Zażartowałem sobie niedawno, że nikt przed Jarosławem Kaczyńskim nie wpadł na pomysł, aby dawać ludziom prezenty, zaciągając długi. Oczywiście generalnie robiła to większość partii, ale nigdy na taką skalę i w sposób tak ostentacyjny – mówi w rozmowie z nami dr hab. Marek Migalski, politolog. – Ludzie nie rozumieją, że te prezenty nie pochodzą z partyjnej kasy PiS-u, ani nie są to oszczędności, które Morawiecki zgromadził jako prezes banku – dodaje.

JUSTYNA KOĆ: Odejście Teresy Czerwińskiej, która nie chce być odpowiedzialna za deficyt związany z piątką Kaczyńskiego, to realny problem dla rządu?

MAREK MIGALSKI: Nie sądzę, żeby to było politycznie kłopotliwe dla premiera. Ta dymisja czy odejście, bo można się tu spodziewać porozumienia, zostanie wytłumaczone wyborcom. Minister Czerwińska jest osobą publicznie nieznaną, niezakorzenioną, nie ma swojego środowiska politycznego, zatem koszty wewnętrzne będą żadne, a koszty zewnętrzne będą niskie. Zawsze da się to wytłumaczyć swoim wyborcom, że zamienia się jednego fachowca na drugiego, jeszcze lepszego.

Jeśli coś miałoby być zagrożeniem dla obozu władzy, to przyczyny tej dymisji, bo to by oznaczało, że ta “piątka” się nie bilansuje i problemem nie jest odejście pani Czerwińskiej, tylko to, że budżet państwa został rozdęty do maksymalnych rozmiarów.

Na pocieszenie rządu można powiedzieć, że on się rozerwie dopiero po wyborach, więc cokolwiek się stanie, wyborcy nie odczują tego do czasu jesiennej elekcji do Sejmu i Senatu.

Sam premier mówił, że deficyt zwiększy się do 3 proc. Dlaczego wyborcy nie mają z tym problemu, nie rozumieją zagrożenia, jakie się z tym wiąże?
Zażartowałem sobie niedawno, że nikt przed Jarosławem Kaczyńskim nie wpadł  na pomysł, aby dawać ludziom prezenty, zaciągając długi. Oczywiście generalnie robiła to większość partii, ale nigdy na taką skalę i w sposób tak ostentacyjny. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego ludzie to kupują, mogę tylko potwierdzić, że tak jest. Ludzie nie rozróżniają miliona od miliarda, długu publicznego od deficytu, dla nich to abstrakcja. Myślą w kategoriach przez siebie rozumianych, a tutaj – jak powiedziałby Herbert – cyfra zero na końcu zamienia wszystko w abstrakcję. Ludzie nie rozumieją, że te prezenty nie pochodzą z partyjnej kasy PiS-u, ani nie są to oszczędności, które Morawiecki zgromadził jako prezes banku.

Reklama

Wyborcy wolą dostać dziś i nie myśleć o konsekwencjach jutro. Taka jest natura ludzka i dlatego wymyślono kartę kredytową i kredyty. Niektórzy mają problem później z ich spłaceniem i to kończy się jakąś tragedią, podobnie może być z państwem.

Wicepremier Jarosław Gowin powiedział, że rekonstrukcja rządu nastąpi po świętach. Czy rządowi uda się to sensownie wykorzystać?
Po pierwsze, to że Gowin coś powiedział, nie oznacza, że nastąpi rekonstrukcja. Nie on decyduje o tym, kiedy nastąpi rekonstrukcja i nie on jest właścicielem tej informacji. On powiedział tyle, ile wie, a to, co wie, nie musi mieć związku z rzeczywistością. Natomiast to jest w jakimś sensie problem dla rządu, ponieważ opozycja to mocno wykorzystuje, narzucając narrację “akcja ewakuacja”. To się przebija do opinii publicznej. Moim zdaniem to nie jest jakiś wielki problem, że czołowe postacie z rządu idą do PE, bo tam załatwia się też sprawy Polski, natomiast wrażenie może być takie, że to wynik pewnej rejterady. Mówiąc szczerze, tu nie ma dobrego rozwiązania. Trwanie tych osób na stanowiskach i jednoczesne prowadzenie kampanii wyborczej jest tak samo słabe z punktu marketingowego, jak pozbycie się ich na kilka tygodni przed wyborami do PE. To mogłoby być odczytane jako brak zaufania do nich czy negatywna ocena dotychczasowej pracy.

Merytorycznie nie widzę problemu, żeby członkowie egzekutywy przechodzili do PE, natomiast to wygląda średnio.

Wśród tych, którzy odchodzą do PE, jest minister Anna Zalewska, która opuszcza resort edukacji w środku sporu z nauczycielami, ale też minister Rafalska czy wicepremier Szydło, które są bardziej popularne.
Obydwie te kategorie trzeba różnie traktować. Rzeczywiście jest tak, że pani Rafalska i pani Szydło idą do PE, ale tylko ta druga ma szanse się dostać, bo Rafalska jest za Joachimem Brudzińskim, a w tym okręgu jest tylko jeden mandat. Obie te panie wzmacniają listy, bo dla wyborcy okołopisowskiego obie panie to sympatyczne twarze, które niosą za sobą komunikat prosocjalny. To są lokomotywy, które mają napędzać wyborców. Osobnym przypadkiem jest pani Zalewska, która ma bardzo duży negatywny elektorat i jest wręcz znienawidzona w środowisku nauczycieli. Zresztą sama wywołuje takie emocji tym ciągłym uśmiechem nieadekwatnym do sytuacji. To może irytować dużą część środowiska nauczycielskiego. Zalewska na pewno nie jest lokomotywą.

