Cała pierwsza kadencja rządów PiS, a szczególnie okres poprzedzający ostatnią kampanię wyborczą, upływał pod znakiem nowego „panświnizmu”. Przekaz prawicowych polityków, publicystów, nawet niektórych ludzi Kościoła do socjalnego elektoratu był prosty. Wszyscy polscy politycy to „świnie” (kradną, przyznają sobie nagrody, nadużywają przywilejów władzy), jednak PiS-owskie „świnie” są lepsze od „świń” z PO, bo dały ludziom 500 plus – pisze Cezary Michalski

“Panświnizmem” polska prawica – kiedy jeszcze sama nie rządziła państwem – nazwała polityczną i propagandową strategię użytą przez Jerzego Urbana (i jego tygodnik “Nie”) przeciwko nowej postsolidarnościowej elicie władzy na początku lat 90. Ponieważ tuż po upadku PRL-u trudno było bronić biografii ludzi kojarzonych z dawnym systemem, postsolidarnościowa klasa polityczna przez jakiś czas (raczej bardzo krótko) dysponowała przewagą moralną i estetyczną nad politykami postkomunistycznymi.

Strategia Urbana polegała więc na tym, aby ludziom dawnej opozycji i “Solidarności” tę przewagę odebrać. Argumentów dostarczali mu ci spośród członków nowej postsolidarnościowej elity, których faktycznie świeżo zdobyta władza bardzo szybko zepsuła, uwikłała w afery korupcyjne lub obyczajowe.

Argument Urbana brzmiał: wszyscy politycy, a już szczególnie wszyscy politycy polscy, bez względu na biografie, bez względu na system, są niekompetentnymi i nieuczciwymi “świniami”. Ale komunistyczne i postkomunistyczne “świnie” przynajmniej nie zgrywają świętoszków.

A kiedy rządziły, może nawet i kradły (przecież wszyscy kradną), ale dzieliły się z Polakami pieniędzmi. Choćby w początkach epoki Gierka, kiedy znaczna część pożyczonych na Zachodzie pieniędzy poszła na konsumpcję.

O zwycięstwie SLD w wyborach parlamentarnych 1993 roku nie przesądził wcale “panświnizm” Urbana, ale wewnętrzne konflikty i szybkie zużycie się postsolidarnościowej elity, która wzięła na siebie odpowiedzialność za posprzątanie ruin realnego socjalizmu. Jednak polska prawica (młodsza i starsza) żyła w przekonaniu, że to Jerzy Urban utorował postkomunistom drogę do władzy. Teksty, a nawet całe książki na ten temat pisali Piotr Skwieciński, Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz czy bracia Karnowscy. Wielokrotnie wracał też do tematu “panświnizmu” Jarosław Kaczyński, on jednak bardzo pragmatycznie, żeby nie powiedzieć cynicznie.

Reklama

Kaczyński używał logiki, a nawet języka Urbana w stosunku do postkomunistów i znacznej części obozu postsolidarnościowego. Zarzucając im uwłaszczanie się na zasadzie “Teraz, K…, My” oraz uwikłanie w okrągłostołowy i magdalenkowy “spisek”. Jedynymi “czystymi” mieli być on i jego brat.

I tylko stawiane już w latach 90. pytania o polityczne uwłaszczanie się braci Kaczyńskich i ich współpracowników przy okazji afer Telegrafu, Srebrnej czy FOZZ, a także przypominanie obecności braci Kaczyńskich zarówno przy Okrągłym Stole, jak też w najbardziej wąskim kręgu negocjatorów z Magdalenki, miały być tym “złym panświnizmem” w stylu Jerzego Urbana.

