Na pewno filmiki znad granicy prezentowane przez MON, SG – to jest prawda PiS. Ta druga część, z którą już PiS niekoniecznie chce się zderzyć, to pewna nieporadność polskiego wojska, brutalność polskich służb i przede wszystkim tragedia ludzi, którzy się tam znajdują, i nie mam na myśli tylko emigrantów, ale i lokalnych przedsiębiorców. To też jest część prawdy, a PiS nie chce, aby była pokazywana. Władza nie lubi obrazu zbilansowanego, lubi za to, aby obraz był taki, jak w mediach prorządowych zwanych dla żartu publicznymi – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. Pytamy też o rządzącą większość i sprawę wiceministra sportu Łukasza Mejzy. – Politologicznie można by powiedzieć, że gorsza byłaby sytuacja, kiedy służby nie wiedziały. Wówczas państwo byłoby z dykty. Z moralnego punktu widzenia gorsze byłoby, gdyby wiedzieli i zaakceptowali ten fakt dla władzy. Wówczas okazałoby się, że nie mamy państwa z dykty, tylko z papieru toaletowego. Stawia mnie pani przed takim z wyborem…

JUSTYNA KOĆ: Przez Sejm przeszła jak burza ustawa o ochronie granic, odrzucone zostały wszystkie poprawki Senatu. Po co zatem było to całe gadanie o potrzebie dialogu i współpracy z opozycją?

MAREK MIGALSKI: Bo takie gadanie się opłaca wyborczo. Działania władzy są wymierzone przeciwko opozycji i ją właściwie delegitymizują, odsądzają od czci i wiary, wielokrotnie z ust polityków partii rządzących opozycja była porównywana do targowicy i kanalii, ale na zewnątrz dla pewnej część swojego elektoratu zadeklarowanie pracy ponad podziałami, szermowanie koniecznością współpracy wobec obcego zagrożenia jest ważne.

Dla części wyborców PiS-u to jest niepotrzebny taniec rytualny, dla drugiej części wyborców PiS-u, ale i tych wahających się, zaklęcia o współpracy ponad podziałami są istotne.

Od środy mają wejść w życie nowe przepisy, które zastąpią stan wyjątkowy. Komendant straży granicznej będzie decydował o dopuszczeniu dziennikarzy do strefy. Czego PiS się tak bardzo boi, że nie chce nikogo tam wpuścić?
Boi się przede wszystkim prawdy o tym, jak skomplikowana jest tam sytuacja.

Reklama

Ale zagrożenie jest realne, to czego aż tak się boi?
Na pewno filmiki znad granicy prezentowane przez MON, SG – to jest prawda PiS. Ta druga część, z którą już PiS niekoniecznie chce się zderzyć, to pewna nieporadność polskiego wojska, brutalność polskich służb i przede wszystkim tragedia ludzi, którzy się tam znajdują, i nie mam na myśli tylko emigrantów, ale i lokalnych przedsiębiorców. To też jest część prawdy, a PiS nie chce, aby była pokazywana, podobnie jak cierpienie ludzi na granicy. Władza nie lubi obrazu zbilansowanego, lubi za to, aby obraz był taki, jak w mediach prorządowych zwanych dla żartu publicznymi.

Tak jak przy pandemii i szczepieniach?
Tu trzeba podkreślić, że media rządowe jednak wspierają akcję szczepień, bo taki jest nakaz władzy. Po drugie rozumieją, że im większa skala tragedii związana z niezaszczepieniem, tym większe problemy rządu. Wszystkie media, od szczujni Kurskiego po pałkarskie portale Karnowskich, Sakiewicza, namawiają na szczepienia, bo robią to, co jest dobre dla rządu. Im będzie większa liczba tragedii, zakażeń, śmierci, tym nastroje społeczne mogą się zacząć pogarszać. Rząd z kolei chce, aby ludzie się szczepili, ale nie potrafi tego wyegzekwować, ani do tego zachęcić, ani zmusić.

