Nie złożę do komisarza wyborczego podpisów zebranych pod wnioskiem o referendum ws. odwołania prezydent stolicy – poinformował były burmistrz Ursynowa Piotr Guział. Dlaczego? Oficjalnym powodem jest mała liczba podpisów. – Widocznie uznał, że efekt tej akcji nie jest taki, jakiego by oczekiwał – komentuje w rozmowie z wiadomo.co poseł PO Andrzej Halicki.
Guział tłumaczy, że pod wnioskiem zebrano ok. 140 tys. podpisów (min. 132 tys.), co oznacza, że może być ich zbyt mało po weryfikacji. Poza tym, według niego, kilka procent więcej głosów to za mało, by angażować komisarza wyborczego i narażać na dodatkowe koszty.
Przypomnijmy, że Guział był już inicjatorem referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz w 2013 roku. Okazało się ono nieskuteczne.
O komentarz poprosiliśmy Andrzeja Halickiego, przewodniczącego PO na Mazowszu, byłego ministra administracji i cyfryzacji.
O czym świadczy taka decyzja?
Pierwsza moja myśl jest taka, że do Piotra Guziała dotarło, że swoją aktywnością mógłby doprowadzić do scenariusza dla siebie niechcianego, czyli komisarza na okres 2 lat. Taki właśnie byłyby ewentualny efekt tego referendum. Nawet sam Guział wcześniej przyznawał, że nie chce komisarza w Warszawie. Skoro ma więcej podpisów niż trzeba, to dlaczego tego wniosku nie składa.
Czyli taka gra?
Albo podpisów ma mniej i ta inicjatywa okazała się klapą. Przypomnę, że rozesłał ok. 850 tys. listów. To ogromne nakłady finansowe, ogromna akcja, jak widać z nienajlepszym skutkiem. A więc albo tych podpisów jest mniej i nieprawdą jest to, co mówi, albo skoro ma więcej podpisów, to uznał, że efekt tej akcji nie jest taki, jakby oczekiwał. To nie jest skrócenie kadencji i rozpisanie wyborów, tylko bardzo prawdopodobny zarząd komisaryczny, z reperkusjami dzielnicowymi niekorzystnymi dla miasta i dla niego samego jako radnego.
Piotr Guział zarzuca PiS-owi, że nie włączył się do akcji zbierania podpisów. Dlatego się nie udało?
Najlepiej jednak bić się we własne piersi. Poszukiwanie winnego u kogoś to nie jest najlepsza forma obrony. Skala tej akcji, czyli 850 tys. rozesłanych listów i znikomy odzew, to jest odpowiedź najbardziej prawidłowa – warszawiacy nie chcą zamieszania referendalnego. Nie wiem też, czy ten komitet jest wiarygodny, skoro już raz w taką akcję angażował warszawiaków, również nieskutecznie.
Spodziewał się pan tego, że nie uda się doprowadzić do ponownego referendum?
Nie jest to zaskoczenie w sensie słabej skuteczności nawoływania do referendum. Bardziej zaskoczeniem jest to, że sam Piotr Guział jednak się wycofał i stwierdził, że wariant komisaryczny nie jest wariantem dobrym. Decydując się na tę akcję musiał wiedzieć, jakie są możliwe rozwiązania.
Skoro nie będzie referendum, to pewne, że Hanna Gronkiewicz-Waltz dotrwa do końca kadencji?
Dzisiaj żyjemy w takich czasach, że nic nie jest pewne… Pomimo tego, że konstytucyjnie kadencja powinna być przestrzegana i gwarantowana, podobnie jak ordynacja i zasady funkcjonowania samorządu. Ten obszar administracji publicznej powinien być autonomiczny. Ale PiS-owi wydaje się, że wygrana w wyborach parlamentarnych pozwala na ingerencję w obszary, w których nie mają bezpośredniego mandatu.
O jakich działaniach mówimy?
Akcja, która miała zastraszyć samorząd, czyli wejście CBA jednocześnie do 16 urzędów marszałkowskich. Do tej pory – po pół roku – niczego nie znaleziono. A jeżeli chodzi o inne działania, to ma miejsce próba wygaszania mandatów poszczególnych prezydentów. Poza tym straszenie, m. in. wypowiedzi wiceministra Jarosława Sellina, że samorząd nie ma prawa zachowywać się autonomicznie, że jest powołany do tego, by realizować zadania wyznaczone przez rząd. To totalna bzdura. Od tego jest samorząd, by dbać o sprawy lokalne, i za nie odpowiada. Szereg takich ingerencji i propagandowych stwierdzeń już miało miejsce.
A jakich konkretnych działań spodziewa się pan w Warszawie?
Wszystkiego można się spodziewać, nie ufam PiS-owi. Myślę, że po doświadczeniach ostatniego roku nie wolno im ufać.
Zdjęcie główne: autor Galiniak, źródło Wikimedia Commons, licencja Creative Commons.