Niektórzy mniej rozgarnięci politycy opozycji sądzą, że wspólne z Kaczyńskim zaoranie Platformy pozwoli im się używić na jej aktywach instytucjonalnych i elektoracie. W rzeczywistości przybliżają tylko moment, w którym żadnej silnej opozycji w ogóle już w Polsce nie będzie. Najważniejsze jednak jest to, aby bardzo brudna wojna w obrębie całej opozycji nie zniszczyła ostatnich broniących się – i to broniących się dobrze – umocnień demokratycznej opozycji w polskiej polityce: Senatu, samorządów, miast – pisze Cezary Michalski

Wybory do Senatu RP w 2019 roku stały się pierwszym i jedynym ewidentnym zwycięstwem demokratycznej opozycji (w polityce ogólnopolskiej, bo w polityce lokalnej było takich zwycięstw więcej) od czasu tryumfu populizmu w Polsce.

W Sejmie mamy dziś pod dostatkiem populistów prawicowych i lewicowych, połączonych nienawiścią wobec „libków”, których – zgodnie ze skrzydlatą frazą Sroczyńskiego, Wosia, Orlińskiego, Leszczyńskiego, Zandberga… – należy „dojechać”.

Tymczasem w Senacie mamy sensownych konserwatystów, sensownych lewicowców, sensownych Ludowców i sensowne centrum. Mamy tam polityków, o których chce się pisać dobrze, z których nie chce się wyłącznie gorzko szydzić.

Dziś Senat pozostaje miejscem, w którym opozycja umie merytorycznie pracować, umie ze sobą współpracować, nie pozwala się rozegrać Kaczyńskiemu i pokazuje, że możliwe byłoby odsunięcie go od władzy, gdyby senacki duch politycznej kompetencji i odpowiedzialności za państwo zapanował również w Sejmie, w partiach politycznych, a także wśród ambitnych czterdziestolatków uczących się dopiero polityki.

Reklama

To w Senacie przygotowano projekt ustawy o Agencji Spójności i Rozwoju, czyli jedyny sensowny bezpiecznik, który mógł zagwarantować (gdyby cała opozycja o niego walczyła), że unijne pieniądze dla Polski rzeczywiście trafią do wszystkich Polaków (do wszystkich samorządów, NGO-sów, przedsiębiorców…), że staną się naprawdę Funduszem Odbudowy Polski po epidemii koronawirusa, a nie funduszem wyborczym Prawa i Sprawiedliwości, z którego co najwyżej jakieś nędzne ochłapy trafią do Zandberga i Czarzastego.

To w Senacie udało się zbudować dla tej ustawy poparcie całej opozycji – PO i KO, PSL, Lewicy i senatorów niezależnych.

To w Senacie udało się zablokować nominację na Rzecznika Praw Obywatelskich polityka PiS Bartłomieja Wróblewskiego, który na rozkaz Kaczyńskiego podpalał Polskę biorąc udział w zniszczeniu aborcyjnego kompromisu.

To w Senacie opozycja ma szansę przygotować i wspólnie uchwalić poprawki do ustawy o ratyfikacji Funduszu Odbudowy.

Przez Senat musi także przejść tzw. ustawa wdrożeniowa, w której wciąż jeszcze można umieścić realne – a nie „opowiadane” przez Czarzastego, Zandberga, Biedronia – warunki ograniczające samowolę PiS-u przy dystrybucji unijnych pieniędzy. Oczywiście cała ta praca może zostać później zmarnowana, ale jest to przynajmniej ta część frontu realnej politycznej walki, która jeszcze się trzyma. Podczas kiedy na innych odcinkach tego frontu, w opuszczonych okopach zaczynają już urzędować szczury.

W Senacie z realnej i praktycznej współpracy całej opozycji wyrosła realna polityczna siła – ograniczająca Kaczyńskiego, na widok której Kaczyński do tej pory dostaje bezsilnego szału. Sądząc po atakach i naciskach Czarzastego i Zandberga na senatorów lewicy (Gabriela Morawska-Stanecka poskarżyła się na nie głośno, ale te naciski trwają już od pewnego czasu i przybierają bardzo różne, zawsze nieprzyjemne, formy), deal obu panów z Kaczyńskim musiał także zawierać paragraf dotyczący rozbicia demokratycznej większości w Senacie i oddania izby wyższej PiS-owcom.

W zamian za różne drobne wziątki czy wegańskie parówki z Orlenu, które Adrian Zandberg będzie zapewne dla higieny zawijał w gazety Obajtka.

Poza Senatem Kaczyńskiemu udało się zbudować odwrotną koalicję wszystkich ugrupowań przeciwko Platformie Obywatelskiej i KO. Sam Kaczyński ma nadzieję, że zniszczenie najsilniejszej (może już nie w sondażach, ale w parlamencie, w samorządach, w Brukseli) opozycyjnej partii pozwoli mu dokończyć nieźle już zaawansowaną budowę Gileadu nad Wisłą. Niektórzy mniej rozgarnięci politycy opozycji sądzą, że wspólne z Kaczyńskim zaoranie Platformy pozwoli im się używić na jej aktywach instytucjonalnych i elektoracie. W rzeczywistości przybliżają tylko moment, w którym żadnej silnej opozycji w ogóle już w Polsce nie będzie.

Zbyt cyniczny (w wykonaniu Czarzastego) i zbyt fanatyczny (w wykonaniu Zandberga) zwrot w stronę Kaczyńskiego, żeby „dojechać libków z PO”, stał się po drodze pewnym problemem dla Lewicy. Zwolennicy Zandberga skutecznie paraliżujący zazwyczaj „Gazetę Wyborczą”, OKO Press i parę innych niepisowskich mediów musieli przez chwilę zadowolić się mediami społecznościowymi.

Deal Lewicy z Kaczyńskim, pozwalający mu niszczyć kolejne instytucje państwa prawa i liberalnej Polski (rozpoczynając od samorządów), stał się zbyt ewidentny, aby go można było skutecznie „zaszumiać” w pisowskich i niepisowskich mediach.

Jednak i ten efekt może się okazać przejściowy. Wojna o przywództwo w Platformie wybuchła bowiem natychmiast po sejmowej przegranej opozycji. Zapewniając Lewicy coś w rodzaju alibi („zobaczcie, co się dzieje z PO, to z nimi mieliśmy pójść?”).

Najważniejsze jednak jest to, aby zarówno bardzo brudna wojna w obrębie całej opozycji, jak też bardzo ryzykowny, ale być może nieunikniony spór o przywództwo i o model przywództwa w PO, nie zniszczyły ostatnich broniących się – i to broniących się dobrze – umocnień demokratycznej opozycji w polskiej polityce: Senatu, samorządów, miast.

Kaczyński czeka. Rozprucie Platformy Obywatelskiej będzie momentem, w którym dobije sędziów, dobije liberalną inteligencję, dobije „zbyt wyzwolone” kobiety. Wykończy wszystkich, którzy mieli kiedyś marzenie o życiu w demokratycznej, praworządnej Polsce.

Dlatego jeśli przez opozycję, a nawet przez samą Platformę, musi się przetoczyć spór o przywództwo, niech się już przetoczy, ale ze zrozumieniem, że Senat, samorządy, regiony i miasta – wciąż jeszcze nieopanowane przez Kaczyńskiego – są wspólnym dobrem, którego trzeba wspólnie bronić. Inaczej nie pozostanie nam już nic.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Marszałek Senatu z PO Tomasz Grodzki i wicemarszałek z Lewicy Gabriela Morawska-Stanecka, Fot. Flickr/Senat RP/M. Józefaciuk, licencja Creative Commons

Reklama