O tym, kto będzie rządził w Polsce, zdecyduje przede wszystkim frekwencja wyborcza. Sondażowe dane dotyczące spodziewanej frekwencji różnią się zasadniczo. W sondażu Kantara prawie 80 proc. badanych deklaruje, że na pewno pójdzie do wyborów. Wedle IBRiS-u  zdecydowany zamiar udział w wyborach deklaruje jedynie 45 proc. badanych. Tak duże różnice sprawiają, że wyniki sondaży należy traktować z dużą ostrożnością – mówi nam dr Robert Sobiech, socjolog, dyrektor Instytutu Polityk Publicznych Collegium Civitas

JUSTYNA KOĆ: Według ostatniego sondażu Kantar dla “Gazety Wyborczej” i Tok FM Prawo i Sprawiedliwość ma 42 proc. poparcia. Koalicja Obywatelska może liczyć na 29 proc., a Lewica na 13 proc. Czy opozycja ma jeszcze czego szukać w tych wyborach?

ROBERT SOBIECH: Najwięcej głosów w tych wyborach zdobędzie PiS. Żadna inna koalicja mu nie zagrozi.

Nie oznacza to jednak, że PiS będzie rządził przez kolejne 4 lata. Sondaże wskazują, że przy niewielkich wzrostach poparcia dla opozycji to właśnie ona może stworzyć rząd.

O tym, kto będzie rządził w Polsce, zdecyduje przede wszystkim frekwencja wyborcza. W majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego PiS zdołał zmobilizować swoich zwolenników z terenów wsi i małych miast. Wielu z potencjalnych wyborców Koalicji Europejskiej zostało w domach. 13 października taka sytuacja zapewne się nie powtórzy. Sondażowe dane dotyczące  spodziewanej frekwencji różnią się zasadniczo. W wymienianym przez panią sondażu Kantara prawie 80 proc. badanych deklaruje, że na pewno pójdzie do wyborów. Wedle opublikowanego we wtorek sondażu IBRiS-u zdecydowany zamiar udział w wyborach deklaruje jedynie 45 proc. badanych. Takie różnice pojawiały się także we wcześniejszych badaniach. Tak duże różnice sprawiają, że wyniki sondaży należy traktować z dużą ostrożnością.

Reklama

Będzie rekord frekwencji?
Rekord oznaczałby, że w wyborach wzięłoby udział ponad 65 proc. uprawnionych. To jest możliwe, zważywszy na wysoką temperaturę politycznego konfliktu. W wyborach prezydenckich w 2015 roku głosowało 55 proc. wyborców, czyli blisko 17 mln osób. Bronisław Komorowski przegrał zaledwie o 3 pkt. procentowe, a obaj kandydaci zdobyli powyżej 8 mln głosów. Gdyby przyjąć, że 13 października frekwencja wyniesie też 55 proc., to sondażowe 42-proc. poparcie dla PiS oznaczałoby, że PiS zdobędzie ok. 6,9 mln głosów. 29 proc. poparcia dla KO i 13 proc. poparcia dla Lewicy oznaczałoby, że oba ugrupowania uzyskają łącznie 6,4 mln głosów. Jeśli frekwencja wyborcza wyniosłaby nie 55 proc., a 65 proc., oznaczałoby to udział w wyborach dodatkowych 3 mln osób. Ich głosy mogą znacząco wpłynąć na wynik wyborów. W wyborach parlamentarnych należy jednak pamiętać o wpływie metody d’Hondta, gdzie największe ugrupowanie, czyli PiS, dostaje premię w postaci dodatkowych miejsc w Sejmie. Nawet po doliczeniu takiej premii na kilka dni przed wyborami możliwe jest, że

mobilizacja wyborców opozycji może pozbawić PiS samodzielnej większości.

W sondażu Kantara PSL i Kukiz nie wchodzą, a Konfederacja jest na granicy, ma 5 proc.
4-5-proc. poparcie dla tych partii oznacza, że każdy wariant jest możliwy. Jeśli obie nie przekroczą progu wyborczego, PiS ma zapewnioną większość, bo w systemie d’Hondta dostaje dodatkowe mandaty, będące efektem zmarnowanych głosów oddanych na małe partie. Jeśli PSL-Kukiz przekraczają próg wyborczy, przedłużają nadzieję opozycji na przyjęcie rządów. Niestety, żaden z ośrodków badawczych nie odważył się zrobić prognozy wyników wyborczych. Podstawą naszego prognozowania są wyniki sondaży, które przy tak znaczących różnicach dotyczących frekwencji mogą odbiegać od faktycznych decyzji wyborców. Należy o tym pamiętać w sytuacji, kiedy o samodzielnych rządach PiS może decydować kilka lub kilkanaście mandatów.

