Te konsultacje, okrągły stół itp. to dobre posunięcia dla prezydenta, bo zamydlają rzeczywistość. Jednocześnie jest to pułapka dla opozycji. Jeśli toczą się jakieś rozmowy, konsultacje, to znaczy, że żyjemy w normalnym kraju, w którym prezydent pyta o opinię liderów partii opozycyjnych i środowisk naukowych. Moim zdaniem opozycja zrobiła błąd idąc na rozmowy do prezydenta, chociaż rozumiem, że zrobiła to, aby nie być oskarżaną o to, że nie chce rozmawiać – mówi nam prof. Marek Migalski, politolog. Pytamy też o ostatnie sondaże prezydenckie i partyjne oraz o spadek poparcia dla partii rządzącej. – Jeżeli ta tendencja się utrzyma, a nie ma konkretnej jednej przyczyny, to jest to bardzo zła wiadomość dla partii rządzącej. Gdyby była jedna przyczyna, jakaś afera, jakiś Banaś czy agent Tomek, to usunięcie jej spowoduje powrót do wcześniejszego stanu rzeczy. Jeśli jej nie ma, oznacza to, że przyczyna jest głębsza, co zaczyna powoli odsuwać sympatie społeczne od obozu władzy. Jednak na potwierdzenie tego potrzeba jeszcze przynajmniej 2-3 sondaży, które potwierdza ten trend – podkreśla
JUSTYNA KOĆ: W najnowszym sondażu Kantar PiS ma 35 proc. (spadek o 6 punktów), a PO – 30 (wzrost o 3). To efekt walki z sądami, sporu z Unią, afery GetBack, Mariana Banasia, zmęczenia władzą, a może wszystkiego po trochu?
MAREK MIGALSKI: Praktycznie wszystkie kwestie, które pani wymieniła, miały znaczenie, może z wyjątkiem afery GetBack, która dopiero zaczyna się przebijać do świadomości społecznej. Ze wszystkimi pozostałymi rzeczami mieliśmy do czynienia wcześniej, a to oznacza, że w ciągu ostatnich tygodni nie zaszło nic, co uzasadniałoby ten spadek. Dlatego stawiam tu na znudzenie, mimo że to zjawisko bardzo słabo opisane w politologii. Czasem tak jest, że partie tracą władzę, bo po prostu się nudzą. To jeden z powodów utraty władzy np. przez PO. Badanie tego samego ośrodka pokazało, że
w kwestii stosunku do ustawy kagańcowej większość społeczeństwa jest przeciwna działaniom rządu. To również może tłumaczyć ten spadek PiS-u.
Natomiast jeśli nie ma jednej przyczyny tego spadku, a właściwie możemy mówić o tąpnięciu, bo 6 punktów w dół dla PiS i 3 w górę dla największej formacji opozycyjnej to jednak dużo. Jeżeli ta tendencja się utrzyma, a nie ma konkretnej jednej przyczyny, to jest to bardzo zła wiadomość dla partii rządzącej. Gdyby była jedna przyczyna, jakaś afera, jakiś Banaś czy agent Tomek, to usunięcie jej spowoduje powrót do wcześniejszego stanu rzeczy. Jeśli jest tak, że na siłę szukamy przyczyny, a de facto jej nie ma, to oznacza, że przyczyna jest głębsza, co zaczyna powoli odsuwać sympatie społeczne od obozu władzy.
Na potwierdzenie tego potrzeba jeszcze przynajmniej 2-3 sondaży, które potwierdzą ten trend.
Powiedział pan nuda, ja mam jednak wrażenie, że rządy PiS-u z nudą mają niewiele wspólnego. Co chwila mamy nową aferę albo przynajmniej kontrowersyjną wypowiedź prezydenta. Jak zatem mówić o nudzie?
Właśnie to nazywam nudą. To prawda, że dużo się dzieje, ale codziennie coś podobnego. Wojnę z UE rząd prowadzi od 4 lat, z sędziami i elitami walczy od 4 lat, wpadki prezydenta zdarzają się systematycznie co kilka dni. Podobnie afery i kolejne informacje, że kuzyn, żona, ciotka, kochanka polityka PiS-u dostali posady w spółkach Skarbu Państwa. Znudzić można się nawet torturami, jeśli rozpoczynają się systematycznie codziennie o 8 rano i trwają do 16.00. W tym kontekście uważam, że
zjawisko nudy może mieć znaczenie. Pojawia się zazwyczaj w drugiej kadencji. Doświadczyli tego np. torysi brytyjscy, kiedy rząd po zmianie z Margaret Thatcher na Johna Majora stracił władzę. To kilkunastoletnie rządy CDU w Niemczech, które kończyły się w zasadzie bez większych kryzysów – ani politycznego, ani gospodarczego. Po prostu ludzie uznali, że mają dosyć tych samych twarzy w telewizji. Po 5 latach, być może poprzez rewolucyjność i ogromny zapał PiS-u, ten efekt nudy został przyśpieszony. To byłby spory paradoks, ale nie można tego wykluczyć.