Czy zatem rząd jest w stanie jeszcze rządzić i czy nowy wariant wirusa nie jest okazją do zmiany polityki i zaostrzenia restrykcji?
Oni nie mogą tego zrobić bez względu na to, jak złośliwa będzie kolejna odmiana wirusa, ponieważ

duża część elektoratu uwierzyła w kłamstwa antyszczepionkowe, co najmniej kilkunastu posłów rządzącej większości też tak naprawdę jest foliarzami.

To oznacza, że nie ma żadnego genu sprzeciwu, tutaj nie ma kwestii świadomości i tego, że Polaków nie da się zmusić do czegoś.

Po prostu rząd uprawia politykę, którą ja porównuję do nieświadomego zabijania Polaków. Dlatego że w wyniku zaniechań rządu zginie kilkanaście tysięcy ludzi. Te wszystkie bzdury, które padały z ust polityków rządzących przez ostatnie półtora roku, to także obawy pana prezydenta, że nie lubi, jak mu ktoś operuje igłą przy ramieniu, w lipcu zeszłego roku premier mówił, że wirus jest w odwrocie i nie ma się co go bać. To wszystko ma swoją wagę i część ludzi uwierzyła w te zapewnienia, w części zasiało wątpliwości co do wirusa.

Za to kiedyś trzeba będzie odpowiedzieć, mam nadzieję, że nie tylko politycznie, ale i prawnie, dlatego że za śmierć tych kilkuset osób dziennie ktoś odpowiada. Oczywiście część z tych ludzi jest głupia sama w sobie i nikt im nie pomoże, należałoby co najwyżej odznaczyć ich pośmiertnie nagrodą Darwina przyznawaną osobom, które spektakularnie głupio straciły życie.

Część tych ludzi została zniechęcona do szczepień przez działania czy zaniechania władzy. Niestety to się nigdy nie skończy, dlatego że spora część wyborców obecnej ekipy oraz potencjalnych wyborców tej ekipy jest foliarzami. Ci wyborcy, w przypadku gdyby rząd mocniej zaczął wprowadzać restrykcje, mogliby przejść do Konfederacji.

To jest ten lęk Kaczyńskiego – gdyby wprowadzili przepisy ratujące życie, to część ich wyborców i tych wahających się pomiędzy PiS a Konfederacją przeszłaby do Konfederacji.

Poza tym tę minimalną większość tworzą też foliarze.

Co jest gorsze w sprawie Mejzy – że prezes i premier wiedzieli, czy gdyby nie wiedzieli, czyli czy lepiej gdyby zawiodły służby, czy gdyby premier przymknął na to oko?
Politologicznie można by powiedzieć, że gorsza byłaby sytuacja, kiedy służby nie wiedziały. Wówczas państwo byłoby z dykty. Z moralnego punktu widzenia gorsze byłoby, gdyby wiedzieli i zaakceptowali ten fakt dla władzy. Wówczas okazałoby się, że nie mamy państwa z dykty, tylko z papieru toaletowego. Stawia mnie pani przed takim z wyborem…

Oczywiście to jest złoto dla opozycji. Każda godzina pozostawania tego osobnika w funkcji wiceministra jest zyskiem dla opozycji, która codziennie powinna organizować kilka konferencji prasowych w sprawie dymisji, bo tylko wówczas można utrzymać to indywiduum na fotelu ministra. Kaczyński jest tak prosty do obsługi, że im bardziej ktoś na niego naciska w robieniu czegoś, tym on upiera się, aby tego nie robić. To, co Polska straciła z tego powodu, i tak już się stało.

Dziwię się zresztą, że wahają się tak długo w tej sprawie. To chyba oznacza, że nie mogą dodzwonić się do Kaczyńskiego, który zaszył się gdzieś w daczy. Przecież oni też rozumieją, że to im nie służy, ale muszą mieć pozwolenie na działanie.

