Kaczyński nie cofa się w tym konflikcie z Unią, a nawet do niego prze, bo uważam, że dla niego wstrzymanie wypłat to akceptowalny scenariusz, ponieważ sam nie odczuje zmian. On w dalszym ciągu będzie jeździł Škodą Superb z ochroną, nadal będą mu przywozili obiadki, a jak sobie nadwyręży kolano, to będzie leczony w najlepszej klinice u największych specjalistów, oczywiście bez kolejki, jego nie obowiązują korki ani drożyzna, on i jego mafia na pewno sobie poradzą – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. I dodaje: – W dalszym ciągu w polexit wierzy mniej Polaków, co jest problemem dla opozycji, ale dzięki temu wystąpieniu premiera ta liczba mogła się o kilka proc. zwiększyć. Najgorsze było jednak to, kto bronił i oklaskiwał premiera – to są faszyści, nacjonaliści, putinowska agentura, zamordyści wszelkiej maści. Ujmę to w zdanie „pokaż mi przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś”
JUSTYNA KOĆ: PE przyjął wieczorem rezolucję dot. praworządności w Polsce, ale cały tydzień obfitował w polityczne trzęsienia ziemi. Gdyby miał pan wybrać jedno, to byłoby to agresywne wystąpienie premiera Morawieckiego w PE, konferencja szefa NIK-u, w którym ujawnia, że ma dowody, że prokuratura zbierała na niego haki, czy wystąpienie szefowej KE, która stwierdziła, że wyrok polskiego TK to odrąbywanie korzeni UE?
MAREK MIGALSKI: I na froncie europejskim, i wewnętrznym te wydarzenia nie są raczej przełomowe, a są kontynuacją. O tym, że służby nękały Marian Banasia, wiemy z jego deklaracji, bo nie ujawnił na razie szczegółów, a listy są w dyspozycji jego samego i jego pełnomocników. Skoro nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować, to wolałbym nie komentować tego bardziej i wybieram ten front zachodni, a na nim bez zmian.
To w dalszym ciągu jest stan napięcia między tym, co polski rząd uważa za słuszne, sprawiedliwe, praworządne i właściwe, a tym, co uważają instytucje europejskie reprezentujące ponad 40 mln obywateli. Mówiąc krótko, albo ma rację Kaczyński, Pawłowicz, Piotrowicz i Przyłębska, albo rację mają TSUE, KE, Parlament Europejski i wszyscy, którzy zajmują się praworządnością na Zachodzie. Dla mnie odpowiedź na pytanie, kto ma tu rację, jest jasna, ale trzeba pamiętać, że dla ok. 30 proc. Polaków jest oczywiste, że rację mają te damy i dżentelmeni, których wymieniłem, a w większości zasiadają w TK.
To ciągle ten sam spór, który UE od 6 lat nie tyle przegrywa z PiS-em, co nie jest w stanie nic mu zrobić. Wszystkie boje rządu polskiego z UE kończyły się bez konkluzji, bez kar, sankcji, bez żadnego wpływu na nasze życie.
To oczywiście jest spowodowane także tym, że Europejczycy zobaczyli, że Polacy w maratonie wyborczym 2018-2020 potwierdzili mandat tej ekipy. Europejczycy nie muszą zagłębiać się w nasz system wyborczy, ale dla nich jest jasne, że te rządy podobają się Polakom, skoro dali tym rządom prawo do kontynuowania. To na pewno wstrzymuje też polityków europejskich od ostrzejszych konsekwencji, bo rozumieją, że idąc na ostry kurs z polskim rządem, szliby jednocześnie na ostry kurs z dużą częścią Polaków.
Ten czas pobłażania Brukseli chyba się kończy i to nie tylko ze względu na ostre słowa Ursuli von der Leyen, ale też postawę PE; zapowiedział przygotowanie pozwu przeciwko Komisji Europejskiej za niestosowanie rozporządzenia ws. mechanizmu warunkowości w budżecie UE. Zatem po co premier wygłosił tak ostre przemówienie?
Rzeczywiście duża część opinii europejskiej i polityków europejskich ma już tego dosyć i widać, że coś się w tej sprawie przełamuje, chociaż sam fakt, że PE musi poganiać KE pokazuje, że w samej KE, która jest najbardziej władczym ciałem, jest opór przed tym, aby pójść z Polską na ostro.
Morawiecki pojechał tam, aby dać odpór i wszystkim w PE i na zachodzie udowodnić, że się mylą, a także na użytek wewnętrzny dać swoim wyborcom sygnał, że PiS nie wymięka w tej sprawie. Tylko że to wszystko się nie udało. Gdyby premier nie pojechał do Strasburga, to większość wyborców by o tym nie usłyszała, większość z nas przyjęłaby tę debatę bez uniesień jako kolejną o Polsce. Ponieważ Morawiecki tam pojechał, to nadał temu wydarzeniu większą wagę, a to oznacza, że wzmocnił narrację opozycji, że jest problem z polexitem.
Prawdopodobnie Morawiecki miał odwrotne cele i zamierzenia od tych, które uzyskał. Efektem tej wizyty będzie wzmocnienie wśród większości Polaków poczucia, że coś z tym polexitem jest na rzeczy.
W dalszym ciągu w polexit wierzy mniej Polaków, co jest problemem dla opozycji, ale dzięki temu wystąpieniu premiera ta liczba mogła się o kilka proc. zwiększyć. A co było najsmutniejsze w tym spektaklu, oprócz tego, że premier okazał się kompletnym dzikusem przekraczając czterokrotnie dany mu czas? Jako były europarlamentarzysta jestem pewien, że wszyscy musieli w PE być zszokowani, a to zachowanie uznali za niezwykle chamskie. Najgorsze było jednak to, kto bronił i oklaskiwał premiera – to są faszyści, nacjonaliści, putinowska agentura, zamordyści wszelkiej maści. Ujmę to w zdanie „pokaż mi przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś”.
