Całkiem jeszcze niedawne zaklęcia niemieckich polityków, że układanie stosunków w Europie musi być przeprowadzane razem z Rosją, a nie przeciw niej, są skompromitowane i zdezaktualizowane. Budowa przyszłego świata musi się dokonać w konfrontacji z Rosją i Chinami, a nie we współdziałaniu z nimi. Putin rozumie tylko język siły i szanuje jedynie silnych partnerów. Europa takim musi się stać, a kto w tym przeszkadza, jest renegatem lub agentem – pisze Janusz A. Majcherek

Janusz A. Majcherek

Krytykowanie w obecnej Polsce współczesnych Niemiec i Niemców jest przedsięwzięciem wysoce kontrowersyjnym i ryzykownym, bowiem może zostać wykorzystane przez rządzącą naszym krajem populistyczną prawicę jako potwierdzenie słuszności jej antyniemieckich fobii. Podobnie jest z krytyką zachodnich instytucji i polityków. Gdy jednak dotychczasowy świat wali się w gruzy wraz z Mariupolem, koniecznością staje się zidentyfikowanie i zanalizowanie błędów, które do tego doprowadziły lub co najmniej to umożliwiły.

Jeśli historia ma nas czegoś uczyć, musimy wyciągać z niej wnioski, aby nasz przyszły świat nie był odbudowywany pod dyktando – a choćby i z udziałem – Rosji i Chin.

Z pewnością żaden europejski i zachodni ład nie może być natomiast ukształtowany bez udziału Niemiec – największego i najważniejszego europejskiego państwa. Niemieckie błędy i pomyłki mają więc szczególną wagę i doniosłe skutki, dlatego wymagają szczególnej uwagi i wyciągania istotnych przestróg.

Jedną z niemieckich cech specyficznych jest silna od dziesięcioleci pozycja partii Zielonych, niemająca analogii w żadnym innym państwie. A obecność w rządzącej Niemcami koalicji czyni Zielonych współodpowiedzialnymi za niemiecką politykę; zwłaszcza ze względu na funkcję ministra spraw zagranicznych pełnioną przez ich szefową Annalenę Baerbock. Największy wpływ, jaki dotychczas wywarli oni na politykę niemiecką, to wyeliminowanie energetyki jądrowej, które zwiększyło uzależnienie od rosyjskich paliw kopalnych i rozzuchwaliło Putina.

Reklama

To jeden z dwóch największych błędów, jakie niemieccy Zieloni popełnili i nadal popełniają pospołu z innymi ruchami ekologicznymi, obok awersji do GMO (genetycznie modyfikowanej żywności). Oba mają podłoże w nieracjonalnych – by nie powiedzieć: irracjonalnych – uprzedzeniach i mitach, nielicujących z  ruchami powołującymi się na naukowe, oparte na faktach ustalenia dotyczące zmian klimatu i szkodliwego wpływu emisji gazów cieplarnianych na środowisko naturalne.

Pomińmy obsesję ekologów wobec GMO – to temat na osobne opracowanie i o innych konsekwencjach.

Zwalczanie energetyki atomowej doprowadziło natomiast do rezultatu absurdalnie sprzecznego z zamierzeniami: pozostawienia elektrowni opalanych szczególnie szkodliwym węglem brunatnym, a także kamiennym,

oraz uzależnienia od rosyjskiego paliwa, też dla środowiska szkodliwego. I chociaż udział węgla (kamiennego i brunatnego) w miksie energetycznym Niemiec spada, to zużycie gazu przez ostatnią dekadę utrzymywało się na podobnym poziomie.

Gazociąg Nord Stream 2, będący rezultatem tej antyatomowej obsesji, narzuconej całej polityce niemieckiej przez Zielonych, jest (był?) ponurym symbolem złowieszczego uzależnienia do dostaw rosyjskiego gazu. Jego definitywne zablokowanie, a w przyszłości zdemontowanie, nie może podlegać dyskusji, ani negocjacji. To był koszmarny i kosztowny błąd, choć 10 mld euro utopione w Bałtyku to nie jest jego koszt największy.

