Kaczyński, aby zdyscyplinować Ziobrę i Gowina, klei swoją śmieciową koalicję (Kukiz, ósemka Zandberga, a ostatnio gesty w kierunku Hołowni i paru jego posłów). Wszyscy oni są zachęcani do tego, aby pomogli Kaczyńskiemu wywlec Platformę Obywatelską na bagna i tam wspólnie zatłuc. Jako jedyną polityczną przeszkodę dla Kaczyńskiego i jako priorytetowego przeciwnika dla Hołowni i części lewicy – pisze Cezary Michalski

W ciągu blisko już roku swojej autorskiej działalności politycznej Szymon Hołownia odniósł znaczące sukcesy. Odebrał innym ugrupowaniom opozycyjnym kilku posłów i kilkunastu nieco bardziej rozpoznawalnych samorządowców. W tym tempie do końca kadencji ma szanse odebrać opozycji jeszcze kilkunastu posłów i kilkudziesięciu samorządowców.

Umocniony tymi sukcesami Hołownia z coraz większym sarkazmem reaguje na propozycje poważnej, długodystansowej współpracy całej centrowej opozycji.

Współpracy, która nie polegałaby wyłącznie na skleceniu wspólnej listy na pięć minut przed wyborami, przy pogłębiającym się zniechęceniu znacznej części centrowego elektoratu, jeśli ten elektorat przez wcześniejsze dwa albo trzy lata będzie mógł obserwować wyłącznie wzajemne uszczypliwości, ataki i wyszarpywanie sobie najbardziej niepewnych, niestabilnych i nielojalnych ludzi.

Innych politycznych sukcesów Szymon Hołownia jak do tej pory nie odniósł, a żaden z sukcesów dotychczasowych nie tylko nie osłabia Jarosława Kaczyńskiego, ale nawet nie zapowiada jego osłabienia. Przeciwnie, każdy tego typu sukces pozwala Kaczyńskiemu rozgrywać jego z kolei zabawy na bagnie – z Ziobrą i Gowinem – w poczuciu relatywnego „budapeszteńskiego” bezpieczeństwa i „budapeszteńskiej” swobody.

Reklama

Oczywiście tuzy niepisowskiej publicystyki zachwycają się przełomem, jaki ich zdaniem symbolizuje Hołownia. Mniej więcej z taką egzaltacją (i taką samą wiarygodnością), z jaką wcześniej zachwycały się przełomem, jaki mieli symbolizować najpierw Adrian Zandberg, a później Robert Biedroń.

Co w tym czasie robi Jarosław Kaczyński (którego ci sami geniusze niepisowskiej publicystyki składają do grobu dwa razy w tygodniu, ale on jakoś z tego grobu pod koniec każdego tygodnia powstaje)? Otóż Kaczyński ma przed sobą tylko jedno ważne głosowanie – nad ratyfikacją europejskiego Funduszu Odbudowy.

Chodzi tu bowiem o rozstrzygnięcie podstawowe, ustrojowe, na parę pokoleń. Przesądzenie o tym, czy 250 miliardów złotych w postaci bezzwrotnych dotacji i tanich kredytów (po obecnym kursie euro, ale jak się Adam Glapiński jeszcze bardziej postara, za dwa czy trzy lata może to być już pół biliona albo nawet bilion złotych) trafią do wszystkich Polaków, czy tylko do Polaków z PiS. Do wszystkich samorządów, czy tylko do tych kontrolowanych przez PiS. Do wszystkich organizacji publicznych, czy tylko do IPN, Ordo Iuris, przyjaciół ojca Rydzyka i ministra Czarnka.

Koalicja Obywatelska przedstawiła dobry i precyzyjny warunek wspólnego z PiS-em głosowania nad ratyfikacją.

Chodzi o uchwaloną w Senacie i złożoną w Sejmie (gdzie PiS próbuje utopić ją w łyżce wody i ulokować w zamrażarce do momentu głosowania nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy) ustawę o Agencji Rozwoju i Spójności. Agencja Rozwoju i Spójności mogłaby być instytucją, która – poprzez proporcjonalny udział zarówno przedstawicieli rządu, jak też samorządów, Senatu i Sejmu – zagwarantowałaby, że miliardy z Unii Europejskiej nie zostaną przechwycone przez partię rządzącą, ale trafią do wszystkich potrzebujących Polaków. Dlatego PiS na jej powołanie nie chce się zgodzić.