“Dziennik Gazeta Prawna” dotarł do wewnętrznych symulacji PiS-u, z których wynika, że im wyższa frekwencja, tym lepszy wynik partii rządzącej. To możliwe? Podobno wysoka frekwencja sprzyja umiarkowanym partiom.
Oczywiście nie znam tych badań. Być może są one właśnie dobrze zrobioną prognozą wyborczą. Ale równie dobrze mogą być elementem politycznego marketingu PiS, którego celem jest dezorientacja wyborców opozycji. Jak ma taką informację odbierać osoba, która zastanawia się nad poparciem partii opozycyjnych? Może lepiej zostać w domu, bo gazety informują, że im wyższa frekwencja, tym większa szansa na wygraną PiS. Z kolei sygnał dla zwolenników PiS jest jasny: namawiajcie innych do udziału w wyborach, idźcie na wybory, to wygramy.

Wiem, że taki przeciek do mediów to dla dziennikarza szansa na dobrego newsa, którego nie mają inne redakcje. Jeżeli dziennikarz widział profesjonalny raport przedstawiający takie wnioski, to ma prawo do przekazywania takiej informacji. Jeśli opiera się wyłącznie na informacjach od innych osób, to musi zdawać sobie sprawę, że może być wykorzystywany jako darmowy instrument kampanii wyborczej.

W weekend na konwencji KO Lech Wałęsa miał bardzo kontrowersyjne wystąpienie, od którego odcięli się nawet politycy KO. Czy były prezydent pomylił miejsca? Bo gorzej dla KO chyba wypaść to nie mogło.
Powiedzmy tak: Lecha Wałęsa nie bez powodu od dłuższego czasu nie może pozyskać politycznych sojuszników. Jego samotność w polskiej polityce to w dużym stopniu efekt właśnie takich wypowiedzi. Nie sądzę, aby jego wystąpienie wpłynęło znacząco na poparcie dla KO. Z pewnością wpłynie na wizerunek samego Lecha Wałęsy.

Czy taśmy Neumanna mogą wpłynąć na wynik KO? Długo mówiono, że w ogóle taśmy już na nikim nie robią wrażenia.
Moim zdaniem to jest zabieg PiS-u, który chce pokazać, że „taśmy kelnerów” mają swój dalszy ciąg. Nie ma tam poważnych zarzutów. Stratedzy PiS dążą zapewne do tego, aby pokazać obecne, jak i wcześniejsze nagrania jako przykład arogancji polityków PO. Wspólnym elementem mają być tu wulgaryzmy językowe. To jeden z wielu elementów dyskredytowania przeciwnika stosowany w kampanii PiS. Nie sądzę, aby znacząco zmieniło to preferencje wyborców.

A może to próba przykrycia taśm Ardanowskiego?
Myślę, że mniej tu chodzi o taśmy Ardanowskiego, bo większość Polaków wie, że instytucje państwowe pod rządami PiS-u nie działają dobrze. Nie działa dobrze ARMiR, NFZ, instytucje odpowiedzialne za budowę mieszkań czy ograniczanie smogu. Jeżeli już, to jest to próba przykrycia afery pana Banasia. Rządzącym zależy na zdjęciu tej sprawy z publicznej dyskusji. Sprawa przycichła, ale oskarżenia są bardzo poważne.

Jeżeli zarzuca się obecnemu szefowi NIK-u, że jako szef administracji skarbowej, potem jako minister finansów zaniżał swoje dochody i wprowadzał w błąd podległe mu służby, to są to bardzo poważne oskarżenia. Ich potwierdzenie oznaczałoby poważny kryzys dla rządu.

Jarosław Kaczyński ogłosił „piątkę PiS na 100 dni rządu”. Czy takie kolejne rozdawnictwo przyniesie kilka proc.?
Podanie terminów wprowadzenia kolejnych programów rządowych mogło być bardzo dobrym zabiegiem marketingowym, zwiększającym wiarygodność rządzących. Przy bliższym spojrzeniu okazuje się, że PiS obiecuje jedynie, że w ciągu pierwszych 100 dni rządzenia opracuje kolejne plany: plany budowy obwodnic, zmniejszenia składek ZUS czy badań profilaktycznych.

W natłoku informacji przekazywanych w kampanii ginie informacja, że chodzi tu jedynie o plany, a nie ich realizację.

Dla niezorientowanego wyborcy może to być odczytywane jako spełnienie kolejnych obietnic PiS. Nie nazywałbym jednak tych propozycji rozdawnictwem. Kontynuowanie budowy obwodnic, medyczne badania profilaktyczne czy obniżenie wysokich składek ZUS dla małych firm to potrzebne działania. Są to jednocześnie dziedziny największych zaniechań działań obecnego rządu: budowa dróg się ślimaczy, dostanie skierowania na badania profilaktyczne jest rzadkością, składki ZUS są coraz wyższe. Stąd też „piątka PiS na 100 dni rządu” to przede wszystkim próba zablokowania dyskusji na te tematy w kampanii wyborczej.


Zdjęcie główne: Robert Sobiech, Fot. Archiwum prywatne

Reklama