Prowokacja Putina i Łukaszenki na polsko-białoruskiej granicy testuje poziom politycznego osamotnienia Polski pod rządami PiS. A każdy nowy atak Kaczyńskiego na polskie sądy, na polską demokrację, każdy nowy konflikt rządu PiS z Brukselą, tylko Putinowi pracę nad głębszym wyizolowaniem Polski ułatwia – pisze Cezary Michalski
Jeśli wierzyć przemówieniom Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego z okazji Święta Niepodległości (ich tezy w nieco uproszczony sposób powtórzył także ich nowy sojusznik Robert Bąkiewicz), Polska jest otoczona, samotna i ma w tej chwili przeciwko sobie dwóch wrogów: Rosję (używającą jako swojego narzędzia do ataku na Polskę Białoruś) oraz Niemcy (używające jako swojego narzędzia do ataku na Polskę Unię Europejską).
Dodatkowo władza PiS, oficjalnie reprezentowana 11 listopada przez Kaczyńskiego, Morawieckiego i Bąkiewicza, ma jeszcze przeciwko sobie wroga wewnętrznego, czyli
opozycję, krytyków władzy lub choćby ludzi niepodzielających jej poglądów na polską historię i teraźniejszość, których zarówno Kaczyński, jak też Morawiecki i Bąkiewicz uważają po prostu za zdrajców.
Kaczyński mówił w Krakowie: „na wschodniej granicy toczy się wojna hybrydowa. Ostatnio nawet padają dalej idące pogróżki. (…) Mamy także duży kłopot na Zachodzie. Wiadomo – chodzi o uznanie naszej podmiotowości, wyrok Trybunału, o nasze prawo do organizowania polskich spraw”. Morawiecki, który dla politycznego przeżycia gotów jest uprawiać nawet echolalię (powtarzanie, czasem obsesyjnie, wypowiedzianych przez kogoś zdań lub pojedynczych słów, u osób rzeczywiście chorych jest ona konsekwencją autyzmu, u Mateusza Morawieckiego echolalia zorientowana na słowa Prezesa jest konsekwencją zwyczajnego oportunizmu), zaatakował wszystkich na Wschodzie i na Zachodzie, którzy „nie chcą, abyśmy w Polsce rządzili się po naszemu”.
Robert Bąkiewicz, bijące serce Prawa i Sprawiedliwości, człowiek kupiony przez Kaczyńskiego od ONR-u za 4 miliony złotych z publicznych pieniędzy wydane na samochody, środki łączności i siedzibę jego bojówkarzy, powtarzał i twórczo rozwijał słowa prezesa PiS na „upaństwowionym” przez niego Marszu Niepodległości: „Polska jest atakowana ze wschodniej granicy przez Moskwę, która wykorzystuje Białoruś, ale jesteśmy również atakowani przez Niemcy, którzy wykorzystują instytucje unijne do odbierania nam suwerenności”.
Na temat opozycji i wszelkich krytyków władzy Kaczyński miał do powiedzenia tylko jedno: „w czasie kryzysów strzeżcie się agentów!”. Morawiecki powtarzał za nim: „elity III RP do 2015 roku dbały przede wszystkim o siebie. (…) Na pewno grzechem części z nich jest agenturalność”. A
Bąkiewicz hurtowo nazwał zdrajcami i kolaborantami wszystkich krytyków władzy, polityków opozycji i niezależnych dziennikarzy.
Polskie fatum
Zawsze w naszej historii, kiedy ludzie rządzący akurat Polską prowadzili politykę dwóch wrogów, a w dodatku, zamiast budować wobec realnego zagrożenia narodową jedność, do ostatniej chwili zwalczali opozycję, polskie państwo bardzo szybko przestawało istnieć. Tak było we wrześniu 1939 roku. Tak postępowała schyłkowa sanacja. Do ostatnich dni sierpnia 1939 oficjalna propaganda i defilady miały przekonać Polaków, że sanacyjna Polska jest co najmniej regionalnym mocarstwem. Tymczasem siedem dni po rozpoczęciu inwazji hitlerowcy stali już pod Warszawą, a dziesięć dni później sowieci wkraczali do Lwowa.
