Nie ma władzy autorytarnej bez przemocy, choćby symbolicznej. Jarosław Kaczyński stosuje ją od początku swoich rządów. I dlatego przegra, ale najpierw zgotuje Polsce piekło, na które opozycja musi być nie tylko wizerunkowo, ale i merytorycznie przygotowana.

Dziś narasta społeczny sprzeciw, który posłowie opozycji dobrze rozpoznali, ponieważ Kaczyński ogłosił: prawo to ja!, a ludzie, przynajmniej ci przywiązani do liberalnej demokracji i dziedzictwa bezkrwawej rewolucji 1989 roku, nie lubią narcystycznych egoistów, którzy wypowiadają posłuszeństwo bezpiecznym regułom.

Nie akceptują też hipokryzji, która jest stemplem władzy PiS. Między innymi dlatego właśnie, gdy marszałek Kuchciński bezceremonialnie złamał wszystkie zasady parlamentaryzmu, chciał zakneblować sejmowych sprawozdawców oraz dopuścił do nielegalnego głosowania nad budżetem, przed Sejmem zgromadziły się tłumy, a parlamentarzyści rozpoczęli protest na sali plenarnej, domagając się między innymi powtórnego głosowania oraz odwołania marszałka. Dlatego też powstał opozycyjny Dekalog Wolności.

Ludzie nie akceptują też hipokryzji, która jest stemplem władzy PiS.

Kaczyński swój plan sam zresztą zapowiedział, ogłaszając po wygranych wyborach, że nie będzie “żadnego kopania tych, którzy upadli”. Od dawna wiemy, że w jego świecie czarne jest białe, a białe – czarne, dlatego też wszystkie jego zaprzeczenia należy traktować jak deklaracje. “Nie będzie” w ustach prezesa PiS oznacza “będzie”. To klasyczny, doskonale znany w psychoanalizie mechanizm denegacji, gdy skryte pragnienia ujawnia się w formie zaprzeczania im, po czym natychmiast przystępuje do realizacji.

“Nie będzie” w ustach prezesa PiS oznacza “będzie”.

I przystąpił. Zaczęło się od zamachu na media publiczne. Omijając kadencyjność zarządów i rad nadzorczych oraz konstytucyjną Krajową Radę Radiofonii i Telewizji PiS stworzyło ustawę kadrową, która z dnia na dzień odmieniła oblicze publicznych nadawców. Wprowadzeni do spółek polityczni funkcjonariusze władzy rozpoczęli urzędowanie od czystek, pozbawiając pracy lub zmuszając do odejścia niewygodnych, czyli niezależnych dziennikarzy i publicystów.

Reklama

Między innymi dlatego jestem dziś dumny z akcji radiowej Jedynki sprzed roku, kiedy przy wsparciu części zespołu, w tym moim, ówczesny dyrektor anteny Kamil Dąbrowa postanowił puszczać co godzinę hymny Polski i Unii Europejskiej. Dziś widać, że to my mieliśmy rację. Nasze obawy związane z planami PiS sprawdziły się z nawiązką. Niestety.

Dziś publicystyka i informacja w Telewizji Polskiej i Polskim Radiu to czysta propaganda, którą oceniać można jedynie w kategoriach kabaretowych.

PiS nie brało jeńców, wbrew zapowiedziom niektórych akolitów partii władzy, którzy jeszcze przed wyborami opowiadali bajki o łagodnej “dobrej zmianie”, choć inni po nazwiskach wskazywali dziennikarzy do odstrzału. Tymczasem ostatecznym rozstrzygnięciem kwestii medialnej zajęli się pozbawieni sentymentów i standardów PiS-owscy frontowcy. Do pracy natychmiast przyjęto wiernopoddańczych politykierów, a ostali się nieszkodliwi lub ci, którzy złożyli oportunistyczne hołdy nowej władzy. Dziś publicystyka i informacja w Telewizji Polskiej i Polskim Radiu to czysta propaganda, którą oceniać można jedynie w kategoriach kabaretowych.

