Przegrana zawsze boli. Jednak mimo bólu do jesiennych wyborów musimy udowodnić, że nie jesteśmy “lemingami”. I w momencie najważniejszej próby nie podążymy w przepaść – chaotycznie i w rozproszeniu, do czego zachęca nas Jarosław Kaczyński, jego propagandyści, a także głupcy (często o nieskazitelnie “dobrych intencjach”), jakich nie brakuje w żadnym obozie, a więc także i w naszym – pisze Cezary Michalski

Skokiem w przepaść byłoby zniszczenie Koalicji Europejskiej – jedynej siły, która w tych wyborach oparła się PiS-owi i zdołała zebrać blisko 40 procent głosów. Koalicję Europejską trzeba wzmocnić, poszerzyć (raczej o część elektoratu Roberta Biedronia, niż o samego Naczelnego Narcyza III RP, który już publicznie odmówił udziału w negocjacjach dotyczących wspólnej listy opozycji w jesiennych wyborach).

Oczywiście trzeba zdiagnozować i naprawić błędy.

Trzeba przełożyć istniejący program Koalicji Europejskiej – ofertę dla edukacji, służby zdrowia, polskich przedsiębiorców prywatnych – na swego rodzaju “500 plus” dla nauczycieli, dla lekarzy i pielęgniarek, dla drobnych i średnich przedsiębiorców, dla młodych ludzi wchodzących na rynek pracy

albo naprawdę chcących się uczyć (“naprawdę”, czyli uzyskując dobre oceny, zdając egzaminy i kończąc studia w terminie, a nie traktując z pozoru “łatwe” humanistyczne kierunki jako przedłużenie młodości na koszt rodziców i – no bo czemu nie – na koszt państwa, czyli innych młodszych i starszych Polaków).

Transferom socjalnym PiS-u trzeba przeciwstawić bardziej konkretną i obrazową – bo na poziomie “teoretycznego programu” ona istnieje i była przedstawiana na konwencjach, w dokumentach PO i KE – wizję ładu społecznego i gospodarczego, w którym ludzie nie są karani za przedsiębiorczość, naukę i pracę, nie traktuje się ich jak złodziei albo dojne krowy, ale gdzie państwo – poprzez ład podatkowy i prawny – motywuje ludzi chcących uczyć się, pracować i podejmować biznesowe ryzyko.

Reklama

I trzeba się pogodzić z tym, że na razie nie uda się przekroczyć rowu z płonącą naftą, jaki wokół swojego elektoratu wykopał, wypełnił i podpalił Jarosław Kaczyński za pomocą “jarkowego” i prawicowej wojny kulturowej. Gdzie

nawet pedofilia w Kościele stała się narzędziem mobilizacji klerykalnego i eurosceptycznego elektoratu prawicy (bo to są “nasze patologie”, a “naszych patologii” trzeba bronić albo przynajmniej trzeba je bagatelizować, gdyż one są częścią “naszego suwerennego stylu życia”).

Do walki trzeba mieć armię

Czeka nas żmudna walka, raczej “krew, pot i łzy”, niż łatwe zwycięstwa w atmosferze ogólnego uznania i medialnego poklepywania po policzkach i plecach. Ale aby walczyć, trzeba mieć armię, sztab i dowódcę. Przeciwnik też to wie, dlatego od pierwszych godzin po wyborach do boju ruszyły PiS-owskie trolle (z niewielką, ale bardzo dobrze słyszalną pomocą głupców w obozie liberalnym), domagając się tylko jednego: zniszczenia Koalicji Europejskiej i pozbawienia jej lidera (Grzegorza Schetyny) lub grupy liderów (ludzi z PO, SLD, Nowoczesnej, PSL), którzy zdecydowali się na koalicję i nadal chcą jej bronić.

Pominę głupców, trendziarzy i toksyczne resztki po klęsce populistycznej lewicy. Ale dlaczego rozbicie KE stało się priorytetem Jarosława Kaczyńskiego przed jesiennymi wyborami do polskiego parlamentu? To raczej oczywiste.

Rozbicie Koalicji Europejskiej to gwarantowana większość konstytucyjna prawicy i totalne zniszczenie wszelkie politycznej opozycji wobec PiS. No bo nie było i nie ma po stronie opozycji żadnej alternatywy organizacyjnej dla KE. PSL poza koalicją to PSL całkowicie włączone do PiS-u.

Na tej samej zasadzie, na której od czterech lat PiS absorbuje lokalny aparat ludowców prostym szantażem: “przechodzicie do nas i zachowujecie pracę w państwowych agencjach obsługujących wieś albo próbujecie zachować niezależność wobec naszej władzy, a wtedy wy i wasze rodziny zdechniecie z głodu, a ci spośród was, którzy oprą się szantażowi finansowemu, zostaną rozwaleni przez służby Mariusza Kamińskiego”). SLD poza koalicją to SLD pod progiem wyborczym i nieistniejące. Nowoczesna poza koalicją, podobnie. Nawet PO poza koalicją to partia, która samodzielnie nie zdoła zagrodzić Kaczyńskiemu drogi do konstytucyjnej większości.

Kaczyński wie doskonale, że w przypadku rozbicia Koalicji Europejskiej będziemy mieli w Polsce “węgierski scenariusz”, w którym partia władzy wyposażona w pisaną pod dyktando wodza ustawę zasadniczą nie tylko totalnie zmarginalizuje opozycję polityczną zorganizowaną w partie, ale zniszczy także społeczeństwo obywatelskie wraz ze wszystkimi jego instytucjami. Mówiąc językiem Kaczyńskiego, partia władzy po rozbiciu opozycji politycznej “wymieni społeczne elity” na elity pisowskie (zamiast dobrego dyplomu czy ciekawego CV dysponujące legitymacją partii rządzącej). “Wymieni je” nie tylko w państwowych mediach czy na państwowych urzędach – co już widzieliśmy i znamy konsekwencje – ale także w sądach, w mediach prywatnych, w prywatnym biznesie.