Ten aspekt niemieckiej polityki został już dogłębnie i krytycznie zanalizowany. Bez rehabilitacji i restytucji energetyki jądrowej, przynajmniej jako uzupełniającej i rezerwowej, uniezależnienie od paliw kopalnych stanie się niemożliwe, bowiem wiatr i nasłonecznienie są zbyt niestabilne, by europejski system energetyczny, wymagający skądinąd zintegrowania, oprzeć w całości na źródłach odnawialnych.

Drugi fundamentalny błąd polityki niemieckiej został zapoczątkowany przez tamtejszą lewicę socjaldemokratyczną, spersonifikowaną przez kanclerza Willy’ego Brandta.

Tzw. nowa polityka wschodnia, przez niego zainicjowana, przyniosła Polsce uznanie zachodniej granicy (wówczas zresztą z komunistyczną NRD, a nie Republiką Federalną), lecz jej głównym elementem było odprężenie relacji ze Związkiem Sowieckim, a to oznaczało zbliżenie i tym samym uwikłanie, w rezultacie zaś stopniowe uzależnienie.

Inicjatorzy (Egon Bahr i inni stratedzy SPD) liczyli na dwustronność, symetryczność tego uwikłania i uzależnienia, czyli zwiększenie wpływu i oddziaływania zachodnich demokracji liberalnych na politykę sowiecką. Koncepcję tę określono nośnym i chwytliwym hasłem „Wandel durch Handel” (zmiany poprzez handel) i kontynuowano przez następne lata, także po upadku Związku Sowieckiego, wobec Rosji. Dzisiaj można stanowczo uznać, że poniosła ona spektakularną klęskę.

Ta jest zaś częścią globalnej porażki doktryny ekonomizmu, której hołdowali nie tylko politycy lewicowi i nie tylko wobec Rosji.

Prezydent USA Richard Nixon i premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher pod jej wpływem zainicjowali zwrot polityczny wobec Chin. Opierali się na wpływowej w naukach społecznych i politycznych koncepcji, według której rozwój ekonomiczny prowadzi do wyłaniania się klasy średniej, a ta inicjuje i wymusza przemiany polityczne idące w stronę liberalnej demokracji. Także ona poniosła w Chinach i Rosji zupełne fiasko.

Normalizacja stosunków z Chinami i Rosją została nie tylko przez Chińczyków i Rosjan odczytana jako uznanie ich państw za normalne, czyli zasługujących na równoprawne traktowanie partnerów handlowych i politycznych. To okazało się mirażem, a autorytarne reżimy nie tylko pozostały autorytarne, lecz stały się coraz bardziej agresywne i ekspansywne.

Okazało się, że to, co fachowcy nazywają kulturą ideacyjną, obejmującą też kulturę polityczną, z trudem lub wcale nie podlega zmianom pod wpływem czynników i bodźców ekonomicznych, co zresztą wcześniej można było zaobserwować w świecie islamu. Dzisiaj to widać na przykładzie tzw. duszy rosyjskiej. Nawet najwięksi jej dotychczas admiratorzy okazują zniesmaczenie nią. Rację mieli ci teoretycy, począwszy od dawnych niemieckich ze szkoły kulturowo-historycznej, rozwijających koncepcję Kulturkreis (kręgów kulturowych), do Samuela Huntingtona, którzy wskazywali na kulturowy podział ludzkości na kilka odmiennych kręgów cywilizacyjnych, będących ze sobą w stanie poróżnienia, a często konfliktu.

Oczywiście bardziej optymistyczna i uspokajająca wydawała się i dlatego chętniej była przyjmowana teoria konwergencji, czyli upodabniania się ludzi i kultur do siebie, zwłaszcza w dobie globalizacji, niż fatalistyczna koncepcja „zderzenia cywilizacji”, lecz to właśnie ta druga wykazuje znacznie więcej adekwatności do obecnej sytuacji.