Kaczyński udaje, że realizuje misterny plan zmiany polskiego życia społecznego i politycznego, lecz jest to jedynie fasada, za którą skrywa się niezbyt zdolny naśladowca autokratycznych szablonów.

Kaczyński udaje, że realizuje misterny plan zmiany polskiego życia społecznego i politycznego, lecz jest to jedynie fasada, za którą skrywa się niezbyt zdolny naśladowca autokratycznych szablonów. Zapatrzony w sukces Victora Orbána przystąpił więc z pomocą prezydenta Andrzeja Dudy do rozmontowywania Trybunału Konstytucyjnego jako przeszkody. Wielokrotnie łamiąc konstytucję, ignorując opinie wybitnych prawników oraz międzynarodowych instytucji, korzystając z neofickich usług prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza oraz usłużnych portali i gazet, przez rok usiłował niszczyć reputację prof. Andrzeja Rzeplińskiego oraz samego Trybunału. Nie do końca mu się to udało, bowiem Rzepliński w pamięci demokratów pozostanie tym, który opierał się antykonstytucyjnym puczystom, zaś niezłomni sędziowie – mimo zastraszania przez urzędników PiS – już zapowiedzieli, że nie będą respektować bezprawnych wyroków.

Na koniec, po raz kolejny łamiąc konstytucję, ustanowił prezesem życzliwą PiS sędzię. Od teraz Kaczyński nakazuje werdykty Trybunału szanować, choć wcześniej były to spotkania “przy kawie i ciasteczkach”.

Wygląda to tak, jakby “kopanie tych, którzy upadli”, było napędem prywatnej rozkoszy Kaczyńskiego.

Symboliczna przemoc Kaczyńskiego ma wiele przejawów i więcej odcieni. Upokarzanie posłów opozycji przez marszałków z PiS, którzy ignorują pytania i wyłączają mikrofon; sławna “reasumpcja Piotrowicza”; kara pieniężna dla posła Szczerby z PO; werbalne naciski ministra Ziobry na sędziów; upolitycznienie prokuratury; ustawa o zgromadzeniach; przyzwalanie na kompromitującą aktywność posłanki Pawłowicz; Piotrowicz jako “twarz przywracania ładu konstytucyjnego”; pozorne mediacje prezydenta, który i tak skrupulatnie wykonuje każdą wolę szefa partii; wysłanie marszałka Karczewskiego do rozmów z mediami, które zakończyły się festiwalem śmiesznych pozorów; policyjna akcja przed Sejmem; wcześniej apele smoleńskie upokarzające Powstańców – wszystko to dobrze podsumowuje zdjęcie Kaczyńskiego, który po usunięciu protestujących wyjeżdżał z Sejmu rozkosznie rechocząc. Wygląda to tak, jakby “kopanie tych, którzy upadli”, było napędem jego prywatnej rozkoszy.

Ta władza wypowiedziała wojnę strukturze symbolicznej, uznając, że respektowanie prawa i obyczajów nie zależy już od przyjętego kodu kulturowego i aktów normatywnych, lecz od widzimisię jednego człowieka.

PiS-owskie narracje wyrażane na przykład podczas politycznych manifestacji smoleńskich, zwanych miesięcznicami, nie pozostawiają złudzeń: Kaczyński nie cofnie się przed niczym.

Przywołuję wszystkie te przykłady właśnie po to, by uświadomić opozycji oraz wspierającym ją ludziom, że to nie są zwykłe polityczne gierki, których świadkami byliśmy przez ponad dwie dekady i można je było nazywać grzeszkami czy arlekinadami demokracji. Ta władza wypowiedziała wojnę strukturze symbolicznej, uznając, że respektowanie prawa i obyczajów nie zależy już od przyjętego kodu kulturowego i aktów normatywnych, lecz od widzimisię jednego człowieka, uzbrojonego w poczucie bezkarności oraz urojonej moralnej przewagi nad oponentami. Takie przekroczenia nigdy nie kończyły się w historii dobrze.

