– To, co przedstawiła podkomisja, bliższe jest deklaracji wiary, a nie rzetelnemu badaniu wypadku lotniczego – mówi nam dr Maciej Lasek, ekspert lotniczy, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, komentując ostatnie rewelacje podkomisji smoleńskiej. Komisja stwierdziła, że “destrukcja lewego skrzydła zaczęła się przed zderzeniem z brzozą”, a także, że znaleziono ślady wybuchu. – Żyjemy dziś w czasach, gdzie najbardziej bzdurne pomysły mają swoich wyznawców. Jest przecież stowarzyszenie, które wierzy, że Ziemia jest płaska, a jego członkowie są w stanie wymyślić nawet pseudonaukowe teorie mające to potwierdzać – mówi nam Lasek

JUSTYNA KOĆ: Przy okazji kolejnej miesięcznicy smoleńskiej mamy kolejne rewelacje. Tym razem podkomisja stwierdziła, że destrukcja lewego skrzydła zaczęła się przed brzozą. Jak pan to skomentuje?
MACIEJ LASEK:
To, co przedstawiła podkomisja, bliższe jest deklaracji wiary, a nie rzetelnemu badaniu wypadku lotniczego. Już 6 lat temu w raporcie komisji Millera napisaliśmy, że samolot jeszcze około 250 m przed brzozą zaczął zderzać się z różnymi przeszkodami. Była to korona brzozy przy bliższej radiolatarni, potem kolejne drzewa przycięte na wysokości 4 m, niektóre o średnicach pni nawet 10 centymetrów. To wszystko jest udokumentowane w naszym raporcie. W raporcie również napisaliśmy, że wskutek tych zderzeń nastąpiło uszkodzenie prawego i lewego skrzydła, ale uszkodzenia te w żaden sposób nie uniemożliwiały dalszego lotu. Dopiero zderzenie z brzozą o średnicy pnia 40-50 cm spowodowało odcięcie 1/3 lewego skrzydła i brak możliwości kontrolowanego przez pilotów lotu.

Czyli komisja mówi półprawdę lub półkłamstwo, jak kto woli?
Jeżeli podkomisja mówi, że destrukcja, choć ja bym to nazwał niewielkimi uszkodzeniami, lewego skrzydła zaczęła się już przed uderzeniem w brzozę na działce Bodina, to tak, zaczęły się wcześniej. I potwierdza to lot samolotu na bardzo małej wysokości nad ziemią już kilometr przed pasem lotniska w Smoleńsku. Przycięte przez skrzydła samolotu drzewa są tego namacalnym dowodem. Drugim dowodem są zapisy czarnych skrzynek – przez 2,5 sekundy przed feralną brzozą samolot leciał na wysokości około 6 metrów. Trzecim dowodem są szczątki samolotu, w tym odcięta część lewego skrzydła. Ale

żeby to ocenić, trzeba mieć wiedzę, doświadczenie i być na miejscu wypadku, tak jak to robią badacze na całym świecie. Jednak nikt z członków podkomisji nigdy nie badał wypadków lotniczych, nie był na miejscu w Smoleńsku i nie badał wraku.

Panie doktorze, który raz próbuje pan walczyć, czy walczy pan z różnymi nieprawdopodobnymi tezami podkomisji smoleńskiej?
Trudno zliczyć… Na szczęście większość społeczeństwa traktuje tezy komisji smoleńskiej jako swoiste political fiction. Zdecydowana większość Polaków akceptuje wyniki przedstawione przed komisję Millera, poparte wszystkimi wynikami prokuratury, również prokuratury, która jest dzisiaj nadzorowana przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Nawet po takiej zmianie materiał dowodowy, który przez 7 lat zebrała prokuratura wskazuje dokładnie, że

Reklama

przyczyną wypadku było zejście poniżej dopuszczalnej wysokości w warunkach, w których nie było widać ziemi. Zderzenie z brzozą było jedynie skutkiem tych działań.

