To nie Platforma, ale Lewica i PSL dały Kaczyńskiemu pełnię władzy zgadzając się na „zdalne głosowanie” w Sejmie. Być może pogodziły się już z faktem, że w nowej PiS-owskiej Polsce będą pełniły rolę „stronnictw sojuszniczych” (jak kiedyś ZSL i SD w Polsce rządzonej przez PZPR) – pisze Cezary Michalski
Jarosław Kaczyński postanowił przeprowadzić wybory prezydenckie 10 maja, za wszelką cenę, w apogeum epidemii koronawirusa, uważając, że za pół roku Duda może już tych wyborów nie wygrać, a on straci kontrolę nad prezydenturą.
Służy temu wprowadzenie pod obrady Sejmu zmian w prawie wyborczym. Jak zwykle nocą, jak zwykle bez żadnych konsultacji i ze złamaniem wszystkich możliwych zasad łącznie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, że przy prawie wyborczym nie można grzebać na mniej, niż pół roku przed kolejnymi wyborami.
Do tego doszło zlepienie przez PiS tych zmian z „tarczą antykryzysową”, czyli z finansową pomocą oczekiwaną przez przedsiębiorców i pracowników. Kaczyński zrobił tak po to, aby odrzucając jawną manipulację wyborczą opozycja popełniła polityczne samobójstwo w oczach milionów ludzi dotkniętych kryzysem.
Wisienką na torcie jest ostentacyjne chamstwo Joachima Brudzińskiego, który na Twitterze szydzi sobie z opozycji, że PiS wprowadza przecież teraz prodemokratyczne regulacje (głosowanie korespondencyjne), których broniła Platforma Obywatelska, kiedy przed trzema laty PiS wyrzucało dokładnie te same zapisy z obowiązującego wcześniej prawa wyborczego.
Oczywiście Brudziński nie dodaje, że teraz ta zmiana służy Kaczyńskiemu wyłącznie jako alibi do przeprowadzenia najbardziej niedemokratycznych wyborów w historii III RP, przed którymi kampanię prowadzi tylko jeden kandydat Andrzej Duda z towarzyszeniem wszystkich państwowych mediów, a PiS dodatkowo (zbierając podpisy poparcia przy użyciu struktur Prawa i Sprawiedliwości) wyprodukowało sobie fikcyjnego kandydata do prezydentury Marka Jakubiaka, aby sparaliżować ewentualne wycofanie się wszystkich kandydatów opozycji z wyborów prezydenckich 10 maja.
Kaczyński nie dba o legitymizację przeprowadzonych w takim trybie wyborów i wybranego w ten sposób na drugą kadencję prezydenta. Każdy poziom frekwencji – od 50 do choćby i 20 procent – będzie dla PiS-u wystarczający, a przez państwowe media zostanie ogłoszony jako „sukces demokracji”.
Niestety, Lewica i PSL, zamiast skupić się obronie przed Kaczyńskim resztek instytucji i standardów demokratycznych w Polsce, zaatakowały PO za to, że poparło rządową „tarczę antykryzysową”, do której PiS dolepiło zmiany w kodeksie wyborczym. Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń, Adrian Zandberg i Władysław Kosiniak-Kamysz uważają, że ważniejsze dla nich jest doraźne osłabianie Platformy i jej kandydatki Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w kontekście kampanii prezydenckiej. Być może Lewica i PSL pogodziły się już w faktem, że w nowej PiS-owskiej Polsce będą pełniły rolę „stronnictw sojuszniczych” (jak kiedyś ZSL i SD w Polsce rządzonej przez PZPR).
Platforma tłumaczy, że fragmenty dotyczące zmian w kodeksie wyborczym usunie w kontrolowanym przez siebie Senacie. Jednak trzeba się liczyć z tym, że później PiS prawdopodobnie odrzuci poprawki senackie w czasie kolejnego „zdalnego głosowania” w Sejmie. To jednak Lewica i PSL otwarły Kaczyńskiemu drogę do manipulacji wyborczej.
Kiedy PiS zaproponowało „zdalne głosowania” w Sejmie (umożliwiające Kaczyńskiemu przegłosowanie wszystkiego, w dodatku w sytuacji, kiedy to PiS miało więcej posłów na kwarantannie i faktycznie utraciło większość), PO było przeciwne tym zmianom, a Lewica i PSL zaproponowane przez PiS „zdalne głosowanie” poparły.
Kiedy następnie Platforma złożyła w Sejmie poprawkę, aby spod „zdalnego głosowania” wyłączyć zmiany w konstytucji, zmiany kodeksu wyborczego, zmiany ustaw o stanach wyjątkowych, znowu Lewica i PSL zagłosowały wraz z PiS-em.
W tej sytuacji jedynym krótkoterminowym politycznymi ryzykiem stał się dla Kaczyńskiego zbyt szybki rozwój epidemii, zbyt szybki wzrost zachorowań, zanim przeprowadzone zostaną prezydenckie wybory i Duda dostanie drugą kadencję. Ale także na tym froncie PiS postanowiło się zabezpieczyć. Rząd zakazał konsultantom medycznym informowania na temat epidemii bez zgody i akceptacji władz. Scentralizował także obieg informacji o zakażeniach i zgonach uniemożliwiając dotarcie do tych danych na poziomie powiatów (będzie o nich mogło informować jedynie Ministerstwo Zdrowia).
Lekarze nazwali te wszystkie praktyki „powrotem do PRL-u” i mają rację.
Jeśli ktoś utrudnia przekazywanie informacji, grozi karaniem za przekazywanie informacji, robi to wyłącznie po to, żeby kłamać.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Krzysztof Gawkowski, przewodniczący klubu Lewicy, Fot. Flickr/Kancelaria Sejmu/Łukasz Błasikiewicz, licencja Creative Commons