Dlaczego obalenie Schetyny i zniszczenie Platformy Obywatelskiej stało się dla wielu ludzi z szeroko rozumianej metapolitycznej opozycji priorytetem nawet w stosunku do obalenia Kaczyńskiego i zniszczenia PiS-u? Powody są różne – pisze o nich Cezary Michalski. Przeciw trendowi

Z punktu widzenia normalnej polityki ostatnie posiedzenie Zarządu Krajowego PO zakończyło się optymalnie, bowiem nie obaliło Schetyny i nie zniszczyło Platformy. Z punktu widzenia interesów politycznych PiS-u, a także pewnej mody mówienia o polskiej polityce reprezentowanej przez ludzi od PiS-u nieraz bardzo odległych, u których jednak entuzjazm nie zawsze idzie w parze z politycznym rozsądkiem, piątkowe posiedzenia Zarządu Krajowego PO zakończyło się fatalnie, bo nie obaliło Schetyny i nie zniszczyło Platformy.

Zacznijmy jednak od pierwszego kryterium – kryterium normalnej polityki, w której instytucje i liderzy własnego obozu są wartością, a nie czymś, co rozjusza, prowokuje do szydery, sarkazmu, mobilizuje do zniszczenie jedynego politycznego narzędzia, jedynej politycznej broni, jaką mamy dziś przeciwko Kaczyńskiemu. Otóż

Schetyna nie został obalony ani nawet zdestabilizowany.

Co w sytuacji, kiedy jest szefem najsilniejszej struktury opozycji i jedynej politycznej reprezentacji mieszczańskiego centrum, a w dodatku kiedy nie ma dla niego żadnego mocnego kontrkandydata – jest wyłącznie wartością. Zarząd PO, czyli reprezentacja partyjnej większości, zgodził się też na proponowane przez Schetynę „skrócone” prawybory, które w najbardziej uporządkowany sposób, przy jak najmniejszym politycznym ryzyku wyłonienia idioty albo agenta, wskażą prezydenckiego kandydata lub kandydatkę PO, a można mieć nadzieję, że także KO, a może nawet prezydenckiego kandydata lub kandydatkę całej opozycji w drugiej turze. Takie rozwiązanie oznacza wzmocnienie, a nie osłabienie pozycji Schetyny, który to rozwiązanie zaproponował, co znowu – kiedy nie ma dla niego ani wyraźnie lepszego, ani w ogóle żadnego wyrazistego kontrkandydata – oznacza stabilizację najsilniejszej partii opozycji.

Reklama

Druga dobra wiadomość to wskazanie Borysa Budki jako kandydata na przewodniczącego klubu parlamentarnego PO, w dodatku popartego (a chyba nawet zgłoszonego) przez Schetynę, co znów oznacza konsolidację Platformy zamiast jej rozbicia. Jest to w istocie powrót do sytuacji sprzed jakichś dwóch tygodni, kiedy szefem klubu też miał być Budka i też miał go wskazać Schetyna. Później

zaczęło się jednak pompowanie Budki na Brutusa, który już przygotowuje zamach na Schetynę, a nawet już ten zamach przeciwko Schetynie rozpoczął, a może nawet już go przeprowadził (tym gorzej dla faktów).

A ja – wiedząc, jak potężną siłą są media, choćby te najgłupsze – już zacząłem się bać, że Cezar i Brutus podziabią się widelcami.

Nie dziwił ten fejkowy zamach robiony przez „Wprost”, bo to pismo należy do tego samego właściciela, co „Do Rzeczy”. I podobnie jak „Do Rzeczy” żyje z pieniędzy PiS-owskich, czyli naszych, tyle że pompowanych przez PiS do obu pism za pośrednictwem spółek Skarbu Państwa. Kaczyńskiemu naprawdę zależy na zniszczeniu Platformy, bo wie, że ta partia jest dla niego jedyną przeszkodą na drodze do zbudowania w Polsce Węgier, a może i Turcji.

Bardziej było smutne, że Budkę na Brutusa Platformy (choćby po trupie Platformy) pompowali pożyteczni idioci z mediów niezwiązanych z PiS-em, a nawet zdecydowanie w swoim własnym mniemaniu opozycyjnych. Tym bardziej cieszy, że sam Borys Budka okazał się najmniej entuzjastyczny, jeśli chodzi o przyjęcie roli Brutusa w momencie, kiedy największym problemem Rzymu nie jest Cezar z Platformy, ale biegający po Kapitolu barbarzyńcy z PiS i Konfederacji.

Fakt, że Schetyna i Budka, zamiast niszczyć swoją partię i siebie nawzajem, wystąpili razem, znów jest dobrą wiadomością, bo zapowiada, że Platforma potrafi rozegrać wewnętrzną walkę o władzę w sposób uporządkowany i w rytmie kadencyjnym, który wyznacza styczeń 2020.

Trzecia dobra wiadomość to… (kiedy tak piszę, zaczynam się czuć jak mój ulubiony redaktor Michał Nogaś z “Gazety Wyborczej” rozsyłający regularnie swoje „Newslettery optymisty” pełne „dobrych wiadomości”, z których faktycznie większość jest dobra)… kolejna zatem dobra wiadomość to wyznaczenie – nie tylko przez PO, ale także dogadanie się w tej sprawie przez PO z PSL-em i SLD – kandydata na opozycyjnego marszałka Senatu, a także ustalenie przez opozycję podziału miejsc w senackim prezydium.