Podkomisja konsekwentnie dowodzi, że było inaczej.
Tak, choć mam wrażenie, że od dłuższego czasu podkomisja jest w defensywie. Już 4 jej członków odeszło, w atmosferze skandalu doszło do zmiany przewodniczącego. Nie trzeba wiele, żeby odpierać tezy podkomisji. Wystarczy przypomnieć raport i przedstawiane przez prokuraturę ekspertyzy, żeby wykazać, że panie i panowie z podkomisji się mylą.

Zresztą proszę zwrócić uwagę, że rewelacje podkomisji nie są już ogłaszane z taką pompą jak kiedyś, gdy te same osoby współpracowały z panem Macierewiczem w ramach zespołu parlamentarnego. Wtedy co miesiąc była konferencja w Sejmie, przedstawiane tezy szokowały, oczywiście nic z tego nie wynikało, ale show było. Dziś, po 4 miesiącach milczenia,

podkomisja publikuje oświadczenie, które wygląda jak wyznanie wiary, a nie coś, co miałoby przedstawiać wyniki badań. I jeszcze jako państwo im za to płacimy.

Podkomisja działa już dłużej niż pracowała komisja Millera. Tylko że my w tym czasie przeprowadziliśmy badania na miejscu wypadku, zebraliśmy bogaty materiał dowodowy, wykonaliśmy loty testowe na drugim tupolewie i opublikowaliśmy ponad 1600 stron wyników naszych badań. Nasze materiały i dokumentacja zebrana przez prokuraturę są dostępne dla podkomisji. Ale z tego nic nie wynika, bo podkomisja ciągle kreci się wokół tych samych, znanych od 6 lat tez.

Był taki czas, kiedy członkowie komisji Millera nie zabierali głosu w tej sprawie. Dlaczego?
Przez 1,5 roku po zakończeniu badania nie wypowiadaliśmy się. To miało podstawy, bo uważaliśmy, że jako grupa specjalistów zakończyliśmy pracę, a wszystkie niezbędne informacje można było znaleźć w naszym raporcie. Uważaliśmy, że to nie do nas należała walka z różnymi teoriami, lansowanymi przez Antoniego Macierewicza. W takie rzeczy na świecie nie wikła się profesjonalna komisja, która zresztą została rozwiązana, a wszystkie materiały zostały przekazane do archiwum.

Szalone teorie niezgodne z faktami nie mają na dłuższą metę racji bytu i się wypalają. Sam myślałem, że to się wypali. Okazało się jednak, że się myliliśmy.

Żyjemy dziś w czasach, gdzie najbardziej bzdurne pomysły mają swoich wyznawców. Jest przecież stowarzyszenie, które wierzy, że Ziemia jest płaska, a jego członkowie są w stanie wymyślić nawet pseudonaukowe teorie mające to potwierdzać.

Często przy katastrofach samolotowych pojawiają się teorie spiskowe…
Takie teorie mamy też np. przy samolocie linii Germanwings, który zderzył się ze zboczem góry wskutek celowego działania jednego z pilotów. Po zakończeniu pracy przez francuską komisję i prokuraturę wszystko było w 100 proc. wyjaśnione. Tymczasem pewna grupa osób do dzisiaj uważa, że tam doszło do zderzenia samolotu pasażerskiego z samolotem wojskowym, a rząd to tuszuje. Członkowie tej grupy, nie będąc na miejscu wypadku i bez dostępu do dowodów, wskazują nawet na upublicznionych w Internecie zdjęciach, gdzie według nich na zboczu góry widać szczątki drugiego samolotu. Takich przypadków jest niestety więcej.

To przypomina działania podkomisji smoleńskiej, oni też nigdy nie byli na miejscu wypadku.
To prawda, nie badali też wraku, nie mają żadnego doświadczenia badawczego, bo nigdy nie badali żadnego wypadku, nawet nie stali w okolicy wraku samolotu.

Jedyny tupolew, obok którego stali, to ten w Mińsku, do którego jeżdżą oglądać, jak wygląda samolot.

Ale nie przeszkadza to im w formułowaniu coraz to bardziej ekstrawaganckich, niepopartych dowodami tez.