Kto im stanie na drodze? Protestujący przed policyjnymi barierkami przy ulicy Wiejskiej w Warszawie?

Spójrzmy zresztą: profesorowie Król, Zoll, Staniszkis i wielu innych rozmówców portalu wiadomo.co nie mają złudzeń co do przyszłości. Mówią o łamaniu prawa, Trybunale Stanu dla politycznych przestępców, rozstrzygnięciu ulicznym, logice rewolucyjnej, która musi się dokonać, bo nie ma z niej spokojnego wyjścia. Scenariusz zmiany ordynacji wyborczej, by utrzymać władzę dłużej niż się da, nie jest mrzonką, a ponieważ brakuje demokratycznych ograniczeń, prawo zaś jest notorycznie prostytuowane – można sobie wyobrazić wszystko. Nawet, jak mówił w rozmowie z nami prof. Strzembosz, że PiS zechce przedłużyć kadencję Sejmu. Kto im stanie na drodze? Protestujący przed policyjnymi barierkami przy ulicy Wiejskiej w Warszawie?

Morawiecki nie ma żadnego poważnego planu poza podnoszeniem podatków i wycofywaniem się z obietnic wyborczych.

Popularny pogląd, że dopóki ludzie mają co do garnka włożyć, bo program 500 Plus spełnia swoją funkcję, dopóty nie można liczyć na erozję tej władzy, powoli traci na znaczeniu, bowiem ekonomiści wieszczą kryzys finansów publicznych w następnych latach, a wicepremier Morawiecki nie ma żadnego poważnego planu poza podnoszeniem podatków i wycofywaniem się z obietnic wyborczych, czym sfrustruje na przykład frankowiczów lub tych, którzy czekają na obniżenie kwoty wolnej od podatku.

Rosnące poczucie niezgody na styl i cele rządów PiS niesie ze sobą emocje porównywalne z tymi, które towarzyszyły przejściu od Polski Ludowej do Polski demokratycznej.

Wbrew opiniom publicystów w rodzaju Michała Szułdrzyńskiego, którzy zajęci są pielęgnowaniem udawanej bezstronności i symetrycznym postrzeganiem świata politycznego, nie da się dziś uciec od twardych diagnoz, na przykład od tej, że rosnące poczucie niezgody na styl i cele rządów PiS niesie ze sobą emocje porównywalne z tymi, które towarzyszyły przejściu od Polski Ludowej do Polski demokratycznej. I choć nie była ona wolna od wad, to jednak nikt nie pokusił się dotychczas o to, by zniszczyć jej fundamenty. A Kaczyński tak.

Ten, który pierwszy odpowie na pytanie, czym tak naprawdę jest potrzeba zmiany Dobrej Zmiany i co zbudować w jej miejsce, ten przejmie władzę.

Wobec geopolitycznych napięć w Europie i na świecie Polska, wyprowadzana przez Kaczyńskiego i Macierewicza z kręgu europejskiego wprost w objęcia Putina, nie będzie już bezpieczna nawet w strefie wpływów Łukaszenki, owego – jak powiada marszałek Karczewski – ciepłego człowieka. Ten, który pierwszy odpowie na pytanie, czym tak naprawdę jest potrzeba zmiany Dobrej Zmiany i co zbudować w jej miejsce, ten przejmie władzę i pociągnie za sobą tych, którzy dotychczas mieli politykę w nosie.

To kwestia rządu dusz, rozpoznania emocji oraz pokazania programu, szczególnie gospodarczego, na niespokojną przyszłość. A także planu na radykalne wzmocnienie demokracji i powrotu Polski do ścisłego grona liderów będącej w kryzysie Unii Europejskiej. Jeśli to się nie stanie, symboliczna przemoc Kaczyńskiego przerodzi się realną i Polskę czeka wojna domowa. Poleje się krew, nie tylko symboliczna.

Nie życzę nam tego.


pap-malyZdjęcia główne: PAP/Jacek Turczyk i Bartłomiej Zborowski

Zapisz

Reklama

Comments are closed.