„Polski ład” jest zbudowany na bezwzględnej, podporządkowanej wyłącznie budowaniu politycznej potęgi PiS, redystrybucji publicznego pieniądza. Od grup, które na PiS nie głosują, do grup, które są zapleczem wyborczym tej partii. „Polski ład” jest ostatecznym zanegowaniem transformacji, jej wartości i jej realnych osiągnięć. Wolności politycznej i gospodarczej przeciwstawia paternalizm i etatystyczne nostalgie. A równości szans, którą gwarantować miało państwo prawa, przeciwstawia równość żołądków – pisze Cezary Michalski

„Polski ład” Jarosława Kaczyńskiego to kontynuacja programu, który w 2015 roku zapewnił PiS-owi zdobycie władzy, a później jej utrzymanie. Z pozoru nie można od polityka oczekiwać więcej, niż skuteczna troska o utrzymanie się u władzy. Dlatego „Polskim ładem” entuzjazmują się zarówno populiści lewicowi (Rafał Woś czy Jacek Żakowski), jak też polscy makiaweliści (Witold Jurasz). Zarzucając opozycji – szczególnie tej centrowej i bardziej liberalnej – że drogą Kaczyńskiego nie chciała podążyć.

Budowanie czy niszczenie fundamentów bogactwa narodu

Zdolność zdobywania i utrzymania władzy jest faktycznie jedną z miar skuteczności polityka, a tej Kaczyńskiemu nie można odmówić. Z punktu widzenia interesów społeczeństwa i państwa ważniejsze jest jednak inne kryterium: czy metoda polityczna, dzięki której dany polityk lub partia zdobywają władzę, służy rozwojowi kraju, motywuje do wysiłku, pracy, podejmowania gospodarczego ryzyka, czy też przeciwnie – zużywa w walce o władzę rezerwy rozwojowe państwa i premiuje bierność, uderzając w ten sposób w same fundamenty bogactwa narodu.

„Polski ład” jest zbudowany na bezwzględnej, podporządkowanej wyłącznie budowaniu politycznej potęgi Prawa i Sprawiedliwości, redystrybucji publicznego pieniądza (zarówno pieniędzy z budżetu, jak też środków unijnych). Od grup, które na PiS nie głosują, do grup, które są zapleczem wyborczym tej partii. W tym wypadku od pracujących i podejmujących biznesowe ryzyko (drobnych i średnich przedsiębiorców, lepiej wykwalifikowanych, a więc zarabiających więcej pracowników najemnych, samozatrudnionych…) do ludzi, których programy socjalne Prawa i Sprawiedliwości wypchnęły z rynku pracy (obniżenie wieku emerytalnego albo wpływ 500 plus – szczególnie na aktywność zawodową kobiet), a przez to od „darów” tej partii całkowicie uzależniły.

Reklama

Najważniejszy „dar”, jaki Kaczyński i Morawiecki obiecali tym razem, to całkowite zwolnienie z obowiązku płacenia podatku wszystkich ludzi znajdujących się – m.in. w konsekwencji obniżenia przez PiS wieku emerytalnego – na biedaemeryturach (do 2500 złotych miesięcznie).

Sfinansować ten „dar” ma wzrost obciążeń składkowych i podatkowych polskich przedsiębiorców, samozatrudnionych czy wykwalifikowanych pracowników najemnych.

Np. dotykający wszystkich kategorii dochodowych skokowy wzrost składki zdrowotnej i usztywnienie – w celu skokowo wyższego oskładkowania – umów o pracę. Ale także nieznany jeszcze poziom podniesienia podatków dla zarabiających powyżej 7 tysięcy złotych na rękę.

„Polski ład” najbardziej zagraża zatem polskiej klasie średniej. Oczywiście Kaczyński i Morawiecki ten zarzut przewidzieli, więc zgodnie z zasadami opisanymi już przez Orwella (kiedy zabijasz, mów, że kochasz ofiarę, kiedy zabierasz jej pieniądze, mów, że ją obdarowujesz, a kiedy pozbawiasz ją wolności, mów, że ją wyzwalasz) stwierdzili, że to oni klasę średnią w Polsce zbudują i wzmocnią.

Jak powiedział najpierw Kaczyński, a później powtórzył Morawiecki, „klasa średnia to ludzie zarabiający od 6 do 10 tysięcy brutto miesięcznie” (czyli od 4 do 7 tysięcy na rękę). Wyżej rozpoczynają się – zgodnie z terminologią twórców „Polskiego ładu” – „zamożniejsi”, czyli „oligarchia”, która „dary” PiS-u ma finansować.