A wówczas Polacy staną się niewolnikami rządzącej prawicowej monopartii, tak jak niewolnikami swoich monopartii są Rosjanie czy Węgrzy.

Na razie jest tak, że oni mają połowę Polski, my mamy połowę Polski. Jesteśmy podzieleni frontami kulturowymi, społecznymi. Oni swoją połowę zmobilizowali bardziej, niż my swoją połowę. Wyposażyli w prawicowe “media tożsamościowe”, czyli narzędzia bezwzględnej i jednolitej propagandy. Podczas gdy my ciągle mamy “liberalne media” – pluralistyczne, rządzące się czasem modami, czasem oportunistyczne, rządzące się prawami komercji.

Nasza reprezentacja polityczna musi zrobić ze sobą porządek, zacisnąć zęby, naprawić błędy, a wspólne listy wyborcze budować w taki sposób, żeby do opinii publicznej docierała tylko “zgoda”, a nie narcyzmy, egoizmy, ambicje poszczególnych osób.

Ale to od nas wszystkich zależy, czy jesteśmy przygotowani na Churchillowskie “krew, znój, pot i łzy”.

Biedroń dał Kaczyńskiemu zwycięstwo

Robert Biedroń wypełnił w tych wyborach swoje zadanie. Tym zadaniem nie była walka o głosy “niegłosujących” czy “socjalnych wyborców prawicy”, bo nigdzie tam się Biedroń nie przebił. Kanibalizował wyłącznie głosy oddane w wyborach samorządowych na Koalicję Obywatelską. Ale

wypełnił swoje faktyczne zadanie, którym od samego początku było zagwarantowanie Jarosławowi Kaczyńskiemu kilkuprocentowego zwycięstwa nad opozycją i odebranie zjednoczonej opozycji wystarczającej liczby wielkomiejskich liberalnych głosów, żeby nie mogła minimalnie wygrać lub choćby zremisować z PiS-em.

Liderzy Koalicji Europejskiej już w czasie wyborczego wieczoru zaprosili Biedronia do negocjacji na temat poszerzenia wspólnego frontu opozycji przed jesiennymi wyborami. On jednak zaproszenie odrzucił udając, że 6 procent głosów (nie tak daleko od wyborczego progu) jest wielkim sukcesem stworzonej przez niego formacji, mimo że jeszcze przed miesiącem występował w mediach opowiadając, że jest pierwszą siłą opozycji i “ewentualnie zrobi kiedyś Grzegorza Schetynę swoim wicepremierem”.

Biedroń nauczył się narcyzmu w Ruchu Palikota, od swego dawnego lidera. Jednak Janusz Palikot poza narcyzmem miał determinację i twardość, których Robert Biedroń nie posiada wcale. Dlatego Ruch Palikota jako świeża inicjatywa zdobył w pierwszych swoich wyborach ponad 10 procent głosów, co pozwoliło mu przez kolejne cztery lata walczyć o życie. Biedroń zaczął od minimalnego przekroczenia wyborczego progu i nie sądzę, by “dożył” jesieni. Jeśli jednak “dożyje” – na tych samych głosach, wyszarpanych liberalnemu centrum – Jarosław Kaczyński wygra także jesienne wybory, bo

przy liczeniu głosów metodą D’Hondta każdy głos oddany na partię Biedronia (o ile pójdzie ona do jesiennych wyborów osobno) będzie oznaczał głos przewagi nad opozycją zdobyty przez Kaczyńskiego za friko.

Co zostało po lewicy

Blisko dziesięć procent głosów Konfederacji i Kukiza pokazuje, że skrajna prawica, skrajny nacjonalizm, a nawet elementy neofaszyzmu, mają się w Polsce dobrze. Hodowanie ich przez PiS na publicznych pieniądzach, na etatach w państwowych mediach i spółkach Skarbu Państwa (a nawet w Narodowym Banku Polskim, gdzie Adam Glapiński, oprócz asystentek, zatrudnił także młodzieńców ze stażem w Młodzieży Wszechpolskiej i ONR) – przyniosło efekty, choć niekoniecznie takie, jakich się spodziewał po swojej inwestycji Jarosław Kaczyński.

Martwi jednak fakt, że skrajna prawica ma w Polsce większe rezerwy głosów, niż jakakolwiek lewica. Po definitywnej klęsce w tych wyborach Adriana Zandberga jedyna lewica, która politycznie przeżyła, to SLD i Barbara Nowacka w Koalicji Europejskiej. Zandberg poległ pod Biedroniem i muszę przyznać, że po raz pierwszy jest mi go żal. On był przynajmniej realnym lewicowcem. Nawet jeśli nie była to wyczekiwana przeze mnie socjaldemokracja, ale lewicowy populizm, to jednak

Adrian Zandberg był twardym ideowym wkładem w polską politykę. I trochę szkoda, że wykończył go akurat Biedroń, który na jego tle jest bezbarwnym korporacyjnym produktem, mydełkiem Fa zawiniętym w PR-owe sreberko przez specjalistę od reklamy i politycznego doradztwa Jakuba Bierzyńskiego.

Bierzyński wcześniej pracował dla neoliberała Ryszarda Petru, ale kiedy Petru utonął, z równym entuzjazmem i podobnymi metodami “lokował na rynku” Wiosnę, więc o lewicowości tej formacji lepiej nie wspominajmy.

Cezary Michalski

Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”


Zdjęcie główne: Fot. Flickr/PO

Reklama

Comments are closed.