? Może wystawi Morawieckiego do debaty z Tuskiem?
Jeżeli Kaczyński nie podejmie tej rękawicy, którą rzucił mu Tusk do bezpośredniej rywalizacji, to Tusk za dwa tygodnie oskarży go o tchórzostwo.

Morawieckiego nie może wystawić dlatego, że Tusk by go rozjechał. Politycznie debata telewizyjna między Tuskiem a Morawieckim pokazałaby wszystkie słabości tego drugiego. Morawiecki jest dobry na wiecu w Mszanie Dolnej, gdzie może czarować panie z koła gospodyń wiejskich, bo one nie są w stanie go skonfrontować z faktami i liczbami, a poza tym są w nim zakochane.

Tusk by go rozjechał także dlatego, że Morawiecki nie ma żadnego talentu politycznego.

Przecież on został wiceprezesem partii nie dlatego, że to sobie wychodził, tylko dlatego, że przyszedł jego patron polityczny i powiedział, że trzeba głosować na Morawieckiego. Nie pamiętam żadnej debaty z udziałem Morawieckiego, oni są przyzwyczajeni, że wychodzą, klepią swoje formuły, a potem uciekają przed dziennikarzami. 90 minut debaty z Tuskiem obnażyłoby jego wszystkie słabości.

Oczywiście, że Kaczyński też nie podejmie tej rękawicy, bo też by przegrał. Nie dlatego, że jest politykiem mniej utalentowanym, tylko on przez ostatnie 6 lat odzwyczaił się od tego, nie uczestniczył w żadnej debacie. Tusk w tego rodzaju konfrontacjach uczestniczył regularnie, plus kwestia wieku. Kaczyński jest dekadę starszy i o ile ich konfrontacja dekadę temu była wyrównana, to dziś zobaczylibyśmy europejskiego przywódcę, który jest pełen energii, a z drugiej strony zobaczylibyśmy starzejącego się, stetryczałego 72-latka. Ta różnica byłaby miażdżąca już w samym obrazie. Kaczyński musi zdawać sobie sobie z tego sprawę choć trochę.

Dlatego będzie długo udawał, że tego słonia w tym pokoju nie ma, aż do momentu, kiedy nie wytrzyma i zareaguje tak jak oczekuje Tusk, czyli emocjonalnie i agresją.

Kolejnymi słowami o „zdradzieckich mordach”?
Dokładnie tak. Zresztą te słowa przywołał dziś sam Tusk. Napisałem ostatnio w felietonie dla „Polityki”, że Tusk odebrał Kaczyńskiemu monopol, który sprawował przez ostatnie kilkanaście lat do zamiany retoryki politycznej na moralną. Do tej pory to Kaczyński był mistrzem odwracania retoryki politycznej na moralną.

Tusk już w pierwszym swoim przemówieniu po powrocie, czyli 3 lipca, powiedział, że „oni są źli”. Nie źli, ale… tylko to są źli ludzie. Zrobił to, bo rozumie siłę emocji.

Ludzie są najbardziej emocjonalni w sferze wartości. Przeciętny wyborca nie jest w stanie zweryfikować tego, czy PO wybudowała więcej wałów przeciwpowodziowych i autostrad, niż PiS, ale to, że ktoś jest zdrajcą, targowicą lub ruską agenturą, już tak. Ludzie chwytają się tego, co jest czytelniejsze, czyli emocji, a nie wiedzy, bo emocją posługujemy się miliony lat jako rodzaj ludzki, a matematykę wymyśliliśmy 5 tys. lat temu.

Wyjątkowo dużo Tusk mówił w swoim przemówieniu o ekologii. Na tym tle wyraźnie można było dostrzec, jak te kwestie są pomijane w polskiej polityce.
Ponieważ Tusk rozumie, że wyrosło nowe pokolenie, dla którego te sprawy są fundamentalne. Ich nie da się przekonać długością wybudowanych dróg i autostrad. Dla nich istotne są prawa zwierząt i stąd to przypomnienie polityka PiS, pana Bonkowskiego, który ciągnął swoją psinę za samochodem. Tusk rozumie, że dla młodych może być dziadersem, natomiast sprawy które poruszał, ekologia, prawa zwierząt, cyberedukacja, to były elementy skierowane do młodych.

Podobnie jego atak na Czarnka, był odpowiedzią na ten coraz większy bunt przeciwko temu obskurantyzmowi, który zagnieździł się w ministerstwie edukacji i nauki. To przekaz do młodych, którzy, mam wrażenie, są coraz bardziej zirytowani, bo ich potrzeby nie są obsługiwane przez obecny obóz rządzący.

Tusk kończy piękną puentą, że „już nikt w Polsce nie będzie sam”. Rozumiem, że to emocjonalna wisienka na torcie.
Tusk bez mobilizacji kilku procent wyborców, którzy nie chodzili na wybory, i demobilizacji kilku procent, którzy do tej pory chodzili na wybory, ale głosowali na PiS, nie odbierze władzy PiS-owi. On prawdopodobnie przewiduje, że PO nie pokona PiS-u za dwa lata, w sensie wyniku, ale chodzi o to, żeby dystans między PO a PiS maksymalnie zmniejszyć.