W rzeczywistości ten podział przebiega jeszcze inaczej. Zauważalny zysk z podatkowo-składkowego miksu Kaczyńskiego i Morawieckiego kończy się w okolicach średniej płacy w Polsce, która wynosi dzisiaj 4-5 tysięcy miesięcznie na rękę. Osoby o dochodach pomiędzy 5 i 7 tysięcy na rękę efektów „Polskiego ładu” raczej nie zauważą, choć szczegółowy stosunek pomiędzy zapowiadaną obniżką podatków dla mniej zarabiających (większa suma wolna od podatku i podniesienie progu), a skokowym wzrostem składki zdrowotnej i innych danin dla prawie wszystkich obywateli poznamy dopiero wówczas, kiedy PiS pokaże konkretne projekty ustaw składających się na „Polski ład”.

Wszyscy – łącznie z autorami „Polskiego ładu” – zgadzają się jednak, że zapowiadane zmiany w podatkach i innych daninach będą niekorzystne dla zarabiających powyżej 7 tysięcy na rękę. A takie są dzisiaj dochody wielu drobnych i średnich przedsiębiorców, jak też wykwalifikowanych pracowników najemnych.

Trudno ich nazwać „oligarchami”, natomiast spełniają wszystkie definicje klasy średniej. „Polski ład” to zatem klasyczny populizm, który zawsze służy budowie nowej oligarchii, ponieważ po zniszczeniu lub osłabieniu klasy średniej lud nie jest w stanie kontrolować oligarchów, którzy go wcześniej na klasę średnią poszczuli.

Teraz musimy czekać na to, aż wszyscy działacze PiS, ich krewni i polityczni klienci staną się oligarchami, czy też – mówiąc językiem Kaczyńskiego – „zamożniejszymi”. Wówczas Kaczyński pomyśli o zmniejszeniu obciążeń dla „zamożniejszych” i nazwie Daniela Obajtka „nową klasą średnią”.

Oczywiście zarówno „zamożniejsi”, jak też „PiS-owski lud” zapłacą dodatkowy podatek inflacyjny. Wynikający z tego, że Adam Glapiński oraz członkowie powołanej i kontrolowanej przez PiS Rady Polityki Pieniężnej uznali wysoką inflację i słabą złotówkę za kolejne źródło finansowania „Polskiego ładu”.

Dom, który wymyślił Kaczyński

Do tego dochodzi paternalizm obecny we wszystkich rozwiązaniach „Polskiego Ładu”. Przyjmujący tak groteskowe formy, jak chwalenie się Kaczyńskiego, że polscy rolnicy będą mu zawdzięczać symboliczną obniżkę akcyzy wynoszącą 10 złotych z hektara.

Paternalistyczna logika „Polskiego ładu” widoczna jest jednak najlepiej w kolejnej wersji PiS-owskiego programu mieszkaniowego. Mateusz Morawiecki nazwał „tryumfem wolności w polityce mieszkaniowej” prawo budowania „bez biurokratycznych zezwoleń” szczegółowo opisanych przez Kaczyńskiego „70-metrowych domów z płaskim dachem, pod którym może znajdzie się jeszcze miejsce na 20 metrów poddasza”. Morawiecki zapomniał dodać, że ustawa z 20 lutego 2015 roku (czyli jeszcze z czasów koalicji PO-PSL) zlikwidowała konieczność uzyskiwania zezwolenia na budowę i przebudowę domów jednorodzinnych (i to bez limitu powierzchni czy ograniczeń wynikających z estetycznej wizji Kaczyńskiego). Pozostawiła jedynie warunek uzyskania zgody właścicieli sąsiednich działek oraz konieczność dostosowania się do lokalnych planów zagospodarowania przestrzennego.

Jarosław Kaczyński, komentując „Polski ład” w wywiadzie dla Polskiego Radia 24, we właściwym sobie stylu stwierdził, że krytyki jego pomysłów pochodzą od „grup bardzo ubogich kulturowo”. Bogactwo „kapitału kulturowego” samego Kaczyńskiego bierze się z dwóch typów nostalgii – za etatyzmem późnej sanacji i za paternalizmem Władysława Gomułki.

„70-metrowe domy z płaskim dachem” są bowiem powrotem do idei Poniatówek, za pomocą których ostatni minister rolnictwa sanacyjnej Polski Juliusz Poniatowski próbował w późnych latach 30. zażegnać kryzys mieszkaniowy, a jednocześnie obsłużyć zwolenników rządu i zbudować poparcie dla sanacji na polskiej wsi. Poniatówki miały w całej Polsce wyglądać identycznie, być z drewna i mieć 80 metrów kwadratowych.