“Panświnizm” w służbie rządów PiS

PiS zderzone z realnym rządzeniem okazało się gorsze od poprzedników. Ponieważ nowa władza z założenia odrzucała konstytucję i prawo III RP, a nie wytworzyła żadnego własnego systemu prawa, kontroli czy norm, musiała generować afery. Mieliśmy zatem aferę KNF (szantażowanie właścicieli prywatnych banków za pomocą znowelizowanego przez PiS prawa bankowego umożliwiającego ich wywłaszczenie), aferę spółki Srebrna (Kaczyński odmówił swemu powinowatemu zapłaty za zlecony mu w imieniu Srebrnej projekt PiS-owskich wieżowców, w dodatku okazało się, że szefem głównej skarbonki Kaczyńskiego i PiS-u był dawny współpracownik SB, a w jej władzach zasiadali ludzie niekompetentni, a nawet z zarzutami kryminalnymi).

Była afera z nagrodami i szerzej, uwłaszczeniem się działaczy PiS na państwowych urzędach i w spółkach skarbu państwa. Media ujawniły spekulacje ziemią Kościoła przez małżeństwo Morawieckich. Wybuchła afera prywatnych podróży Kuchcińskiego za publiczne pieniądze. Była afera SKOK-ów, które bankrutowały masowo, bo były kierowane przez ludzi niekompetentnych, nieuczciwych, którzy dla zapewnienia sobie politycznej osłony transferowali pieniądze do ludzi i mediów powiązanych z PiS-em.

Była wreszcie afera hejtu przeciw sędziom organizowanego w Ministerstwie Sprawiedliwości, a także afera Mariusza Kamińskiego, który po skazaniu go przez sąd na trzy lata więzienia za łamanie prawa i nadużycie władzy został ułaskawiony przez PiS-owskiego prezydenta i jest dziś ministrem spraw wewnętrznych oraz zwierzchnikiem tajnych służb.

Pierwszą kadencję rządów Kaczyńskiego zwieńczyła afera nowego PiS-owskiego szefa NIK, który zarabiał pieniądze wynajmując kamienicę gangsterom zajmującym się sutenerstwem i przedstawiał “nieprecyzyjne” oświadczenia majątkowe. Do obrony takiego obniżenia standardów rządzenia propaganda PiS mogła posłużyć się tylko “panświnizmem”.

Po raz pierwszy alibi „panświnizmu” zostało przez nową władzę użyte do obrony ujawnionych przez opozycję gigantycznych nagród dla PiS-owskich urzędników państwowych. Kiedy na słowa Beaty Szydło „te pieniądze po prostu im się należały” Polacy zareagowali szyderstwem, państwowe media przedstawiły sumę nagród wypłaconych pod rządami PO-PSL w ciągu kilku lat po to, aby zrównoważyć nagrody z jednego roku przyznane przez PiS. Nie chodziło już o obronę moralności PiS-owców, ale o stwierdzenie, że „inni robili to samo, co my”. Prawica użyła też „panświnizmu” do uzasadniania czystek w środowisku sędziowskim. Kiedy okazało się, że zawodowy i moralny dorobek nominatów PiS i Ziobry do TK, KRS, Sądu Najwyższego i władz sądów powszechnych wszystkich szczebli jest kompromitujący (dyscyplinarki, lenistwo, niechlujne orzekanie, hejt), prawicowe media przypomniały wszystkie przypadki łamania prawa przez polskich sędziów po roku 1989, aby wbić swoim wyborcom do głowy przekonanie, że „nasi sędziowie” są tak samo zepsuci jak „ich sędziowie”.

Przy okazji afery marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, a później afery nowego PiS-owskiego szafa NIK Mariana Banasia, ludzie z samych szczytów PiS-owskiej władzy po raz pierwszy bezpośrednio odwołali się do „panświnizmu”. Jarosław Kaczyński użył „panświnizmu” przy okazji afery z lotami Marka Kuchcińskiego. Przyszedł na konferencję prasową wyposażony w wydruki lotów Donalda Tuska. Nie chodziło już o oczyszczenie PiS-owskiego marszałka Sejmu, ale o przekonanie Polaków, że nadużywa władzy tak samo jak wszyscy inni rządzący Polską politycy.

