Rozdelikaceni i rozintelektualizowani liberalni dziennikarze z pewnym niesmakiem, a nawet przerażeniem myślą o konieczności dania odporu PiS-owskiej agresji. “Zmęczony już jestem jałowością tego sporu”, mówi pewien znany dziennikarz. “Już nie mam siły na te kłótnie z nimi”, dopowiada drugi. A po przeciwnej stronie sporu? O, nie. Tu sami wypoczęci, silni i zmotywowani.

Brutalnie, prostacko i po chamsku wali między oczy propaganda Dobrej Zmiany. PiS-owscy politycy i publicyści nie mają skrupułów, żeby o “Newsweeku” napisać: “trzeba odebrać tygodnik z łap Lisa”, albo o demonstracji w ramach czarnego protestu: “naszczekaliście się już?”. Lub o działaczce pro-choice: “sama jest zdeformowana, a jednak ją mama urodziła”. Albo ta sentencja z okładki proPiS-owskiego tygodnika: “Ewa Kopacz urządzi nam piekło na rozkaz Berlina”.

Powtarzane niezliczoną ilość razy zdanie “do rozpadu samolotu doszło na skutek eksplozji w powietrzu i działań osób trzecich” i zalew innych smoleńskich kłamstw, bez zażenowania wygłaszanych z mównic i ze stronic prasy, to już przykry standard. Podobnie jak niepohamowane oskarżenia o zdradę państwa, zamach, złodziejstwo, rzucane ot tak, bez żadnej argumentacji. Do tego dochodzą insynuacyjne idiotyzmy opowiadane bez mrugnięcia okiem i z obłąkańczą pewnością siebie, jak ten o autostradach: “PO celowo budowała tylko autostrady wschód-zachód, żeby połączyć Rosję z Niemcami”.

Nie ma tu obaw o przesadę, albo o utratę twarzy. Jest poczucie, że się jest na wojnie. I że wszystkie chwyty są dozwolone.

Taki sam zapał jak w hejtowanie, wkłada Dobra Zmiana w bezwstydnie lizusowskie panegiryki zarezerwowane dla swojej partii. “Jest pan wielkim politykiem i wielkim człowiekiem” – mówi publicznie do Jarosława Kaczyńskiego urzędujący prezydent RP, który dla przeciwników politycznych ma ironiczno-pogardliwe “ojczyznę dojną racz nam zwrócić, Panie”.

Reklama

Nie czują zażenowania również PiS-owscy publicyści. “Beata Szydło jest taką matczyną figurą. Rządzi bardzo inteligentnie, spokojnie” – to dzieło redaktora naczelnego tygodnika najbardziej zajadłego wobec opozycji. Nie ma tu obaw o przesadę, albo o utratę twarzy. Jest poczucie, że się jest na wojnie. I że wszystkie chwyty są dozwolone.

Taki sam zapał jak w hejtowanie, wkłada Dobra Zmiana w bezwstydnie lizusowskie panegiryki zarezerwowane dla swojej partii.

Rzeźnia i delikatesy

Ilość kłamstw, insynuacji i bzdur pomieszczonych w jednym zdaniu jest czasem tak duża, że ich zdemaskowanie zajmuje więcej miejsca niż samo zdanie, jednak wcale nie jest to niemożliwe. Chociażby w tym zdaniu o autostradach mamy ewidentne kłamstwo, że PO budowała tylko autostrady wschód-zachód – łatwe do obnażenia, skoro miliony Polaków od paru lat mogą jeździć autostradą z Gdańska do Łodzi; insynuację, że wynikało to z intencjonalnej zdrady Polski, oraz dodatkowo okrasę w postaci obsesji antyniemieckiej i antyrosyjskiej – niby rozmawiamy o autostradach, a Rosja z Niemcami i tak się skądś pojawia.

Funkcjonuje jednak przekonanie, że na tego typu wypowiedzi nie należy odpowiadać, bo są w tak oczywisty sposób absurdalne, że nie ma tu nic do tłumaczenia, a nawet lepiej, że się pojawiają, bo publiczność szybciej zobaczy, jak głupia i podła jest PiS-owska propaganda.