Kaczyński nie zdaje sobie z tego sprawy czy jest gotowy na konsekwencje, nawet jeżeli to będzie w objęciach Moskwy?
Sądzę, że jest mu to na rękę na kilku poziomach. Po pierwsze rozmawiamy o tym, a nie o cenach benzyny, 6-proc. inflacji, drożyźnie, zadłużaniu kraju. Po drugie pokazuje siebie i swoją formację jako walczącą, a ewentualne niedogodności, które czekają być może Polaków w następnych miesiącach w związku z sytuacją gospodarczą, będzie mógł przerzucić na złą Unię i na Tuska oczywiście, którzy zablokowali transfer pieniędzy. W tym kontekście, gdyby te pieniądze rzeczywiście nie przyszły do Polski, mogłoby się to Kaczyńskiemu opłacać.
Trzeci poziom jest metapolityczny; oni się po prostu źle czują w Europie. Znam tych PiS-owców, którzy zasiadają w PE, i wiem, że oni nie potrafią poruszać się w PE czy w Unii w ogóle. W takich ciałach jak PE, żeby przeforsować swoją opinię, pomysł, trzeba się spotkać z kilkudziesięcioma osobami, uwzględnić interesy narodowe, polityczne, interesy grup politycznych, frakcji, a to wymaga znajomości języków i takiego lubienia ludzi, rozmowy, negocjacji. Oni tego nie potrafią. Oni wolą przez miesiąc siedzieć w gabinetach, pić wódeczkę, bywać w polskich mediach i raz na miesiąc wyjść na salę plenarną, poobrażać innych, uderzyć w wysokie tony i tak skomunikować się ze swoimi wyborcami.
Ostatecznie Kaczyński rzeczywiście byłby szczęśliwszy, gdyby polska była poza UE.
Pamiętam wicepremiera Goryszewskiego i jego aforyzm „nieważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, ważne, żeby była katolicka”. Myślę, że z Kaczyńskim jest podobnie i on naprawdę myśli, że możemy się obyć bez tych miliardów. I oczywiście, że nie jest prawdą, że jak ich nie będzie, to będziemy jeść tylko szczaw, owszem obniży się nasz poziom życia, ale to nie oznacza, że nie możemy żyć na poziomie, na którym żyją dziś Ukraińcy.
Wyjście z Unii dałoby Kaczyńskiemu i całej tej jego mafii, której jest capo di tutti capi, możliwość robienia absolutnie wszystkiego, co sobie zamarzyli, nie tylko w sferze ideologicznej, ale i w gospodarczej. Mogliby wtedy już nie tylko zaszczuwać Banasia, ale i każdego, kto im się nie podoba, służby specjalne wszystkim by się zajmowały, a oni mogliby zajmować spółki Skarbu Państwa, rozbijać protesty kobiet przy pomocy umięśnionych łysych bojówek. Ideał PiS-u to państwo z połączenia różańca z kastetem.
Dlatego Kaczyński nie cofa się w tym konflikcie z Unią, a nawet do niego prze.
Zrezygnuje w pełni świadomie ze środków unijnych?
Uważam, że dla niego to akceptowalny scenariusz, bo sam nie odczuje zmian, bo w jego życiu nic to nie zmieni. On w dalszym ciągu będzie jeździł Skodą Superb z ochroną, nadal będą mu przywozili obiadki, a jak sobie nadwyręży kolano, to będzie leczony w najlepszej klinice u największych specjalistów, oczywiście bez kolejki, jego nie obowiązują korki ani drożyzna, on i jego mafia na pewno sobie poradzą.
Oczywiście fajnie, jakby było więcej środków do podziału i rozdawania, ale i bez tego będzie im się dobrze żyło. W jego optyce brak tych środków, jak pani widzi, nie jest taki zły.
Wróćmy do sprawy szefa NIK-u. Wszystkie kluby i koła opozycyjne poparły wniosek o komisję śledczą, łącznie z Konfederacją. To pierwiosnki zjednoczonej opozycji?
Stabilne w dłuższej perspektywie notowania pokazują, że właściwie najlepszym z możliwych rozwiązań dla opozycji jest poście w dwóch blokach, oczywiście bez Konfederacji. Pierwszy to EPP+, czyli KO, PSL, Hołownia, i to jest taki centroprawicowy, umiarkowany blok. Lewica idzie jako drugi blok. Na pewno ryzykowne byłoby pójście kupą mości panowie, bo to się już raz nie sprawdziło w wyborach do PE. Ten największy blok musi przeskoczyć PiS, bo wtedy zadziała D’Hondt. Wtedy zresztą to, czy lewica przejdzie, czy nie, nie będzie miało znaczenia. Podsumowując, można powiedzieć, że te pierwsze jaskółki są, ale nie można popełnić ponownie tamtego błędu.
Oczywiście może być aż tak dramatycznie, że opozycja, aby mieć szanse pokonać PiS, będzie musiała pójść wspólnie, tylko że wtedy trzeba będzie kompletnie zmienić komunikację.
Wówczas wszyscy liderzy musieliby stanąć tak, jak teraz stanęli wszyscy liderzy opozycji węgierskiej od Jobbiku po skrajną lewice. I idą po zwycięstwo, poważnie rozmawiając z wyborcami.
Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Uniwersytet Śląski