Po tym rozstrzygnięciu w sprawie partyjnego skoku na unijne pieniądze, do niczego innego, a w każdym razie do niczego równie ważnego, polski Sejm nie będzie już Kaczyńskiemu na długo potrzebny. On rządzi poza konstytucją, poza prawem i poza parlamentaryzmem. Rządzi rozporządzeniami i dekretami, które sam wymyśla, a które podpisują i wykonują jego marionetki – Morawiecki, Duda, Przyłębska, Sasin, Piotrowicz, Obajtek…

Do momentu tego głosowania Ziobro i Gowin przeżywają dni swojej bardzo względnej potęgi i chwały. Z kolei Kaczyński, aby ich zdyscyplinować, klei swoją śmieciową koalicję (Kukiz, ósemka Zandberga, a ostatnio gesty w kierunku Hołowni i paru jego posłów). Wszyscy oni są zachęcani do tego, aby – oczywiście w otoczce proeuropejskiej retoryki – pomogli Kaczyńskiemu wywlec Platformę Obywatelską na bagna i tam wspólnie zatłuc. Jako jedyną polityczną przeszkodę dla Kaczyńskiego i jako priorytetowego przeciwnika dla Hołowni i części lewicy.

Nawet jeśli zsumowanie tych głosów nie gwarantuje, że zastąpią one posłów Gowina i Ziobry, wizja śmieciowej koalicji sprawia, że Ziobro i Gowin boją się zerwać z łańcucha.

Główny polityczny horyzont Kaczyńskiego (jego faktyczne horyzonty, w przeciwieństwie do jego mocarstwowej retoryki, zawsze są kompromitująco bliskie i skromne) to doczekanie końca pandemii i doczekanie skoku na unijne pieniądze. Przy ewentualnej późniejszej poprawie notowań sondażowych, a przede wszystkim przy braku następnych głosowań, od których zależałby los rządu, Kaczyński spacyfikuje Ziobrę i Gowina bez trudu.

Z Ziobrą będzie musiał postępować ostrożnie, z racji hektarów akt zgromadzonych przez lidera Solidarnej Polski i jego kolegów w trakcie dziesiątków śledztw, w których pojawiały się nazwiska Kaczyńskiego, Morawieckiego, ich rodzin, powinowatych, pociotków i politycznych klientów. Gowin nie ma ukrytej za pazuchą żadnej bomby ze smrodem, więc jak tylko przestanie być potrzebnych paru posłów, którzy pozostają jeszcze wobec niego lojalni, jego polityczna śmierć z ręki Kaczyńskiego będzie szybka, choć nie znaczy, że mało bolesna.

Z Ziobrą Kaczyński może cackać się dłużej, ale nawet Ziobro nie jest tak twardy, na jakiego wygląda. Cała jego armia przypomina raczej tancerzy, którzy w seksownych skórzanych mundurkach obtańcowywali Lady Gagę w klipie „Alejandro”, niż twarde totalitarne bojówki, na jakie ludzie Ziobry pozują.

Jeszcze raz powtarzam, cała ta sytuacja jest dla Kaczyńskiego względnie wygodna tylko z tego powodu, że zbyt wielu polityków lub narcyzów sądzących o sobie, że są politykami, wbrew całej swojej antypisowskiej retoryce uważa tak naprawdę, że w Polsce w gruncie rzeczy nic się nie stało.

I że nic nie stało się w Europie, że nic nie stało się w sercu liberalnego Zachodu, ani na tego Zachodu bardziej niestabilnych peryferiach, do których Polska zawsze należała i dalej należy.

„Historia długa, życie krótkie” – jak śpiewali klasycy Gintrowski, Kaczmarski, Łapiński. Hołownia uważa, że historia jest długa, szczególnie historia Polski, i kto by tam miał do niej cierpliwość. A szansa na osobiste zabłyśnięcie zdarza się tylko raz. Zandberg ma podobnie ustawione priorytety, choć on ma jeszcze ideę (lewicowy populizm), z którą się nie zgadzam, którą uważam dla Polski za zabójczą, ale której u Hołowni nie widzę. Gdyby tam była idea, trudno byłoby do niej przekonać jednocześnie zagubionych libertarian z Nowoczesnej i skrajnie lewicową etatystkę z łódzkiej Krytyki Politycznej.

Widzę tam przede wszystkim chęć przebicia się na polityczną estradę po drodze krótszej, wygodniejszej, a przede wszystkim nieblokowanej przez (faktycznie, czasami nie do zniesienia) działaczy aparatów bardziej tradycyjnych partii. Też zachowujących się tak, jakby uważali, że w Polsce nic się nie stało.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Szymon Hołownia, Fot. Shutterstock

Reklama