Gdyby na bieżąco demaskować oszustwa i oszustów, to część wyborców PiS porzuciłaby tę partię.

Otóż nie zobaczy. Tak się tylko wydaje osobom, które śledzą wydarzenia polityczne z bliska i na bieżąco. Tymczasem przeciętny Polak przyjmuje na wiarę i powtarza te słuchane pobieżnie newsy, w najlepszym przypadku zakładając, że prawda leży pośrodku. Nie brakuje też takich, o których Jacek Kurski powiedział kiedyś po cwaniacku “ciemny lud to kupi”.

Gdyby na bieżąco demaskować oszustwa i oszustów, to część wyborców PiS porzuciłaby tę partię. Na pewno nie zrobiłby tego żelazny elektorat, ale prawdopodobnie zastanowiłoby się te wahające się kilka punktów procentowych, które w 2015 r. głosowały na PiS, dając mu zwycięstwo. Politycy zapamiętaliby, że szczucie i sianie nienawiści nie popłacają. Jednak demaskowania nie ma, albo prawie nie ma.

“Kutno i tak nie zrozumie” – to znowu cytat z publicysty, który już nie ma siły, w odpowiedzi na opinię, że o zwykłych ludzi trzeba zawalczyć, trzeba im tłumaczyć, na czym polegają manipulacje. Nadal trwają wielkomiejska poza i znudzenie, źle skrywane lekceważenie dla ludzi spoza elit, które doprowadziły obóz demokratyczny do porażki.

Czego się obawiają liberalni publicyści? Że urażą tak subtelnego dżentelmena jak Ziemkiewicz? Jeśli tak, to pragnę uspokoić: nie ma obaw.

Istnieje przy tym jakiś trudny do wytłumaczenia opór przed nazwaniem kłamstwa kłamstwem, bredni brednią, a chamstwa chamstwem. Bo to jakoś tak nieładnie, niemiło. Nie wypada zarzucać komuś kłamstwa. Może lepiej użyć słowa “pomyłka” albo “nieporozumienie”. Albo w ogóle przemilczeć. Bo po co używać ich języka? Po co w ogóle grzebać się w tym bagnie…

Czego się obawiają liberalni publicyści? Że urażą tak subtelnego dżentelmena jak Ziemkiewicz? Jeśli tak, to pragnę uspokoić: nie ma obaw. Standardy tego pana i, konsekwentnie, jego próg bólu są przesunięte daleko poza granice, o których śniło się liberalnym wrażliwcom.

Wątli, niebaczni, rozdwojeni w sobie

Nie brakuje filozofów-amatorów zadających sobie pytania: czy warto, czy powinno się? Oblewani pomyjami przez przeciwników dzielą włos na czworo. “Czy można używać kategorii moralnych w ocenie działań politycznych?” – pyta znany liberalny publicysta, cofając się przed jednoznacznym skrytykowaniem Kaczyńskiego za nazwanie zwolenników opozycji “Polakami gorszego sortu”.

Im bardziej hamletyzują liberałowie, tym bardziej apologeci Dobrej Zmiany czują się ośmieleni brakiem reakcji.

W sytuacji potęgującego się konfliktu łatwo o pokusę dystansowania się i strojenia się w piórka jedynego sprawiedliwego. Sposób myślenia jest mniej więcej taki: jeśli widzimy, jak na ulicy jeden człowiek napada i bije drugiego, to mówimy “oni się biją”. Stwierdzenie “jeden napadł i bił drugiego” jest w tej manierze postrzegane jako nieobiektywne i może być odebrane jako opowiedzenie się po jednej ze stron. Obiektywne jest dodanie “żaden nie jest bez winy” i “powinni przestać się bić.” A jeżeli zachodzi obawa, że się będzie oskarżonym o sprzyjanie jednej ze stron, to należy nawet dorzucić o tym napadniętym: “doigrał się”.

