Droga od fascynacji totalitarną ideologią do afirmacji wolności i liberalnej demokracji bywała długa i kręta, ale prowadziła ku wyzwoleniu. Droga przeciwna, niezależnie od tego jak pokrętna i zawiła, prowadzi na manowce – pisze Janusz A. Majcherek
Zaczadzenie najtęższych nawet umysłów przemocowymi czy wręcz zbrodniczymi ideologiami to zjawisko nienowe i w różnych aspektach analizowane. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach postkomunistycznych, znane przede wszystkim z masowego akcesu wielu intelektualistów do komunizmu w latach jego najbardziej zbrodniczego okresu, czyli stalinizmu.
Jedną z najbardziej wnikliwych analiz tego zjawiska pozostaje do dziś rozprawa Czesława Miłosza zatytułowana „Zniewolony umysł”. Sam temat uwikłania w komunizm i wychodzenia z niego powraca ostatnio w debacie publicznej po ukazaniu się obszernej biografii Zygmunta Baumana, jednego z owych uwikłanych.
Wielu apologetów i aktywnych uczestników komunistycznej ekspansji ideologicznej i dominacji politycznej zdołało jednak stopniowo albo i nawet raptownie od zaczadzenia nimi się uwolnić.
Niektórzy, nader liczni, stali się nawet wnikliwymi krytykami doktryny przez siebie niegdyś ślepo wyznawanej, zapisali się jako działacze czy współpracownicy antykomunistycznej opozycji. Dokonali swoistej ekspiacji i odkupienia win, choćby i nie przez wszystkich uznanego za wystarczające.
Przeciwna jest i pozostanie zapewne sytuacja tych, którzy zaczynając w środowiskach wolnościowych, liberalnych, emancypacyjnych przeszli na stanowiska apologetów prawicowo-populistycznego autorytaryzmu, niekiedy wręcz jako jego polityczni aktywiści. Co innego bowiem przezwyciężone i może nawet odkupione błędy młodości, a co innego przejście na pozycje autorytarne i – mówiąc wprost – zamordystyczne w dojrzałym wieku, z nikłą szansą nawrócenia i odkupienia.
Niegdysiejszy czołowy przedstawiciel i nawet lider czy wręcz guru hipisowskiej kontestacji antyreżimowej, wolnościowej, pokojowej, emancypacyjnej, a później działacz antykomunistycznej opozycji, który ewoluuje ku ostentacyjnemu, agresywnemu, wręcz chamskiemu absolutyzmowi (jako wicemarszałek Sejmu delegitymizujący opozycję, przy okazji także białoruską), pogardzie dla wszelkiej odmienności.
Odważny, na pograniczu brawury, buntowniczy, niepokorny (taki tytuł nosi książka zawierająca wywiad-rzekę z nim i o nim) kontestator autorytarnej władzy komunistycznej, inicjator studenckiej organizacji opozycyjnej, emigracyjny działacz antyreżimowy, po powrocie do kraju współpracujący z liberalnymi środowiskami przeprowadzającymi transformację, zwolennik Tadeusza Mazowieckiego, aktywny uczestnik lóż wolnomularskich, obecnie występujący jako laudator prezeski zniszczonego Trybunału Konstytucyjnego, potępiający protestujących przeciw aktualnej władzy jako „neobolszewików”, „zdziczałe bojówki” i przekonujący, że biorący w nich udział młodzi ludzie nie mają wiedzy i doświadczenia, a jedynie energię, którą w ten – bezmyślny, jak można z jego wypowiedzi wnioskować – sposób wyładowują. Europa wygląda już jak rzeszoto, a przez coraz większe wyżarte w niej dziury majaczy nicość – aby pogrążyć się w nihilizmie i zapaść pod własnym ciężarem – konstatuje i wieszczy.
Były działacz ruchów ekologicznych, ich badacz i promotor, w młodości związany z opozycją antykomunistyczną, propagator i aktywista organizacji pozarządowych i ruchów obywatelskich, przyłączający się następnie do ekipy tłumiącej, dławiącej, szykanującej wszelkie niezależne inicjatywy społeczne, represjonującej ich uczestników (a zwłaszcza uczestniczki),
osobiście wspierający, jako minister kultury, przedsięwzięcia o charakterze nacjonalistyczno-klerykalnym czy wręcz neofaszystowskim.
Liberalny intelektualista, znawca i propagator anglosaskiej myśli politycznej, ale także filozofii starożytnej, z pewną domieszką eleganckiego czy wręcz wytwornego konserwatyzmu, który po wieloletniej ewolucji, jako europarlamentarzysta, wygłasza tonem zgorzkniałego frustrata antyliberalne, antywolnościowe, antyeuropejskie tyrady, dając w swoich kolejnych książkach upust narastającemu zbrzydzeniu wszystkim, co odległe od autorytarnego dogmatyzmu, a zwłaszcza tolerancją, którą otwarcie kwestionuje i podważa.
Czesław Miłosz bohaterom swojej opowieści o „heglowskim ukąszeniu” (które trafniej byłoby nazwać „marksistowskim zaczadzeniem”) nadał kryptonimy pochodzące od liter greckiego alfabetu: alfa, beta, gamma… Bohaterowie tej krótkiej opowieści o zaczadzeniu nacjonalistyczno-klerykalnym raczej kryptonimów nie wymagają.
Te przykładowe przypadki przedstawicieli myśli niezależnej, rzeczników i aktywistów ruchów wolnościowych, emancypacyjnych, liberalnych, obywatelskich, którzy przeszli ewolucję ku akcesowi do formacji autorytarnej, antyliberalnej, antyobywatelskiej, antywolnościowej, są bodaj
bardziej zawstydzające i zatrważające od tych z czasów komunistycznego zaczadzenia, które niekiedy ewoluowały ku afirmacji wolności, demokracji, praw człowieka, swobód obywatelskich.
Droga od fascynacji totalitarną ideologią do afirmacji wolności i liberalnej demokracji bywała długa i kręta, ale prowadziła ku wyzwoleniu. Droga przeciwna, niezależnie od tego jak pokrętna i zawiła, prowadzi na manowce.
No i szanse nawrócenia weteranów są o wiele mniejsze niż oprzytomnienia młokosów. Dawni komunistyczni aktywiści mogli i często zdążyli jeszcze przejść do historii jako przewodnicy na polskich drogach do wolności.
Podobnie może się stać w przypadku dzisiejszych młodych autorytarystów ze skrajnej prawicy i radykalnej lewicy. Ale starzy autorytaryści już chyba nieuchronnie zostaną zapisani na czarnych kartach polskiej historii, o ile w ogóle znajdzie się w niej dla nich miejsce.
Zdjęcie główne: Ryszard Terlecki, Fot. Flickr/Sejm RP/Łukasz Błasikiewicz, licencja Creative Commons