Kiedy był na to czas, to najważniejsza była wojna z LGBT i przygotowanie do wyborów prezydenckich. Teraz wszyscy za to zapłacimy, zwłaszcza ci, którzy zachorują, jeszcze bardziej ci, którzy umrą – mówi nam gorzko o działaniach rządu Morawieckiego w sprawie pandemii były premier Leszek Miller, dziś eurodeputowany. Rozmawiamy też o zatrzymaniu Romana Giertycha i unijnych funduszach powiązanych z praworządnością. – Polska ich nie starci, ale będą one czekać na to, kiedy Polska wróci na drogę państwa demokratycznego i w pełni praworządnego – podkreśla

JUSTYNA KOĆ: Mamy kolejny wysoki przyrost zachorowań. Od soboty weszły w życie nowe obostrzenia. Jak ocenia pan działania premiera i rządu?

LESZEK MILLER: Jestem bardzo zaniepokojony tym, co się dzieje. Czas ostatnich miesięcy został totalnie stracony. Wielu ekspertów alarmowało czynniki rządowe, że możemy mieć eksplozję nowych zakażeń i nic nie zostało zrobione. Było co najmniej pół roku na przygotowanie szpitalnych oddziałów ratunkowych, na uzupełnienie testów, opracowanie jasnych zasad kierowania na testy. Było dużo czasu, żeby dowiedzieć się, ile jest pełnowartościowych miejsc w szpitalach jednoimiennych i gdzie można je zwiększyć.

Było dużo czasu na przygotowanie scenariuszy nauki hybrydowej, zarówno w szkołach, jak i na uczelniach, ale rozumiem, że wtedy nie to było ważne.

Najważniejsza była wojna z LGBT i przygotowanie do wyborów prezydenckich. Teraz wszyscy za to zapłacimy, zwłaszcza ci, którzy zachorują, jeszcze bardziej ci, którzy umrą.

Reklama

Czy to jest czas na wprowadzenie któregoś ze stanów nadzwyczajnych?
Można odnieść wrażenie, że z ust ważnych polityków rządowych słychać, że takie scenariusze są rozważane. Opozycja naciskała na to, aby jeszcze wiosną, przed wyborami, wprowadzić stan klęski żywiołowej, ale wtedy władze były nieugięte, głównie dlatego, że oznaczałoby to przesunięcie terminu. Rządzącym zależało na tym, aby jak najszybciej przeprowadzić wybory. To był ten czas, kiedy premier, prezydent, minister zdrowia usypiali opinię publiczną, kiedy mówili, że wirus jest w odwrocie, w zasadzie jest pokonany, że nie ma się czego bać, a seniorzy powinni pójść na wybory, mimo że zawsze byli grupą najbardziej zagrożoną. To wszystko doprowadziło do sytuacji, kiedy ludzie przestali mieć wyostrzony słuch i reakcje na to.

Jeżeli dziś podnosi się alarm i niektórzy politycy obciążają społeczeństwo tak dramatycznymi wskaźnikami, to najpierw powinni sami się uderzy w piersi.

Minister zdrowia Adam Niedzielski powiedział, że testujemy granicę wydolności służby zdrowia. Czy to jest czas na wprowadzenie szpitali polowych?
To jest kolejny dowód na to, że nie ma żadnego planu strategicznego, bo gdyby był, to pan minister by powiedział, że siatka tych szpitali polowych jest dawno opracowana, że wiedzą, gdzie powinny powstać, mają gromadzone materiały, i kiedy będzie sygnał, to od razu powstaną. Skoro minister mówi, że może przyjdzie potrzeba itd., to pokazuje, jak tragicznie nieprzygotowana jest administracja rządowa do tych wyzwań.

Przypomnę, że w dniu, w którym pan Szumowski podawał się do dymisji, było niecałe 600 zakażeń, dziś jest ponad 8 tys. Moim zdaniem dziś dymisję powinien zatem złożyć premier, przyznając się do dramatycznych błędów, które spowodowały, że mamy nie tylko ogromny przyrost zakażonych, ale też zgonów.

Zdaje się, że strategia rządu oparta jest na dwóch filarach. Po pierwsze trzeba czekać, aż pojawi się szczepionka, i to rozwiąże wszystkie nasze problemy, po drugie testy będą dotyczyły tylko osób, które mają objawy zakażenia koronawirusem, a nie wszystkich pracujących w sektorach usług publicznych. Moim zdaniem to jest klucz,

testy powinny być przymusowe dla tych, którzy pracują w usługach publicznych – komunikacja, sklepy, służba zdrowia, urzędy. Przynajmniej raz w tygodniu takie badania powinny być przeprowadzone.