W prezydenckim sondażu Andrzej Duda ma 44 proc., Małgorzata Kidawa-Błońska 24, ale to I tura, w której Szymon Hołownia ma więcej, niż Robert Biedroń, odpowiednio 9 i 8 proc.
Po pierwsze zwracam uwagę, że ten sondaż jest bardziej istotny, niż ten parlamentarny. Tutaj sytuacja opozycji wygląda o wiele gorzej – różnica miedzy Kidawą-Błońską a Dudą to 20 punktów. To jest przepaść i jeśli by się to utrzymało, to Duda ma prawie pewną reelekcję, tym bardziej, że – jak także wynika z tego sondażu – 7 proc. nie wie, na kogo zagłosuje. Gdyby większość z nich zagłosowała na Dudę, to ma wygraną w I turze. Jeśli ta różnica nie zostanie zmniejszona do 10 punktów, to obecny prezydent może otwierać szampana.
Po drugie Duda ma zdecydowanie wyższe notowania, niż jego partia macierzysta, a Kidawa-Błońska ma niższe, niż KO. To niepokojąca informacja dla sztabowców pani marszałek.
20-proc. przewaga Andrzeja Dudy jest z I tury, kiedy głosy opozycji rozkładają się na innych kandydatów. W II turze sondaż pokazuje już 56-42 dla urzędującego prezydenta, który prowadzi już kampanię, żeby nie powiedzieć, że robi to od 4 lat.
Zwycięstwo Dudy jest jednak banalnie proste. Przy kilku procentach niezdecydowanych. To ciągle dobre wiadomości dla prezydenta. W II turze pewna część wyborców Kosiniaka-Kamysza, Biedronia i Hołowni, nie mówiąc już o Bosaku, będzie głosować na Dudę, część na Kidawę-Błońską. Nawet jeżeli większa część zagłosuje na kandydatkę KO, a tylko niewielu na Dudę, to i tak wystarczy mu to do wygrania. Wystarczy, że uszczknie z każdego z kandydatów po 20 proc.
We wszystkich wyborach prezydenckich, może poza tymi w 2000 roku, kiedy Kwaśniewski zwyciężał w I turze, i z 90 roku, kiedy Wałęsa zmasakrował Tymińskiego, zawsze frekwencja w II turze była większa niż w I. To znaczy, że są wyborcy, którzy nie idą na I, a idą na II turę, i to oni w jakimś sensie decydują o tym, kto zostanie wybrany, jeśli ta różnica nie jest specjalnie duża. Wisienką na torcie jest fakt, że nikt nie wie, kim są ci ludzie, bo nie ma takich badań. Można podejrzewać, że oni chodzą wtedy, kiedy jest duża polaryzacja, co za tym idzie, są to wyborcy, którzy potrzebują dużej dawki emocji, aby wyjść z domu.
Konflikt między Dudą a Kidawą-Błońską na pewno te emocje zapewni.
Co do pozostałych kandydatów, to jedyną niespodzianką może być Hołownia. Nie jestem w stanie dziś powiedzieć, czy gdy ruszy kampania, to on będzie gonił Kidawę-Błońską, czy nie – czy to będzie efekt śnieżnej kuli, czy topniejącego bałwana. Reszta jest wiadoma – Bosak dostanie ok. 5 proc., trochę więcej pewnie dostanie Kosiniak-Kamysz, pewnie koło 10 proc. otrzyma Biedroń. Niespodzianek nie będzie, bo to kandydaci partyjni, zatem dostaną mniej więcej tyle, ile ich partie w ostatnich wyborach.
51 proc. stoi po stronie Sądu Najwyższego w sporze z rządem. Czy stąd te działania prezydenta mające pokazywać rozmowę i dialog, jak rozmowy z opozycją w Pałacu? Prezydencki minister wziął też udział w Forum dla praworządności w PAN.
Wydaje się, że właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia.
Duda – który wiadomo, że podpisze ustawę kagańcową, bo tak mu podpowiada serce i prezes jego partii – będzie robił w ciągu najbliższych tygodni różne ruchy mające pokazać, że jest reprezentantem wszystkich Polaków, że się zastanawia, ma dylematy, po to, aby rozmyć ostrość sporu właśnie pod wypływem tych sondaży.