Dziennikarze wykonali resztę. Począwszy od pisowskich propagandystów, skończywszy na „symetrystycznych” oportunistach w mediach niepisowskich, działających zresztą z różnych pobudek.

Albo dlatego, że nawet przy narastającym dystansie wobec Kaczyńskiego i PiS mają prawicowe poglądy i „liberałów” z PO zawsze nienawidzą bardziej (Piotr Zaremba), albo dlatego, że po prostu zatrudnili się jako propagandyści PiS w TVP S.A. czy w „Sieciach”, albo też pracują w mediach prawicowych próbujących zachować jakiś dystans w stosunku do PiS, jednak finansowo zależne są od transferów pieniędzy ze spółek skarbu państwa kontrolowanych przez władzę (publicyści „Do Rzeczy” i „Wprost”).

W przedostatnim tygodniu parlamentarnej kampanii wyborczej w programie “Kawa na ławę” Patryk Jaki, nie potrafiąc już inaczej bronić skompromitowanego Mariana Banasia, przekonywał, że także w PO są ludzie uwikłani w afery. Zaraz potem w “Loży prasowej” Eliza Olczyk z “Wprost” przekonywała, że afera szefa NIK wynajmującego swoją nieruchomość sutenerom nie jest niczym nadzwyczajnym, bo przecież także Sławomir Nowak musiał odejść z funkcji ministra, kiedy nie wpisał do deklaracji majątkowej drogiego zegarka.

“Świnie” lepsze i gorsze

Właściwy osłaniający władzę argument ukryty w fałszywych analogiach i nowym „panświnizmie” jest taki: skoro wszyscy politycy to świnie (wszyscy mają na swoim koncie afery, wszyscy próbowali obchodzić prawo i przejmować instytucje, wszyscy składają fałszywe obietnice wyborcze itp.), to lepsze są te świnie, które dały wam 500 złotych.

PiS-owski “panświnizm” jest bowiem precyzyjnie adresowany do tej części elektoratu, która nie wierzy, że polskie państwo i polska polityka nie mogą być inne niż „teoretyczne”.

Świadomość tej części wyborców, których Jarosław Kaczyński pozyskał za pomocą “panświnizmu”, bardzo precyzyjnie opisują badania dwóch polskich socjologów, Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. Zostały one przeprowadzone na różnych grupach elektoratu po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. Sami autorzy pesymistycznie zatytułowali swój raport: “Polityczny cynizm Polaków”. Wynika z niego jednoznacznie, że zarówno twardy elektorat PiS, jak też ta część elektoratu socjalnego, która jest wyborczą rezerwą tej partii, zupełnie otwarcie używa argumentu: “politycy PiS-u kradną jak wszyscy, ale oni chociaż się z nami dzielą”.

Autorzy raportu łączą klientelizm i cynizm elektoratu PiS z jego głęboką apolitycznością. Nawet respondenci deklarujący się jako “twardy elektorat PiS-u” mówią, że “wstąpiliby do partii, gdyby nie ich zła opinia o polityce jako takiej”. Zatem także oni są cynikami. Wiedzą, że “politycy to świnie”, nawet ci PiS-owscy. Ale te “świnie” zaspokajają ich potrzeby. W przypadku twardego elektoratu PiS nie tylko materialne, ale także symboliczne, do których należy upokarzanie i niszczenie społecznych oraz zawodowych elit III RP, a także niszczenie resztek świeckiego państwa.

“Panświnizm” jest bowiem u części wyborców PiS ściśle skorelowany z pewnym typem katolicyzmu.

