W tym kryzysie PiS przez pół roku prezentował mieszaninę swego tradycyjnego nieudacznictwa ze swymi znanymi fobiami antyeuropejskimi. Oby to się teraz skończyło. Łukaszenkę można ograć tylko wspólnie z sojusznikami i budując wokół tego zgodę narodową – mówi nam Marcin Bosacki, senator KO, były ambasador RP w Kanadzie i rzecznik MSZ. I dodaje: – Paradoksem jest, że Kaczyński wobec tego, wobec którego powinien być stanowczy, czyli Łukaszenki, jest bezradny, bo wiemy, że mimo tych wszystkich działań wielu emigrantów już się przedostało przez Polskę do Niemiec. Natomiast jest agresywny i bezwzględny wobec tej grupy, którą należy traktować zgodnie z międzynarodowymi traktatami, czyli migrantów, którzy są tu ofiarami. To są ludzie, którzy chcą dostać się często do swoich rodzin, krewnych, którzy uciekają przed wojną, konfliktem, skrajną biedą. Na pewno nie można odsyłać dzieci, kobiet do lasu na granicę na minusowe temperatury. Ta siła wobec maluczkich i bezradność wobec dyktatora jest naprawdę dojmująca.

JUSTYNA KOĆ: Kilkaset osób próbuje przekroczyć granicę polsko-białoruską. Dochodzi do szturmów. Jak ocenia pan skalę problemu?

MARCIN BOSACKI: Trzeba jasno powiedzieć, że w jednym rządzący mają rację. To całkowicie sztucznie wywołany kryzys migracyjny przez Łukaszenkę, prawdopodobnie z pomocą Rosjan, ale jest on mimo wszystko ograniczony w skali. To nie jak 2015-16 roku milion ludzi, którzy napierali na granicę Europy, głównie przez Grecję i Włochy. Ta grupa na granicy z Białorusią ma pewnie 500-1000 osób. Oczywiście to jest problem dla Europy, ale trzeba też mieć na uwadze, że absolutna większość z nich nie chce zostać w Polsce, tylko przedostać się dalej, do Niemiec, Francji, Holandii. Oczywiście też nie może być tak, że granica jest masowo nielegalnie przekraczana, bo żaden kraj, szczególnie na granicy UE, nie może sobie na to pozwolić, bo przestanie być poważnie traktowany. Gdyby tak się stało, to grozi nam, że Łukaszenka z Putinem już nie będą sprowadzać dziesiątków tysięcy, tylko setki tysięcy, które mogłyby zdestabilizować nie tylko sytuację w Polsce, ale i w UE.

Niestety przez pół roku brakowało sensownych działań, bo przypomnę, że w maju Łukaszenka ogłosił, że przeprowadzi taką operację.

Przez ponad 5 miesięcy realizuje operację najpierw na granicy litewskiej i łotewskiej, a od przełomu lipca i sierpnia na polskiej. Przez ten czas rządzący powinni zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, zbudować zgodę narodową wokół tego, jak z kryzysem postępować, czego oczywiście do tej pory nie zrobiono. Po drugie, zbudować międzynarodowe ośrodki nacisku na Łukaszenkę.

Reklama

Nie da się skutecznie zabezpieczyć kilkusetkilometrowej granicy za pomocą mitycznego muru, gdy sama jego budowa zabierze rok czy więcej. Zresztą plan budowy muru dotyczy tylko 200 km z 400 km granicy. Skuteczne działanie, które należy jak najszybciej przeprowadzić, to nacisk polityczny na Łukaszenkę, czyli powtórzenie manewru, który UE zrobiła w 2015-16 roku wobec Erdogana, który wypuszczał wówczas setki tysięcy emigrantów najkrótszą drogą do Europy, tylko inne powinny być proporcje kija i marchewki. Wobec Erdogana, sojusznika NATO, stosowano jednak głównie marchewkę. Przypominam, że wówczas napływ emigrantów powstrzymał głównie Donald Tusk i Angela Merkel. Władze polskie w ogóle tego dziś nie robią, a żeby skutecznie nacisnąć na Łukaszenkę,

trzeba zmobilizować całą UE ze wsparciem USA i Wielkiej Brytanii w ramach NATO. Sama Polska ma zbyt mało narzędzi.