Dlatego też te konsultacje, okrągły stół itp. to dobre posunięcia dla prezydenta, bo zamydlają rzeczywistość. Jednocześnie jest to pułapka dla opozycji, w którą idzie jak na randkę w ciemno. Jeśli toczą się jakieś rozmowy, konsultacje, to znaczy, że żyjemy w normalnym kraju, w którym prezydent pyta o opinię liderów partii opozycyjnych i środowisk naukowych. Moim zdaniem opozycja zrobiła błąd, idąc na rozmowy do prezydenta, chociaż rozumiem, że zrobiła to, aby nie być oskarżaną o to, że nie chce rozmawiać. Można to było jednak inaczej rozegrać i jasno pokazać, że widzą fałsz tych konsultacji. Tak pokazują, że są tylko wciąż reaktywni, a nie podmiotowi, choć początki roku zapowiadały tu zmianę, bo afera Banasia, zawiadomienie do prokuratury w sprawie PFN, zawiadomienie w sprawie GetBack i wybory w PO, które zostały mądrze rozegrane, pokazały, że opozycja zaczyna nadawać ton debacie. Niestety w tej sprawie opozycja zaczyna się potykać o własne nogi.
GetBack pogrąży PiS czy uda się sprawę zamieść pod dywan jak wiele innych?
To zależy od umiejętności opozycji, czy to dotrze do opinii publicznej. Sprawa ma swój potencjał wyborczy i polityczny, ale to się samo nie zrobi.
To test dla Borysa Budki i innych liderów opozycji, czy potrafią ze sprawy bulwersującej społecznie zrobić interesującą politycznie.
Jak ocenia pan wybór Borysa Budki na szefa PO?
W opinii członków PO to najlepszy wybór, co oczywiste. Skala zwycięstwa jednak zaskoczyła, chyba nawet samego Budkę, bo 80 proc. to bardzo silny mandat. Partia wychodzi z tego obronną ręką, bo przewrót dokonał się aksamitnie. Budka jest politykiem bardzo ambitnym i bardzo energetycznym, mającym ochotę na powalczenie. Pytanie, czy starczy mu umiejętności, bo jednak ma krótki staż. Jeżeli będzie korzystał z rad starszych kolegów, jak np. Tomasza Siemoniaka czy Grzegorza Schetyny, otoczy się nowymi ludźmi, ale będzie potrafił korzystać z rad starych wyjadaczy, to jest szansa, że będzie poważnym liderem poważnej partii, dziś opozycyjnej, ale być może w przyszłości rządzącej. Może to przyszły premier. Zobaczymy w ciągu kilku najbliższych lat, czy te nadzieje, które wiąże z nim 80 proc. członków PO, nie są płonne.
Czy przegrana Małgorzaty Kidawy-Błońskiej nie przekreśli tej kariery?
Moim zdaniem nie, bo to nie wynik Kidawy-Błońskiej przesądzi o tym, czy Budka sobie radzi, czy nie, a raczej styl i kampania. Jeżeli to będzie przegrana dramatyczna i w złym stylu, to tak. To obciąży Borysa Budkę jako przewodniczącego, który nie potrafił poustawiać sztabu i narzucić narracji. Oczywiście pamiętajmy, że Kidawa-Błońska cały czas deklaruje, że będzie niezależna, zatem przewodniczący partii nie zawsze będzie mógł wpływać na tę kampanię.
Nawet jeśli kampania zakończy się porażką, ale będzie dobra, z pomysłem, to może nawet umocnić Budkę. Przegrana kampania może się zakończyć katastrofą dla Budki i PO, gdy w I turze wyprzedzi Kidawę-Błońską Hołownia.
To by oznaczało de facto koniec tej partii, bo jeśli przychodzi człowiek politycznie znikąd i zdobywa drugie miejsce, to powtórzyłaby się sytuacja z 2000 roku, kiedy kandydat AWS, wówczas rządzącej formacji, Marian Krzaklewski, przegrał z kandydatem niezależnym, czyli Olechowskim. To spowodowało, że AWS się szybko rozsypał i powstała PO i PiS, a AWS zniknęło ze sceny politycznej. Jeżeli Hołownia przegoni Kidawę-Błońską i nawiąże równą walkę z Andrzejem Dudą, to będzie to oznaczać czerwoną kartkę dla PO.
Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Flickr/Edvard Kožušník/©kozusnik.eu