Dostała jedynkę, bo w 2015 roku zrezygnowała z PE i teraz jest to spełnienie obietnicy Jarosława Kaczyńskiego. Zalewska jest obciążeniem w tej kampanii i widać to po działaniach opozycji.

Po to m.in. wystawiono panią Ochojską na Dolnym Śląsku, aby móc ją konfrontować z Zalewską, o której prasa pisała, że współpracowała z ludźmi, którzy oskarżani są o bardzo brzydkie działania dotyczące żywności i odzieży PCK, potem rzekomo wykorzystywanych w kampanii wyborczej. To słychać było zresztą w przemówieniu Schetyny na Dolnym Śląsku.

Czy prezes nie chce przy okazji pozbyć się popularnych ministrów? Wiadomo, że gdy ktoś wyrasta na zbyt popularnego, Jarosław Kaczyński usadza go na miejscu. Temu miała służyć zamiana Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego.
Tak, ale to, co było aktualne rok temu, dziś już nie działa. Rzeczywiście jedną z przyczyn, dla których Beata Szydło nie jest dziś premierem, jest fakt, że stała się zbyt popularna. Dziś Kaczyński nie musi robić żadnych gestów wobec Beaty Szydło, bo jej pozycja jest słaba, mówię tu o aparacie partyjnym. Myślę, że w obu przypadkach jest to jednak postawienie na polityczki, które są popularne w elektoracie i będą uprawdopodabniać zwycięstwo PiS-u w wyborach.

Czego boi się PiS, że rozpętało taki spór o obchody 4 czerwca? Donalda Tuska, który miał przyjechać i przemówić przed historyczną bramą Stoczni?
Postawiła pani pytanie i odpowiedziała na nie. Tu chodzi o obniżenie rangi wydarzenia.

Tusk jest postacią, której PiS boi się najbardziej, a Jarosław Kaczyński ma tu osobistą zadrę, ponieważ wie, że wybory w 2007 roku PiS przegrało, bo Kaczyński poległ w debacie z Donaldem Tuskiem. To zwykły kompleks wobec polityka, z którym Kaczyński przegrał 7 razy.

To próba przeciwdziałania temu, aby dzień 4 czerwca stał się początkiem nowej fali politycznej, która mogłaby doprowadzić do odsunięcia PiS-u od władzy jesienią.

Tylko czy PiS nie robi sobie sam krzywdy? Wyobraźmy sobie, że Tusk przyjeżdża do Gdańska i na przysłowiowej beczce przemawia do ludzi na ulicy, mówi o wolności i walce z dyktaturą… Ten efekt będzie jeszcze większy?
Po pierwsze, potwierdzi zarzuty formułowane wobec obozu władzy, że ten zabiera wolność, a nie daje. To taktyka samobójcza, bo uniemożliwienie obecności przed krzyżami gdańskimi Polaka, który w chwili obecnej, a także od kilkudziesięciu lat sprawuje najwyższą funkcję na świecie przysługującą Polakowi, będzie potwierdzeniem tych obaw, które przeciwnicy władzy formułują. Czasami tak jest, że pewne działania obracają się przeciwko nam i na to wygląda w tym przypadku.

Czy siadanie do rozmów na tydzień przed zapowiadanym strajkiem nie jest kpiną?
Nie, kpiną była natomiast propozycja prezydenta. Zresztą minister Dworczyk powiedział, że propozycja prezydenta nie będzie brana pod uwagę w tych negocjacjach.

Tak siarczystego policzka nie wymierzył Dudzie od dawna nikt. Prezydentowi coś przyszło do głowy, powiedział to z charakterystycznym dla siebie autopodniecaniem się, po czym po kilku godzinach został skontrowany przed urzędnika KPRM i odesłany z tym pomysłem do swojego Pałacu, gdzie cieszy się jak małe dziecko z urodzin swojej żony, co obwieszcza na portalach społecznościowych.

Jarosław Kaczyński i premier Morawiecki okazali się bezlitośni dla prezydenta. Ci dwaj pokazali znowu głowie państwa, że może robić sobie selfie z koniem albo z żoną, może robić na nartach, ale to wszystko, co może dziś robić w Polsce. Ja od dawna twierdzę, że prezydent nie uprawia polityki, tylko autoterapię, próbę poradzenia sobie z własną sytuacją i emocjami.

Natomiast same negocjacje prowadzone przed strajkiem nie są kpiną, bo z każdym dniem obie strony, paradoksalnie, są bardziej skłonne do ustępstw. Tego typu negocjacje prowadzi się jeszcze w noc poprzedzającą strajk, aby osiągnąć kompromis. Tu nie ma nic złego, obie strony rozumieją dynamikę tych negocjacji.

Dojdzie do porozumienia rządu z nauczycielami?
Daję 51 do 49, że do strajku dojdzie. Nie obstawiałbym pieniędzy, że strajk będzie, ale wygląda na to, że obie strony już pogodziły się z tym, że tak będzie. “Solidarność” podpisze odrębne porozumienie, a ZNP zdecyduje się na strajk. Rząd zyska tyle, że ten strajk nie będzie tak powszechny jak wtedy, gdyby wszystkie 3 centrale go przeprowadzały.

Rząd da nauczycielom to, co wynegocjował z “Solidarnością”.

Wszyscy będą zadowoleni. Rząd – bo zażegna problem, “Solidarność” – bo będzie mogla mówić, że to dzięki niej nauczyciele dostali podwyżki, a ZNP będzie mogło się cieszyć, że stanęło w obronie nauczycieli i doprowadziło do masowego strajku. Myślę, że tak to się zakończy.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Wikimedia/Lestat (Jan Mehlich), licencja Creative Commons; Flickr/Stock Catalog, licencja Creative Commons

Reklama