W czwartek został zatrzymany mecenas Roman Giertych, zresztą w tragicznych okolicznościach, stracił przytomność podczas przeszukania. Jak pan ocenia to zatrzymanie, bo nie sposób uniknąć tu analogi do sprawy zatrzymania Barbary Blidy?
W ten sposób, na ulicy zatrzymywano groźnych przestępców, kryminalistów, którzy stanowili zagrożenie dla obywateli. Przecież można wezwać podejrzanego do prokuratury, można odwiedzić go w domu, oczywiście nie o 6 rano. To wszystko, co się dzieje, ma walory potrzeby widowiskowej, żeby pokazać, jaka władza jest silna, że się nie cofnie, że każde podejrzenie jest gotowa potraktować poważnie. Patrzę na to podobnie jak miliony Polaków, że to zatrzymanie ma na celu zakrycie niepowodzenia rządu w zwalczaniu pandemii. Jest nadzieja, że jak się rzuci coś na pożarcie, to opinia publiczna to złapie, przełknie i przestanie interesować się tym, co się dzieje w szpitalach.

Kilka dni wcześniej nielegalna Izba Dyscyplinarna odebrała immunitet jednej z sędzi zaangażowanej w walkę o praworządność. Teraz zatrzymanie jednego z najważniejszych adwokatów – Giertych był mecenasem Donalda Tuska, ale tez zaangażowanego w sprawę dwóch wież Birgfellnera. Czy w Brukseli to zauważono?
Oczywiście. Polska ma bardzo złą opinię, a te ostatnie przykłady zostaną już tylko dołączone do poprzednich i wzbogacą argumentację, że

w państwie polskim nie tylko mamy odejście od systemu klasycznego podziału władzy, ale też odejście od zasad demokracji. To odpowiednio zostanie spożytkowane, kiedy dokończony zostanie dokument warunkowości budżetowej.

W zeszłym tygodniu był on dyskutowany na posiedzeniu PE, to pierwszy tego rodzaju dokument, który będzie podstawą prawną wiążącą fundusze z praworządnością. Od dwóch lat dyskutuje się na ten temat, aż wreszcie przyszedł czas, żeby to uchwalić. Ten dokument będzie obowiązywał od 1 stycznia 2021 i będzie przyjmowany na RE nie jednomyślnie, tylko większością kwalifikowaną. Jeśli Polska zostanie nim dotknięta, to będzie oznaczało, że wiele podstawowych funduszy zostanie zawieszonych. Polska ich nie starci, ale będą one czekać na to, kiedy Polska wróci na drogę państwa demokratycznego i w pełni praworządnego.

Jarosław Kaczyński w odpowiedzi na te groźby porównuje UE do ZSRR. Jak pan to skomentuje?
Szkoda, że Jarosław Kaczyński jako wicepremier nie pojechał na szczyt UE. Premier Morawiecki z oczywistych powodów nie mógł, ale mógł wysłać swojego zastępcę. Szkoda, że Jarosław Kaczyński nie powiedział tego na zgromadzeniu przywódców Unii Europejskiej. Myślę, że byłby wysłuchany z należytą uwagą, choć nie wiem, czy z należytą powagą.

Do tej pory wszyscy z otoczenia Kaczyńskiego byli przekonani, że Unia tylko gada, ale sytuacja zmienia się teraz diametralnie, bo wreszcie po kilku latach dyskusji powstanie rozporządzenie, które jest podstawą prawną tych działań.

Wbrew temu, co mówi Morawiecki i jego sojusznicy, że mechanizm sankcji będzie musiał być przeprowadzony przez Radę Europejską, a tam obowiązuje zasada jednomyślności i wystarczy, że rząd Polski na to się nie zgodzi, niestety tak nie będzie. Mechanizm będzie egzekwowany nie przez Radę Europejską, tylko przez Radę Unii Europejskiej, czyli przez rząd europejski. Tam nie będzie jednomyślności, tylko mechanizm kwalifikowanej większości. Oczywiście, że zaraz po 1 stycznia 2021 na celowniku znajdą się Polska i Węgry i prawdopodobnie ten mechanizm sankcyjny zostanie uruchomiony. W Radzie, a zwłaszcza w Parlamencie Europejskim nastrój jest jednoznaczny – polega na przekonaniu, że trzeba przestać gadać i przejść do czynów. I tak będzie.

Joe Biden postawił w jednym szeregu Białoruś, Polskę i Węgry, mówiąc o wzroście totalitarnych reżimów. Czy jeżeli zmieni się lokator w Białym Domu, zmienią się też relacje USA-rząd PiS?
To będzie oznaczało, że Stany Zjednoczone przeprowadzą reset stosunków z Polską i wypadnie on dla polskich władz surowo.

Biden powiedział wyraźnie, że rodzą się dyktatury, wymienił Białoruś, Polskę; przyznam, że dawno nie słyszałem w ustach poważnego polityka amerykańskiego tak surowej oceny.

Jeśli wygra Trump, to pewnie na Nowogrodzkiej będą pili szampana. Jeżeli natomiast wygra Biden, to przyjedzie posłaniec ze Stanów Zjednoczonych i przywiezie czarną polewkę.


Zdjęcie główne: Leszek Miller, Fot. Facebook/MillerLeszek

Reklama