PO musi zyskać 2-3 punkty procentowe, a PiS tyle samo musi stracić.

To o takie wielkości wszystko się rozstrzyga, a do tego potrzeba mobilizacji tych grup, które do tej pory na wybory nie chodziły. W przypadku wyborców PiS-u oczywiście chodzi o coś zupełnie innego – trzeba dotrzeć do nich z takimi negatywnymi emocjami, aby ich zniechęcić do udziału w wyborach.

Już dziś obóz opozycji liczony wspólnie ma więcej poparcia społecznego niż obóz władzy liczony wspólnie z Konfederacją. Tusk musi ten trend utrzymać, a nawet go pogłębić, i to nie po to, aby PiS miał poniżej 20 proc., bo to jest praktycznie niemożliwe, ale żeby w następnych wyborach miał ok. 30 proc., a nie jak dwa lata temu minimalnie powyżej 40. O to toczy się gra.

Za chwilę festiwal Tuska się skończy i on sam o tym doskonale wie. Ten efekt był, PO wskoczyła o kilka punktów procentowych, ale to zaraz się zatrzyma, bo nie ma cudów, że nagle wszyscy wyborcy gremialnie rusza do urn, bo Tusk wrócił. On rozumie, że to, co mógł dostać po swoim powrocie, czyli 2-3 punkty, uzbierał, a na pozostałe 2 punkty będzie musiał pracować następne dwa lata.

To bardzo ciężka robota, bo ludzie są okopani w swoich emocjach, a co za tym idzie w swoich wyborach politycznych. Ci, którzy myśleli, że najgorsze za nami, mylili się. Najbliższe dwa lata będą piekłem, dlatego że Tusk nie zaprzestanie odwoływania się do emocji, a Kaczyński nie potrafi w emocje. To będą zatem najbrutalniejsze i najbardziej agresywne w życiu politycznym lata po 89 roku, bo stawka jest ogromna i nikt nie odstawi nogi.

Tusk nie po to wrócił, aby zgrzebnie zaakceptować swoją porażkę za dwa lata. I Tusk, i Kaczyński użyją wszelkich środków im dostępnych. Tusk swojej retoryki, inteligencji, wiedzy, doświadczenia, kontaktów, a Kaczyński wszystkiego tego, co do tej pory, plus całego instrumentarium państwowego.

Stawką jest Polska w kręgu cywilizacji Zachodu i UE albo w rękach Putina?
Byłem o tym przekonany już w 2019 roku, dlatego zgodziłem się na zaproponowany mi przez liderów KO start w wyborach senackich. Już wtedy wiedziałem, że to będzie spór o fundamentalne sprawy, a nie kolejne wybory, w których będziemy dyskutować, czy podatki powinny być niższe, czy wyższe. Niestety nie pomyliłem się.

Gdyby wówczas wygrała opozycja, a rok później wybory prezydenckie przegrałby Duda, to nie mielibyśmy tego wszystkiego, co dzieje się dzisiaj. Tamte wybory były zatem bardzo istotne, ale te za dwa lata będą rozstrzygające. To będzie albo przypieczętowanie tego wyboru, którego Polacy dokonywali w latach 2015-20, czyli dryfu na wschód i osuwania się w jakiś rodzaj autorytaryzmu, czy też to będzie koniec tego procesu i próba odbudowy standardów zachodnich i powrotu mentalnościowego na zachód.

Czy Joe Biden, któremu udało się pokonać populizm, może dawać tu nadzieję?
Oczywiście, że tak, bo to właśnie udowodnił, że to można zrobić. Myślę, że kimś takim w Europie chce być Donald Tusk. Uważam, że tak wymyślił swój powrót, że jak Joe Biden pokonał populizm za Atlantykiem, tak on wraca do Polski nie tylko po to, aby pokonać nasz lokalny populizm i odegrać się na Kaczyńskim, tylko

aby przejść do historii jako ten, który odwrócił losy Europy i zatrzymał populistyczną rewolucję.

Zwycięstwo demokratów w Holandii nad populistami to nie jest taka wielka rzecz. Natomiast pokonanie najbardziej spektakularnego populizmu w Europie już tak.

Gdyby okazało się, że Tusk wrócił do Polski z wygodnej pozycji europejskiego demokraty i doprowadził do pokonania populistów w Polsce, a potem do odwrócenia tego trendu w całej Europie, to byłoby coś. Sądzę, że rzeczywiście przyświeca mu cel, aby być europejskim Bidenem.


Zdjęcie główne: Donald Tusk i papież Franciszek, Fot. Flickr/European Parliament, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Marek Migalski, Fot. Uniwersytet Śląski

Reklama