W odpowiedzi na krytyki opozycji minister Poniatowski mówił w Sejmie: „dostatnio wykonany dom z drewna jest lepszy od licho wykonanego domu murowanego, skoro nas nie stać na dostatnio wykonane domy murowane, to powinniśmy się trzymać drzewa”. A propagandowe imprezy „darowania osadnikom Poniatówek przez władzę”, odbywające się z udziałem prezydenta Mościckiego i kardynała Hlonda, tak były opisywane w sanacyjnej prasie: „z Wronek korowód samochodów udał się na teren parcelacyjny w Nowej Wsi, gdzie ustawiono ołtarz polowy przybrany w barwy narodowe. Miejscowa ludność z pocztami sztandarowymi utworzyła olbrzymi czworobok na placu, na którym łopotał na wietrze las sztandarów. Tutaj zebrali się przedstawiciel władz, instytucji i społeczeństwa. W chwili przybycia Prezydenta orkiestra odegrała hymn, zaś szpalery dziatwy szkolnej, która obsadziła całą trasę drogi do Nowej Wsi manifestowały swą radość z Poniatówek chorągiewkami i wznoszeniem entuzjastycznych okrzyków »niech żyje«. Na spotkanie wyszedł osadnik Kaczmarek, który powitał Prezydenta chlebem i solą, wygłaszając przemówienie: »Dziękujemy serdecznie za przybycie do nas i zainteresowanie się naszym życiem. Prosimy o otoczenie nas opieką«. Po mszy kardynał Hlond zwrócił się do osadników i udzielił im błogosławieństwa.”.

Ta późnosanacyjna idylla miesza się jednak w głowie Kaczyńskiego z bardziej bezpośrednio mu znanym paternalizmem Władysława Gomułki.

Precyzyjnym, choć nieco dyletanckim wizjom architektonicznych „towarzysza Wiesława” obywatele PRL-u zawdzięczali słynne „oszczędnościowe mieszkania” – ze ślepymi kuchniami i wspólną łazienką na korytarzu.

Pogrzebać transformację

Jarosław Kaczyński zdobył w 2015 roku władzę, ponieważ zagospodarował szeroki elektorat przeciwników ustrojowej transformacji lat 90. Zarówno tych, którzy nigdy nie chcieli wychodzić z PRL-u (Polacy, którzy nie wzięli udziału w wyborach 4 czerwca 1989 albo poparli w nich ludzi dawnej władzy, elektorat Stanisława Tymińskiego z wyborów prezydenckich 1990, część wyborców Andrzeja Leppera), jak też tych, którzy odrzucali PRL, ale później z różnych powodów do transformacji lat 90. się rozczarowali.

„Polski ład” jest ostatecznym zanegowaniem transformacji, jej wartości i jej realnych osiągnięć. Rozpoczętej wówczas reformie samorządowej przeciwstawia powtórną centralizację władzy (samorządy mają być obrabowane ze znacznej części pieniędzy pochodzących z podatków i całkowicie zdane na łaskę partyjnej centrali udzielającej im „pomocy” według arbitralnych kryteriów). Wolności politycznej i gospodarczej „Polski ład” przeciwstawia paternalizm i etatystyczne nostalgie. A równości szans, którą gwarantować miało państwo prawa, przeciwstawia równość żołądków.

Przy tej okazji warto zauważyć, że Jarosław Kaczyński jest przeciwieństwem Joe Bidena.

W kolejnym pakiecie stymulacyjnym amerykańskiego prezydenta główną pozycję zajmują wydatki na rozwój i upowszechnienie systemu edukacji. Czeki gotówkowe – ta najbardziej oligarchiczna forma „darów”, odziedziczona przez Bidena po Donaldzie Trumpie, z której nowy prezydent boi się wycofać – stanowią niewielką część całego pakietu stymulacyjnego w stosunku do sumy, jaka ma być przeznaczona na wyrównanie dostępu Amerykanów do edukacji (w tym także do opieki przedszkolnej).

W programach redystrybucyjnych Kaczyńskiego proporcje są dokładnie odwrotne. Na kupowanie głosów za gotówkę idzie większość publicznych pieniędzy, na wyrównanie szans życiowego startu – za pomocą dofinansowania systemu edukacji czy poprzez jakiś odważniejszy plan stypendialny – idzie zdecydowana mniejszość. Kaczyński, wbrew temu, co wypisują na jego temat prawicowi i lewicowi populiści, petryfikuje najbardziej patologiczne podziały społeczne i blokuje ścieżki merytokratycznego społecznego awansu.

Dzięki temu modelem awansu społecznego w państwie PiS ma się stać kariera Daniela Obajtka (ćwiczona dzisiaj przez setki działaczy PiS, Solidarnej Polski czy Porozumienia Gowina).

Czyli awans nie jako nagroda za wykształcenie, pracę, podejmowanie biznesowego ryzyka (a nie mówimy tu o twórczym wykorzystywaniu zasobów firmy wuja), ale jako nagroda za wzięcie legitymacji partyjnej i skrajny serwilizm wobec partyjnego przywódcy.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Jarosław Kaczyński, Fot. praszkiewicz/Shutterstock.com

Reklama