Zastanawia mnie, dlaczego ludzie z dorobkiem naukowym – nie w dziedzinie katastrof, ale jednak jest w tej podkomisji kilku doktorów, profesorów – nie boją się kompromitacji.
W każdej grupie zawodowej znajdą się osoby, które dla wątpliwej sławy czy przychylności polityków są gotowe zaprzepaścić swoje dobre imię i szacunek w środowisku. Być może nawet niektórzy z nich wierzą w to, co robią, albo nie widzą swojej kompromitacji. Część członków podkomisji ma własny dorobek naukowy, byli szanowanymi specjalistami zanim zabrali się za coś, o czym nie mają pojęcia. Mój nieżyjący już nauczyciel, prof. Jerzy Maryniak, powtarzał zawsze: Maciek, pamiętaj, nie wypowiadaj się poza zakresem swoich kompetencji. To samo ja przekazuję swoim studentom. Nie znam się na biotechnologii, to się nie wypowiadam na ten temat. Znam się na badaniu wypadków lotniczych, znam się na lotnictwie, pilotażu, mechanice lotu, dlatego zabieram głos w tych kwestiach. W komisji Millera byli specjaliści z udokumentowanym doświadczeniem. Nie ma wielu takich w naszym kraju. Proszę zobaczyć, kogo mamy w podkomisji. Jej przewodniczący, dr Nowaczyk, specjalizuje się w spektroskopii fluorescencyjnej, szefem zespołu technicznego jest specjalista od konstrukcji betonowych, a szefem zespołu lotniczego jest architekt. Oczywiście

żaden z nich nigdy nie latał, ani nie pracował w lotnictwie.

Świat widzi to, co wyprawia podkomisja smoleńska?
Niestety tak, moi koledzy z zagranicy pytali mnie na początku, o co chodzi i nie chcieli wierzyć. Dzisiaj i oni muszą się mierzyć z teoriami spiskowymi.

Myśli pan, że to kiedyś się skończy?
To będzie trwało, ale widać wyraźnie, że podkomisja wytraca impet. Wszyscy pamiętamy, że pierwszą szokującą informacją z początków działania podkomisji było rzekome zniszczenie 400 kart ważnych dokumentów dotyczących Smoleńska. Okazało się, że chodziło o brudnopis, z którego informacje codziennie przepisywano do innych dokumentów. Sprawa chyba umarła, bo nie słuchać o jakichś efektach śledztwa. Później pan minister Macierewicz powiedział, że mają rzekomo wiarygodne nagrania z nasłuchu. Słyszałem, że w tych nagraniach miało być nawet słychać, co załoga mówi w kokpicie, trudno w uwierzyć, ale OK. Do dzisiaj nie ma żadnych wyników, choć te rewelacje minister Macierewicz ogłosił już z 1,5 roku temu. Na konferencji we wrześniu zeszłego roku podkomisja powiedziała, że znalazła fałszerstwa w raporcie komisji Millera. Prokuratura nie podzieliła ich wniosków, mimo zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Prof. Binienda ponad rok temu mówił, że model tupolewa będzie badała NASA. Minęło kilkanaście miesięcy i nie ma żadnych wyników badań NASA.

Podejrzewam, że jakby zapytać rzecznika NASA, kiedy będą wyniki, zrobiłby wielkie oczy.

A niedawno minister Macierewicz stwierdził, że doniesie do prokuratury na komisję Millera, ponieważ nasz raport różni się od raportu komisji MAK. Opadły mi wtedy ręce, bo ja już nie wiem, czy pan minister promuje raport MAK, czy szuka śladów zamachu. Ale zgadzam się z nim, że nasz raport różni się od raportu MAK, mimo że sam Antoni Macierewicz przez 6 lat wcześniej twierdził, że nasz raport jest identyczny z raportem MAK.

Jak długo to jeszcze będzie trwało? Przyzwyczailiśmy się, że wyobraźnia członków podkomisji nie ma granic. Więc pewnie jeszcze przez jakiś czas, a co najmniej do zakończenia śledztwa przez prokuraturę.


Zdjęcie główne: Maciej Lasek, Fot. Wikimedia, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.