Wróćmy do jedności narodowej, o której pan wspomniał. Wieczorem w orędziu marszałek Witek apelowała o jedność w obronie suwerenności. Na wtorek w tej sprawie zwołała posiedzenie Sejmu.
Po miesiącach ignorowania UE i obrażania opozycji, braku debaty w Sejmie na ten temat i jakiejkolwiek rozmowy marszałek Witek zmieniła ton. Dziwne, ale i trochę ciekawe, że to marszałek wystąpiła z takim orędziem, a nie np. premier Morawiecki czy prezydent. Zobaczymy, czy za słowami pójdą czyny, niestety mamy w tej kwestii jako opozycja złe doświadczenia, ale jeśli będą konkrety i informacje, a skończą się obelgi, to jesteśmy gotowi do rozmów z rządem o ochronie granic i budowie wsparcia międzynarodowego. Dobrze by było, gdyby ta zmiana narracji niosła ze sobą realne konsultacje z opozycją, z KE i partnerami zagranicznymi, a także dopuszczenie na granicę dziennikarzy.

Jeszcze kilka godzin wcześniej wicemarszałek Terlecki stwierdził, że z opozycją nie można normalnie rozmawiać, bo wszystko krytykuje. Lewica domagała się dziś zwołania BBN w tej sprawie, na razie bez skutku.
W żadnej ważnej sprawie dotyczącej bezpieczeństwa narodowego, oprócz jednego przypadku na początku pandemii, prezydent nie zwołał BBN, a w Sejmie opozycję traktuje się jak powietrze albo się ją obraża, ponieważ PiS uważa, że państwo jest jego. Tak jak państwo sprzed 2015 roku lekceważył – przypominam, że przywódca ówczesnej opozycji, czyli Jarosław Kaczyński, bojkotował posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego – tak w tej chwili PiS nie chce ustalać nic z opozycją, nawet w kwestii bezpieczeństwa państwa.

Co gorsza, rząd nawet nie informuje opozycji, jaka jest faktyczna skala zagrożeń, jakie są ewentualne próby ustaleń z sojusznikami. Przyznam, że my dowiadujemy się często o tym od partnerów z innych krajów, z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii czy USA.

Wiemy też od partnerów, że takich prób praktycznie nie ma, Polska na forach międzynarodowych, jak NATO czy UE, ogranicza się do informowania o tym, co się na granicy dzieje.

Prawie cała opozycja mówi jak Platforma, że trzeba bronić granicy, ale w jaki sposób mamy popierać budowę muru, kiedy na ostatnią chwilę wrzuca się ustawę do parlamentu, która nie jest w żaden sposób konsultowana. Sam mur ma być budowany bez planu, kontroli, a całość budowy ma być tajemnicą państwową i nawet parlamentarna opozycja nie będzie mieć żadnej wiedzy.

Paradoksem jest, że Kaczyński wobec tego, wobec którego powinien być stanowczy, czyli Łukaszenki, jest bezradny, bo wiemy, że mimo tych wszystkich działań wielu emigrantów już się przedostało przez Polskę do Niemiec. Natomiast jest agresywny i bezwzględny wobec tej grupy, którą należy traktować zgodnie z międzynarodowymi traktatami, czyli migrantów, którzy są tu ofiarami. To są ludzie, którzy chcą dostać się często do swoich rodzin, krewnych, którzy uciekają przed wojną, konfliktem, skrajną biedą. Na pewno nie można odsyłać dzieci, kobiet do lasu na granicę na minusowe temperatury.

Ta siła wobec maluczkich i bezradność wobec dyktatora jest naprawdę dojmująca.

Ostre stanowisko zajęła w sprawie kryzysu na granicy KE i Ursula von der Leyen, która wezwała państwa członkowskie, by zatwierdziły rozszerzony system sankcji wobec władz białoruskich, które są odpowiedzialne za ten hybrydowy atak – napisała w oświadczeniu „Białoruś musi przestać narażać życie ludzi”. Na ile to istotne i co może zmienić?
To bardzo ważne i twarde stanowisko szefowej KE. Ursula von der Leyen apeluje o twarde sankcje, ale też wysyła swoich zastępców na Bliski Wschód, aby tam prowadzili rozmowy na rzecz wstrzymania lotów do Mińska, a same linie lotnicze, które wykonują takie loty, powinny zostać obłożone sankcjami. Von der Leyen chce też, aby sytuacją zajęło się ONZ.

To efekt działań polskiej dyplomacji?
Nie sądzę, aby to był efekt działań polskiej dyplomacji i raczej UE, widząc jak wygląda sytuacja na granicy, sama podjęła działania.

Polska powinna robić wszystko, aby jeszcze bardziej umiędzynarodowić ten konflikt?
W polskim interesie jest to, aby sprawcę tego całego zamieszania, czyli Łukaszenkę, który sprowadził zapewne kilkadziesiąt tysięcy ludzi i wypycha ich na granicę z Polską i Litwą, potraktować twardo i spowodować, aby nie opłacała mu się taka polityka. Należałoby zwiększyć sankcje na Łukaszenkę i powiązane z nim firmy, być może na białoruski przemysł transportowy, i doprowadzić do tego, że Łukaszenka sam będzie chciał rozmawiać. Teraz tego nie chce, bo nikt na niego skutecznie nie naciska. Powtarzam, że taki skuteczny nacisk może być zbudowany tylko międzynarodowo w ramach UE lub NATO.