Zarówno wskazanie jako potencjalnego marszałka Senatu z PO i KO (podkreślam słowo „potencjalny”, gdyż dopiero w momencie głosowania zobaczymy, jak groźny jest PiS-owski bat i jak wielka PiS-owska marchewka) Tomasza Grodzkiego (świetny lekarz i kompetentny autor wielu punktów w programie opozycji dotyczącym służby zdrowia), jak też porozumienie w sprawie potencjalnych wicemarszałków Senatu z PO, SLD i PSL sugeruje (choć to tylko nadzieja, nie pewność), że opozycja jeszcze nie zwariowała i w przypadku faktycznego zdobycia Senatu (a w przyszłości faktycznego odzyskania od PiS-u państwa) będzie wiedziała, co z tym Senatem (i z tym państwem) zrobić.

Te wszystkie dobre dla mnie wiadomości wydają się wiadomościami katastrofalnymi dla wielu innych komentatorów i komentatorek z mediów nie tylko PiS-owskich. Dla nich wszystkich idea, że Schetyna utrzyma się na nogach jeszcze jeden dzień, jest katastrofą. Budka nie był dla nich atrakcyjny w ogóle, kiedy współpracował ze Schetyną. Stał się atrakcyjny na chwilę, kiedy można go było przedstawić jako wroga Schetyny.

Po ostatnim Zarządzie PO Budka znów odejdzie w cień, bo z ich punktu widzenia nie sprawdził się jako Brutus.

Wcześniej, jak pamiętam, atrakcyjna była dla nich Barbara Nowacka, dopóki nie zaczęła współpracować ze Schetyną, żeby budować sensowną centrową formację. Wtedy stała się „nieinteresująca”, wręcz – jak powiedział mi pewien entuzjasta – „straciła twarz”. Nawet Kosiniak-Kamysz zaczął być ostatnio idolem paru publicystów i publicystek liberalnej prasy, którzy (i które) wcześniej przez długie miesiące skarżyli się (i skarżyły) na „nadmierny konserwatyzm” i „polityczną nieskuteczność” Schetyny. Kosiniak-Kamysz jest bardziej konserwatywny od Schetyny i mniej od niego skuteczny (pod jego władzą PSL straciło w wyborach samorządowych swoje bastiony na Wschodzie, mimo że mogło je zachować, gdyby poszło razem z KO, bo w Lubelskiem czy Świętokrzyskiem na KO, PSL i SLD głosowało więcej ludzi, niż na PiS, resztę dla Kaczyńskiego zrobiła większościowa ordynacja wyborcza).

Po wyborach europejskich Kosiniak-Kamysz rozwalił koalicję, w dodatku nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że okazał się za słaby, aby przeciwstawić się Pawlakowi, Sawickiemu i innym ludziom własnego aparatu z dołu i z góry, którzy już zostali przejęci przez PiS. Zatem Kosiniak-Kamysz ani nie jest specjalnie progresywny, ani nie jest politycznie skuteczny, a nagła miłość do niego części publicystów (i publicystek) liberalnej prasy wynika wyłącznie z faktu, że nie jest Schetyną i można go używać do walenia w Schetynę.

Być może zresztą teraz Kosiniak-Kamysz znów stanie się dla tych samych ludzi „nieinteresujący”, bo jednak zawarł ze Schetyną porozumienie dotyczące współpracy w Senacie. Ja jednak właśnie z tego powodu chciałbym Kosiniaka-Kamysza pochwalić i w zasadzie – jeśli państwo zdołają – proszę o zapomnienie tych paru nieprzyjemnych uwag na jego temat, które sformułowałem dosłownie przed chwilą.

Dlaczego jest tak jak jest, że obalenie Schetyny i zniszczenie Platformy Obywatelskiej stało się dla wielu ludzi z szeroko rozumianej metapolitycznej opozycji priorytetem nawet w stosunku do obalenia Kaczyńskiego i zniszczenia PiS-u? Otóż powody są różne. Jedni przyłączają się do tego trendu, bo Schetyna i Platforma blokują drogę rozwoju Biedroniowi. Moim zdaniem w prawicowej Polsce Biedroń nie rozwinie się nigdy, jest na to zwyczajnie za słaby (o wiele od niego silniejszemu Palikotowi przeżycie w prawicowej Polsce też się nie udało). Z tego zresztą punktu widzenia wybór przez Biedronia Brukseli zamiast Warszawy był bardzo logiczny.

Inni Schetyny nie lubią, bo uważają, że 20 lat temu zniszczył im Unię Wolności (w dużo większym stopniu odpowiedzialny jest za to Donald Tusk i jemu też swego czasu nie chciano tej zbrodni darować). Jeszcze inni po prostu przyłączają się do trendu, bo są może celebrytami (czyli ludźmi kompetentnymi, ale w innych dziedzinach), lecz z samodzielnym politycznym myśleniem jest u nich dość kiepsko.

Czy da się ocalić Platformę Obywatelską przeciwko trendowi? Nie mam pewności, ale warto próbować. Jest to bowiem ostatnia zorganizowana siła, która budowała III RP i nadal się do niej przyznaje. Jakie to wytchnienie, kiedy wokół widzi się coraz więcej oportunistów, którzy zapomnieli, kim byli i pod kim chodzili jeszcze parę lat temu.

Dawni bezwarunkowi wielbiciele (i wielbicielki) Leszka Balcerowicza czy Adama Michnika (z perspektywy czasu, patrząc na dzisiejszych idoli, coraz bardziej się przekonuję, że może nie był to aż tak kiepski wybór) stali się bezwarunkowymi wielbicielami (i wielbicielkami) Kaczyńskiego i Ziobry albo Zandberga i Biedronia. A wszystko po to, żeby – jak mówi poeta – móc w nowy życia strumień wstąpić.

Zbyt stadne wędrówki mamutów doprowadziły do ich wyginięcia. Nie chciałbym, aby podobny los spotkał Polaków.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”


Zdjęcie główne: Grzegorz Schetyna, Borys Budka, Fot. Flickr/PO

Reklama