Polska, od kilkuset lat, o ile akurat w ogóle istnieje, jest krajem średniej wielkości, nie mocarstwem, nawet nie mocarstwem regionalnym. Dlatego jej los zależy zarówno od własnych działań Polaków, jak też od okoliczności zewnętrznych. W czasie rozbiorów było już za późno, żeby naprawić błędy przeszłości. Zależeliśmy wyłącznie od losu. We wrześniu 1939 też właściwie niewiele było już do zrobienia poza „piękną śmiercią” i „brzydkim przeżyciem”.
Tę dystrybucję ról parafrazuję za Zbigniewem Herbertem, sam w nią wierzyłem, kiedy miałem 16… 17… 18 lat. Cieszyłem się na „piękną śmierć” przed strajkiem generalnym wiosną 1981 roku (który szczęśliwie nie doszedł do skutku, dzięki Lechowi Wałęsie), później przyszło mi „brzydko żyć” przez całe lata osiemdziesiąte.
Kiedy jednak zacząłem późno i powoli dorośleć w III RP (państwie, które cynik Morawiecki nazywa dzisiaj państwem „agentów”), zaczęła się we mnie powoli rodzić nadzieja, że Polacy nie będą już musieli wybierać pomiędzy „piękną śmiercią” i „brzydkim przeżyciem”.
Jeśli jednak dziś Jarosław Kaczyński świadomie używa języka z 1939 roku, to znaczy, że albo ma rację, ale wówczas pozostaje nam polskie fatum, czyli wybór pomiędzy „piękną śmiercią” i „brzydkim przeżyciem” (zastanawiam się tylko, jaką funkcję w ewentualnym rządzie wyprowadzającym Polskę z Unii, „wyzwalającym” nasz kraj spod „Pax Germanica” po krótkiej przegranej utarczce z armią Białorusi, będą pełnili Zbigniew Ziobro, Andrzej Nowak, Paweł Lisicki, Rafał Ziemkiewicz… i inni liczni na dzisiejszej prawicy rusofile, „słowianofile”, ludzie, którzy bardziej nienawidzą liberalnego Zachodu, niż rozumieją realne zagrożenie ze Wschodu).
Albo też Kaczyński nie ma racji, a to, co przedstawia jako fatum, jest konsekwencją jego własnych politycznych błędów.
Sądzę, a w każdym razie mam nadzieję, że mimo świetnie zestrojonego trójgłosu Kaczyńskiego, Morawieckiego i Bąkiewicza, jest różnica pomiędzy 1939 a 2021 rokiem, nawet jeśli tę różnicę Kaczyński i Morawiecki swoją polityką marnotrawią i niszczą. Ta różnica nazywa się Unia Europejska i NATO. I to pomimo tego, że
Kaczyński od sześciu lat konsekwentnie zaostrza konflikt z Brukselą. A przez ostatni rok uzupełnił go konfliktem lub politycznym dystansem wobec Izraela i USA.
Prowokacja Putina i Łukaszenki na polsko-białoruskiej granicy testuje poziom politycznego osamotnienia Polski pod rządami PiS. Do gry imigrantami dochodzi gra gazem, bo Putin już zupełnie otwarcie przygotowuje się do „obejścia” Polski z dostawami gazu dla Europy Zachodniej. A każdy nowy atak Kaczyńskiego na polskie sądy, na polską demokrację, każdy nowy konflikt rządu PiS z Brukselą, tylko Putinowi pracę nad głębszym wyizolowaniem Polski ułatwia.
Pycha zamiast polityki
W tej naprawdę niebezpiecznej sytuacji nie możemy być sami. Nie możemy powtórzyć Września ’39, kiedy mieliśmy dwóch wrogów i żadnych przyjaciół, którzy faktycznie byliby gotowi nam pomóc. Nie możemy także powtórzyć błędu sanacji, która do ostatnich dni przed wybuchem wojny odrzucała współpracę z opozycją, bo chciała mieć całe „zwycięstwo nad Niemcami i Rosją” dla siebie.
Tymczasem jak wygląda „mądrość” władzy PiS w momencie dla Polski naprawdę niebezpiecznym?