Grecja nie poradziła sobie sama w 2015 roku, tylko zrobiła to używając ogromnego lewara, jakim jest UE.

Druga rzecz, którą należy zrobić, to spowodować, aby z krajów Bliskiego Wschodu, z Turcji, Iraku, Syrii przestały latać nowe uruchomione przez Mińsk wiosną samoloty na Białoruś. W październiku loty zostały częściowo zablokowane, mieliśmy w tej sprawie komunikat rzecznika europejskiej służby działań wewnętrznych, że Bagdad wstrzymuje większość lotów do Mińska na prośbę UE. Paradoksalne było w tym komunikacie to, że UE zrobiła to na prośbę Litwy i Łotwy, a nie Polski, której w tej całej rozgrywce nie było. Dlaczego Polska nie chce używać tego najważniejszego narzędzia, jakie mamy w polityce międzynarodowej, jakim jest UE, jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe.

Pan od początku apeluje o zaangażowanie w kryzys Frontexu.
A pan minister Wąsik powtarza jak zaklęcie, że Frontex ma tylko 1400 funkcjonariuszy, więc co oni mogą zrobić. Może wyjaśnię zatem, że zaangażowanie Frontexu, czyli europejskiej służby granicznej, nie polega na tym, ilu ma funkcjonariuszy, tylko na tym, że jeśli zaangażowany jest Frontex, to inne kraje unijne są zobowiązane pomagać. My też tak robiliśmy w 2015 roku i także na tym polega umiędzynarodowienie czy ueuropeizowanie konfliktu, a nie na tym, ilu Frontex ma funkcjonariuszy. Jeżeli my pokażemy, że to problem nas wszystkich, to mamy większą szansę zarówno użycia środków technicznych, fizycznych innych krajów UE, jak i różnego rodzaju nacisków na Łukaszenkę. Przyznam, że nie wiem, czy PiS nie chce tego robić, czy nie potrafi, bo ze wszystkimi jest skonfliktowany.

Poczucie solidarności wobec Polski, która we wszystkich innych sprawach praktycznie mówi inaczej, od klimatu po praworządność, rozumiem, że jest trudniejsze. Osobną sprawą jest NATO.

Donald Tusk kładzie na stół art. 4 NATO i pyta, czy to nie czas, aby go zastosować. Dobry pomysł?
W ostatnich dniach rozmawiałem z dyplomatą z dużego kraju NATO-wskiego, który nie jest członkiem UE, i usłyszałem, że rząd Polski do tej pory nie ubiegał się o uruchomienie konsultacji bezpieczeństwa w ramach art. 4. To zastanawia, zwłaszcza, jeżeli prawdą jest to, co od tygodnia mówi PiS, że uzbrojeni funkcjonariusze naruszyli naszą granicę.

Przypomnę, że art. 4 to nie jest art. 5, który mówi o uruchomieniu wspólnej obrony w wypadku agresji. Art. 4 mówi o uruchomieniu konsultacji w kwestii bezpieczeństwa z powodu naruszenia granic.

To byłoby wskazane i logiczne. Oczywiście nie polegałoby na tym, że przyjechałyby wozy opancerzone niemieckie czy brytyjskie, tylko na tym, że NATO stwierdziłoby, że to kryzys, w którym jest stroną, i wysłało misję obserwacyjną. Wówczas przy takich prowokacjach, o jakich słyszymy, Białoruś wraz z Rosją zastanowiłaby się cztery razy, bo a nuż byłby tam jakiś Brytyjczyk czy Francuz, w kierunku którego oddano by strzały. Nie rozumiem, dlaczego rząd tego nie robi.

Czy powodem jest, że nie chcą tam nawet naszych tradycyjnych sojuszników, czy nie potrafią tego zrobić, bo są ze wszystkim skłóceni?

Może gdyby był Trump zamiast Bidena to byłyby próby rozmowy?
Wielką Brytanią rządzi bliski ideowo premier, a nie słyszałem, aby polscy dyplomaci czy spece od bezpieczeństwa konsultowali cokolwiek z Brytyjczykami albo próbowali uruchomić przez nich NATO.

W tym kryzysie PiS przez pół roku prezentował mieszaninę swego tradycyjnego nieudacznictwa ze swymi znanymi fobiami antyeuropejskimi. Oby to się teraz skończyło. Łukaszenkę można ograć tylko wspólnie z sojusznikami i budując wokół tego zgodę narodową.


Zdjęcie główne: Marcin Bosacki, Fot. Flickr/Kancelaria Senatu/M. Józefaciuk, licencja Creative Commons

Reklama