Owszem, Chińczycy, Rosjanie i Arabowie ochoczo przyswajają zdobycze kultury materialnej zachodniego świata, ale niechętnie lub wcale wzory kultury politycznej. Smartfony tak, demokracja liberalna nie.

Dzisiaj wielu obserwatorów i komentatorów konstatuje, że Putin rozumuje w innych kategoriach, Rosjanie odwołują się do innej logiki, „ruskij mir” wykazuje jakieś odmienne, niezrozumiałe cechy. To nie jest zaskoczenie, ale wymaga wyciągnięcia wniosków. Najbardziej stanowczy, lecz jednocześnie dobrze umocowany brzmi: Rosja nie należy do naszego świata i nie powinna mieć wpływu na jego kształt. Tym bardziej Chiny.

Długoletni korespondent niemieckich mediów w krajach Europy wschodniej Thomas Urban w niedawnym wywiadzie dla portalu gazeta.pl stwierdził, konstatując fiasko niemieckiej polityki wschodniej, że pierwszoplanowym czynnikiem, który doprowadził do upadku sowieckiego imperium komunistycznego była polityka siłowej konfrontacji z nim powzięta przez Ronalda Reagana, narzucającego agresywny wyścig zbrojeń, którego Związek Sowiecki nie wytrzymał. Polityka zmiany przez współpracę i kooperację skompromitowała się w Ukrainie, Hongkongu, na Bliskim Wschodzie, a teoria konwergencji została sfalsyfikowana.

Oznacza to, że budowa przyszłego świata musi się – niestety – dokonać w konfrontacji z Rosją i Chinami, a nie we współdziałaniu z nimi. Całkiem jeszcze niedawne zaklęcia niemieckich polityków, że układanie stosunków w Europie musi być przeprowadzane razem z Rosją, a nie przeciw niej, są skompromitowane i zdezaktualizowane.

Układanie się z Rosją lub Chinami nie wchodzi więcej w grę,

bo oznaczałoby uwzględnianie postulatów lub wręcz żądań zmuszających Zachód do ustępstw podważających jego cywilizacyjny status i aksjonormatywny ład, na którym on się opiera.

Wobec rosyjskiego i chińskiego zagrożenia zachodnia cywilizacja musi się skonsolidować i silniej zintegrować, by przygotować się do nieuchronnej, choć niekoniecznie siłowej konfrontacji cywilizacyjnej z agresywnymi rywalami (skądinąd im bardziej będzie zintegrowana i skonsolidowana, tym mniej narażona na agresję z ich strony). To szczególne wyzwanie dla Europy, bo Stany Zjednoczone, pomimo wygłupów Trumpa, zachowały status supermocarstwa. To oczywista, ale wymagająca wyciągnięcia praktycznych wniosków konstatacja: każde państwo europejskie jest w samotności zagrożone przez Rosję, wobec zjednoczonej Europy Rosja będzie bezsilna i bezradna. Wielu obserwatorów i komentatorów stwierdza, że Putin rozumie tylko język siły i szanuje jedynie silnych partnerów. Europa takim musi się stać, a kto w tym przeszkadza, jest renegatem lub agentem.

A Dostojewski i Szostakowicz czy chińska kuchnia mogą pozostać w ofercie zasługującej na rozważenie, lecz skorzystanie na naszych warunkach:

czytanie, słuchanie i konsumowanie, o ile będziemy mieli ochotę i będzie nam się to podobać. Tak też powinno być z rosyjskimi surowcami oraz chińskimi produktami. Nie wolno się od nich uzależnić. Nie możemy dopuścić, by osławione łańcuchy dostaw zamieniły się w okowy.


Zdjęcie główne: Fot. Flickr/Marco Verch, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Janusz A. Majcherek, Fot. Adam Walanus

Reklama