W ostatnich dniach nie tylko Kaczyński, Morawiecki i Bąkiewicz, ale także wszyscy pomniejsi przedstawiciele władzy mieli zarówno dla Unii, jak też dla polskiej opozycji jeden tylko komunikat. Brzmiał on: „poradzimy sobie świetnie bez was, po naszemu”.
Według Ryszarda Terleckiego, PiS-owskiego Marszałka Sejmu i jednej z najbliższych osób przy Jarosławie Kaczyńskim, „nie ma sensu rozmawiać z opozycją o kryzysie imigracyjnym”, „gdyby się dało z kimś poważnym z opozycji rozmawiać, to z pewnością byśmy rozmawiali”. To była jego odpowiedź na apele opozycji, aby Andrzej Duda zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego z udziałem polityków wszystkich ugrupowań.
Joachim Brudziński (były szef MSWiA, dziś jeden z najbliższych współpracowników Kaczyńskiego) ogłaszał, że „w czasie kryzysu imigracyjnego tragedią są działania opozycji totalnej i histeria durnych celebrytów”.
W tym samym czasie Paweł Szefernaker, wiceminister spraw wewnętrznych, czyli resortu, który powinien się zajmować rozwiązaniem kryzysu na granicy i znalezieniem dla tego rozwiązania jak najszerszego politycznego poparcia, publicznie nazwał lidera opozycji Donalda Tuska „kanalią”.
Inny wiceminister tego resortu, Maciej Wąsik, w odpowiedzi na apele o współpracę z Unią, której pierwszym krokiem mogłoby być włączenie w działania na polskiej granicy funkcjonariuszy Fronteksu, szydził sobie na Twitterze: „Frontex to 1300 urzędników. Polska Straż Graniczna liczy 16 tys. funkcjonariuszy. Pomaga jej 10 tys. żołnierzy i @PolskaPolicja”.
W rzeczywistości współpraca z Fronteksem to nie tylko sprzęt i ludzie, ale wymiana informacji (np. na temat imigrantów trafiających do Polski).
Współpraca z Fronteksem, wręcz kategoryczne zaproszenie funkcjonariuszy Fronteksu i UE na granicę polsko-białoruską, nie byłoby przeciwieństwem działań własnych, ale ich uzupełnieniem. Pomogłoby Polsce przekonać UE do wspólnych działań politycznych wobec Rosji i Białorusi.
Na razie eksperci NATO donoszą o pojawieniu się na Białorusi (i to w rejonach, z których można rozpocząć działania przeciwko Polsce), dużej ilości wojskowego sprzętu z Rosji. Czasem bez oznakowania. Ten sprzęt może zostać wykorzystany „pod flagą białoruską”. Oni czekają na prowokację i sami prowokację być może przygotowują. W tej sytuacji izolowanie się przed rząd PiS od UE (bo rządzą tam Niemcy) i Ameryki (bo rządzi tam Biden, nie Trump), a także podkręcanie konfliktu z opozycją – wszystko to jest karygodnym błędem.
W momencie realnego zagrożenia Polski, kiedy Polacy powinni być zjednoczeni jak nigdy, a Polska powinna mieć jak najlepsze stosunki ze wszystkimi swoimi sojusznikami, Kaczyński stara się nas jak najsilniej podzielić i skłócić, a jego polityka zagraniczna izoluje nas od wszystkich naszych potencjalnych przyjaciół.
Gdybym chciał używać tej samej frazy, tych samych insynuacji, których używają na co dzień Kaczyński, Morawiecki i Bąkiewicz, zapytałbym: „czy to jeszcze głupota, czy już agentura”?
Ale ponieważ nie chcę, zatem takiego pytania nie zadam. Tym bardziej, że w świecie realnym, w którym jeden agent wystarczy do poprowadzenia tysiąca durniów, być może cały PiS to ludzie szczerze wierzący, że walczą o absolutną suwerenność Polski, kiedy w rzeczywistości prowadzą nas w pułapkę Putina.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Granica polsko-białoruska, Fot. Flickr/KPRM/Irek Dorozanski/DWOT, licencja Creative Commons