“Knives out” to film o Dobrej Zmianie. Ale nie o tym, jaka jest “dobra”, ani nawet nie o tym, co przynosi. To film o tym, jak doszło do tego, że mamy teraz to, co mamy. To film z misją, którego projekcje połączone będą zawsze ze spotkaniami z publicznością. Nazywa się to pracą u podstaw.
– To, co było dla nas istotne, kiedy realizowaliśmy film, to pokazanie pewnej mentalności, która doprowadza do tego, co się w Polsce stało – mówi autor filmu Przemysław Wojcieszek. – Tłumaczymy to na przykładzie młodych ludzi, czyli obecnych dwudziestoparolatków, którzy w dużej mierze głosowali na obecnie rządzącą partię. Pokazujemy to wszystko w dużym zbliżeniu, tzn. przez pryzmat sytuacji, gdy dominują ludzie bez poglądów, a ludzie z poglądami liberalnymi są wobec tego bezradni. Nikt się w sposób zdecydowany tym postawom nacjonalistycznym nie przeciwstawia. Dlatego to oni wygrywają, wygrywa myślenie autorytarne. Opowiadamy o tym, jak do tego doszło i jak łatwo jest narzucić pewien rodzaj narracji, myślenia.
Film to opowieść o spotkaniu grupy młodych ludzi, którzy widzą się pierwszy raz od matury. Spotkanie to absolutnie zdominował chłopak o poglądach czysto nacjonalistycznych i ksenofobicznych. I przeciągnął wszystkich na swoją stronę.
– To jest też opowieść o tym, że pewnego rodzaju myślenie, które do tej pory było ukryte, wstydliwe i zepchnięte na boczny tor, wygrywa – dodaje reżyser.
“Knives out” powstał w wakacje. Ale nie stracił na aktualności, nawet jest może bardziej aktualny niż był, bo to, o czym opowiada, teraz się raczej nasila. Mógł powstać tylko dzięki zbiórce pieniędzy wśród ludzi. I to dla ludzi powstał. Jest bowiem drogą do tego, by się z widzami spotykać i rozmawiać, a także tłumaczyć pewne zjawiska i pracować u podstaw.
– Tak sobie wyobrażam kino. Długo zastanawiałem się nad tym, jak ta dystrybucja powinna wyglądać i wydaje mi się, że wskazówką były doświadczenia teatralne. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, że te dwa spektakle, które w tym roku zrobiłem, to były rzeczy, które mocno integrują widownię. Widzowie jakoś mogą się w tym przejrzeć. I to jest dla wielu szansa, żeby poczuli, że nie są sami.
Chęci to jednak jedno, możliwości to drugie.
– Często pierwszy odzew z kin był mylący – mówi Sebastian Rerak odpowiedzialny za dystrybucję filmu. – Kiedy dzwoniłem, rozmawiałem, wydawało się, że jest duże zainteresowanie, ale kiedy dostarczałem materiały, to nagle zapadała cisza albo nagle coś stawało na przeszkodzie. Zarząd, dyrektor itd. Odbijam się od takich instytucjonalnych ścian. Głównie w mniejszych miejscowościach, ale nie tylko – dodaje.
– Bardzo chcę, żeby wszystko, co robię, było mocno osadzone w rzeczywistości. Byłoby fajnie, gdyby odbiorca był najszerszy, ale mamy z tym problem. Dlatego że polskie kino zupełnie odeszło od mówienia o polityce, rzeczywistości. Robi się filmy historyczne, a nie mówi o współczesności, z wielu systemowych powodów. Bo tak naprawdę system jest scentralizowany, pieniądze na filmy daje jedna instytucja – PISF. A ten jest opanowany przez PiS. I rzeczy współczesne tam nie przechodzą. Film, który krytykuje PiS, nie przejdzie. A to oznacza, że ludzie, którzy decydują o tym, co będzie pokazywane w kinach, też nie chcą takich filmów. Jest powszechny strach przed mieszaniem się w politykę – mówi Wojcieszek.
– Czasem ta odmowa jest stanowcza już na wstępie, ale często przychodzi później. Nie wiem, na ile działają tu sympatie polityczne, ale myślę, że jest to jeden z istotnych czynników. Nie mówią jednak, że to dlatego i dlatego, że nie chcą ryzykować. Używają oficjalnych powodów, takich jak terminy, których nie da się naruszyć, plany kina, decyzja zarządu – dodaje Rerak.
– Dlatego choć oczywiście chcielibyśmy żeby ten film dotarł do jak najszerszej widowni, to na razie sprzyjają nam te kina, które są zarządzane przez ludzi o podobnych poglądach do naszych. Trudno powiedzieć, czy docieranie do widzów nieprzekonanych się uda, bo pewnie większość publiczności to będą jednak ludzie, którzy poszli też na moje spektakle do teatru, myślą jakoś podobnie.
Na razie udało się więc zaplanować kilkanaście pokazów w największych polskich miastach. Ale nie wszędzie będą one w kinach. Tam, gdzie się to nie udało, planowana jest dystrybucja alternatywna. W klubokawiarniach, w zaprzyjaźnionych teatrach itd.
– To jest pionierskie, ale też mocno frustrujące. Bo są miejsca, po których spodziewałem się, że nie będzie problemu, a kiedy dostają nasze materiały, to kontakt się urywa. Pewnie więc w paru miejscach zrobimy takie punkowe akcje, dla przykładu, żeby coś sprowokować – mówi Wojcieszek.
Idea jest taka, że na każdej projekcji pojawi się reżyser, do niektórych miast przyjadą także aktorzy. I będą rozmawiać z tymi, którzy na film przyszli.
– Jestem entuzjastą tej akcji, ale też mnie to przeraża. Bo jest to praca, która pokazuje, że takie kino jest trudne do pokazania. Wydaje mi się jednak, że trzeba o to walczyć, stworzyć struktury równoległe do oficjalnej kinematografii. Zastanawiam się, czy jest to potrzebne, czy nie powinienem machnąć ręką. Ale myślę, że byłoby to pójście na łatwiznę i poważne zaniechanie. Bo jednak reakcje zwrotne od widzów są takie, że jest im to potrzebne.
Premiera 21 stycznia w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Potem ruszają w trasę po Polsce.
Wiadomo.co jest patronem medialnym akcji.
Zdjęcie główne i zdjęcia w tekście pochodzą z facebooka Knives Out
Comments are closed.