Czy to może być game changer? Nie łamanie konstytucji, nie zaostrzenie ustawy aborcyjnej, a krzywda chorych dzieci zmieni zasady gry?
Zanim odpowiem na pani pytanie, to chcę wspomnieć o jeszcze jednym złocie dla opozycji, dzięki któremu mogą wesprzeć ten game changer, a jest to pan Bonkowski – były senator PiS-u, który zakatował swoją suczkę. Na miejscu opozycji mówiłbym w najbliższych dniach tylko o tych indywiduach.

Co do game changerów, to widzę ich potencjalnie trzy. Po pierwsze to, że ci obaj panowie pokazują, na jakich ludziach oparta jest moralna rewolucja PiS-u.

To pokazuje, gdzie skończyły się rządy, które 6 lat temu były ogłaszane jako sanacja moralna, odnowienie obyczajów publicznych, pokora, praca itd. Skończyło się Mejzą.

To jest na pewno jeden z ważnych czynników, tym bardziej, że wszystkie sondaże z ostatnich kilku dni pokazały spadki PiS-u i to pomimo tego, co dzieje się na granicy, a sytuacja tam sprzyja rządowi. To oznacza, że część wyborców zaczęła dostrzegać, z kogo złożona jest ta władza.

Drugi czynnik to względy ekonomiczne, czyli drożyzna, inflacja – dziś kolejny rekord 7,7 proc. Do momentu, kiedy obowiązywało hasło, że nawet jeżeli kradną, to się dzielą, to działało, ale maszyna się zacięła. Wydawało się, że przypływ podnosi wszystkie łodzie, ale okazało się, że łodzie zwykłych ludzi zaczynają przeciekać, a łodzie Mejzów świetnie sobie pływają.

Wyborców, których oburzało łamanie konstytucji, bicie kobiet na ulicach, zamach na praworządność, już przy PiS-ie nie ma. Jest natomiast 30 proc. wyborców PiS, na których nie robi to wrażenia, ale część z nich zauważyła, że budżet nie jest z gumy. Ci, którym nie przeszkadzało gazowanie kobiet na ulicach i codzienne gwałcenie praworządności, zaczęli przejmować się tym, że ziemniaki kosztują więcej niż ostatnio. Dobre i to, bo pamiętajmy, że nie chodzi o to, że nagle się odwróci od PiS połowa elektoratu. Wystarczy 10 proc. wyborców PiS, czyli 3 proc. populacji chodzącej do wyborów.

Ja nie oczekuję, że PiS w następnych wyborach dostanie 20 proc., bo to jest niemożliwe.

Słychać głosy, że to klątwa drugiej kadencji, że zawsze wtedy notowania spadają, bo rząd się opatrzył.
Ja nazwałbym to nudą. To ciągle te same twarze. Oczywiście o tym nie rozmawia się na kongresach politologicznych, ale jako były polityk i pilny obserwator sceny politycznej rozumiem, że rządy zachodnie długoletnie, nawet wielokadencyjne rządy w końcu przegrywały, choć nic takiego się nie działo. Dlaczego po wielu kadencjach torysów czy CDU ludzie w pewnym momencie wybierają innego? Nie ma żadnego kryzysu, problemu. Po prostu ludzie chcą zmiany, tak jak lubią zmieniać ciuchy, miejsce na wakacje, tych, na których głosują.

I być może nie wybraliby PO, ale mają nowego Hołownię. To zresztą największy z niego pożytek.

To trzeci czynnik, który może uzasadniać to, że jesteśmy w obliczu trwałej zmiany. Oczywiście nie mówię o końcu PiS-u, bo ten wieszczono wiele razy. Natomiast kumulacja tych trzech czynników może spowodować, że PiS komukolwiek wypowie już wojnę, to wyborów nie wygra.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Uniwersytet Śląski

Reklama