“Panświnizm” w polskim Kościele

Polski Kościół dostarcza praktycznie jedynej motywacji do głosowania na PiS, która przekracza cynizm hasła „wszyscy politycy to świnie, ale świnie z PiS dają 500 złotych”. Oczywiście nie cały Kościół, ale Kościół Tadeusza Rydzyka i Marka Jędraszewskiego. W ich interpretacji PiS-owski „panświnizm” przybiera zdecydowanie bardziej „ideową” formę: może politycy PiS kradną jak wszyscy, ale są katolikami, są przeciwko LGBT, bronią Polski przed sekularyzacją „idącą z Brukseli”. W dodatku Jędraszewski i Rydzyk twórczo przekształcili i zastosowali świecki prawicowy „panświnizm” do obrony patologii w polskim Kościele. W ich wersji „wszyscy jesteśmy grzeszni”: księża pedofile i pedofile świeccy, uwłaszczający się świeccy politycy i biskupi przechwytujący publiczny majątek w ramach działania Komisji Majątkowej Rządu i Episkopatu, gdzie Kościół był oficjalnie reprezentowany przez łamiącego prawo byłego wysokiego funkcjonariusza SB zajmującego się w PRL-u werbowaniem i niszczeniem księży.

Jednak grzeszność i chciwość księży, biskupów (oraz polityków PiS) może być wykorzystana przez wrogów Kościoła, dlatego powinniśmy na nią przymykać oczy, „widzieć ją we właściwej proporcji”.

Zbigniew Ziobro dał tej odmianie „panświnizmu” bardzo ważny argument, kiedy nie umieścił nazwisk księży skazanych za najcięższe przestępstwa pedofilskie (w tym gwałty na dzieciach) na upublicznionej przez jego ministerstwo liście pedofilów. Kościół Rydzyka i Jędraszewskiego jest mu za to dozgonnie wdzięczny. A za prawicowy „panświnizm” osłaniający grzechy ludzi Kościoła rewanżuje się „panświnizmem” osłaniającym grzechy rządzącej prawicy.

„Panświnizm” zabija swych użytkowników

„Panświnizm” Ubrana i innych „postkomunistycznych” polityków, intelektualistów czy dziennikarzy, który miał osłaniać SLD, w gruncie rzeczy Sojusz zniszczył. Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego zabiła nie ich polityka gospodarcza czy międzynarodowa, które były sensowne, ale afera Rywina i jeszcze bardziej afera starachowicka (polegająca na tym, że szefowie osadzonego przez Sojusz MSW ostrzegali terenowych działaczy SLD współpracujących z mafią przed działaniami policji). Przyczyną obu tych afer była głęboka demoralizacja SLD-owskich kadr. Tak długo chronionych przez „panświnizm”, tak długo przekonywanych, że „solidaruchy i tak są gorsze”, że oni sami poczuli się całkowicie bezkarni.

Prawicowy „panświnizm” bardzo szybko doprowadził do całkowitej demoralizacji kadr Prawa i Sprawiedliwości i Prawicy Razem. Tym bardziej, że kluczowym teoretykiem i praktykiem tego „panświnizmu” jest sam Jarosław Kaczyński.

Ponieważ odrzuciły go realne społeczne i zawodowe elity III RP, w swojej nihilistycznej rewolucji posłużył się ludźmi naprawdę „drugiego sortu”, którzy w swoich środowiskach zawodowych dali się poznać jako nieudolni sędziowie z dyscyplinarkami czy działacze samorządowi albo gospodarczy z korupcyjnymi zarzutami, a nieraz nawet wyrokami. T

o Kaczyński wskazał Mariana Banasia na szefa NIK i on go jak do tej pory faktycznie osłania (reszta jest „ustawką”, dopóki Kaczyński, który potrafił złamać konstytucję, żeby pozbyć się niezależnego Trybunału Konstytucyjnego, nie zdecyduje, że Banaś kosztuje go nieco za dużo i każe swoim ludziom zmienić ustawę o NIK).

„Panświnizm” demoralizuje, a potem zabija formacje, które poczuły się dzięki niemu bezkarne. Korzystające z niego PiS już znalazło się na dnie demoralizacji.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Victor Orbán, Fot. Flickr/KPRM/W. Kompała

Reklama