Im bardziej hamletyzują liberałowie, tym bardziej apologeci Dobrej Zmiany czują się ośmieleni brakiem reakcji.

Gdyby taki obiektywizm zobaczył ktoś z BBC, to pewnie nazwałby go nie obiektywizmem, a pomieszaniem przemilczenia z kłamstwem, ale na razie ta polska odmiana obiektywizmu święci triumfy, a o tych, którzy ją stosują, mówi się z uznaniem “nie wiadomo na kogo głosuje”.

Chętnych do bycia jedynym sprawiedliwym jest wielu. Korzyść jest wieloraka: kto ucieka od grzebania w bagnie, ten nie ubrudzi sobie rąk. Uniknie nieprzyjemności związanej z babraniem się w brei pomówień, insynuacji i kłamstw. Uniknie też opinii “dopalacza” – bo tak są nazywane osoby, starające się odkłamywać rzeczywistość. A nazywane są tak przez kolegów, którzy tej powinności postanowili uniknąć.

I wreszcie uniknie grzebania w życiorysie swoim i rodziny, co “prawdziwi Polacy” wykonaliby z rozkoszą. Zyskuje za to miano rozważnego, unikającego mieszania się w bieżące spory i rozgrywki, powściągliwego. Jest w tych zwrotach zawarte pewne kuszące dostojeństwo, którym przecież miło jest się ogrzać. Tu już nie ma mowy o pięknoduchowskiej naiwności, tu jest raczej interesik do ugrania.

Tragedia Hamleta, księcia Norwegii

Wiosną tego roku przez media przemknęła z prędkością meteorytu opowieść o norweskim lewicowym polityku. Dodajmy: orientacji heteroseksulalnej. Karsten Nordal Hauken został zgwałcony. Policja pojmała sprawcę i okazało się, że jest nim somalijski uchodźca, którego najpierw uwięziono, a następnie deportowano. Wówczas Hauken wystąpił w telewizji i płacząc przepraszał Somalijczyka za krzywdę, którą mu zrobił. Którą zrobił on, Hauken, Somalijczykowi “skazując go na deportację”.

Chętnych do bycia jedynym sprawiedliwym jest wielu. Korzyść jest wieloraka: kto ucieka od grzebania w bagnie, ten nie ubrudzi sobie rąk.

W oświadczeniu Hauken napisał: “Poczułem ogromną winę i odpowiedzialność. To ja jestem przyczyną, więc dlaczego on nie mógłby zostać w Norwegii, a zamiast tego zostanie skazany na niepewną przyszłość w Somalii”. Haukenem targały wątpliwości. Chociaż “do pewnego stopnia zaakceptował, że Somalijczyk jest odpowiedzialny za to działanie”, to jednak pytał retorycznie, czy można uważać za sprawcę kogoś, kto jest “wytworem niesprawiedliwego świata, wychowania naznaczonego wojną i ubóstwem”.

Jakaż była radość publicystów Dobrej Zmiany na wieść o przemyśleniach Haukena! Ileż szczęścia i radości dały im te przeprosiny rozedrganego Norwega. Tylko takiej ilustracji trzeba im było, żeby potwierdzić tezy o subtelnych, liberalnych elitach ogłupiałych od ciągłych wątpliwości i chuchania na standardy. Natychmiast ekstrapolowali tę sytuację na europejskich i polskich intelektualistów. Tyle lat pisali o tym, że Zachód sam się rozpadnie, bo jest bezbronny i zaczadzony swoimi miękkimi wartościami, których strzeże w samozachwycie, nie widząc, że właśnie ta miękkość doprowadzi do autodestrukcji. Że liberałów można kopać bezkarnie, bo nigdy nie oddadzą. Że jak cię zgwałcą, to jeszcze przeprosisz.

Pewnie pisali to w oparciu o własne doświadczenia publicystyczne. Może więc mieli rację?

Zapisz

Reklama

Comments are closed.