Po pięciu latach spędzonych w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ma dziś mordercze haki na Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i PiS. Jeśli Ziobro przestanie być ministrem sprawiedliwości, zdetonuje główną partię rządzącą – pisze Cezary Michalski

Walka w Zjednoczonej Prawicy nabiera rumieńców. Nie chodzi o zwierzęta, futerkowe czy inne, ale o proporcje udziału w łupach. Do wzięcia (lub do stracenia) w nowym koalicyjnym rozdaniu są ministerstwa, jeszcze cenniejsze od nich spółki skarbu państwa, a także najcenniejsze ze wszystkich dzielonych na Nowogrodzkiej łupów banki i firmy ubezpieczeniowe przechwycone przez Zjednoczoną Prawicę pod sztandarem „repolonizacji”.

Kaczyńskiemu także nie chodzi o „piątkę dla zwierząt”, bo już ją przegłosował razem z większością posłanek i posłów liberalnej i lewicowej opozycji. Jak się jednak okazało, cała

ofensywa „dobroci dla zwierząt” (stojącej w totalnej sprzeczności ze stosunkiem Kaczyńskiego do ludzi: sędziów, samorządowców, nauczycieli, lekarzy, wyborców opozycji, obyczajowych mniejszości…) służyła prezesowi PiS wyłącznie do osłonięcia przepychanej przez niego w tym samym czasie przez Sejm ustawy gwarantującej całkowitą bezkarność Morawieckiemu, Sasinowi, Szumowskiemu

i innym urzędnikom państwowym oraz działaczom PiS, którzy łamali prawo lub uwłaszczali siebie, swoje rodziny i swoich politycznych klientów korzystając z epidemii koronawirusa.

Reklama

Wszystkie naciski Kaczyńskiego na koalicjantów – mniej lub bardziej wiarygodne straszenie przedterminowanymi wyborami, straszenie rządem mniejszościowym (czyli odcięciem koalicjantów od państwowych urzędów i spółek skarbu państwa), straszenie pozbawieniem polityków Solidarnej Polski i Porozumienia „biorących” miejsc na listach w przyszłych wyborach parlamentarnych – wszystko to służy prezesowi Prawa i Sprawiedliwości do ostatecznego przepchania przez parlament kluczowej dla niego ustawy o urzędniczej i politycznej bezkarności ludzi władzy, czyli jego ludzi.

Na razie ustawa o urzędniczej bezkarności musiała zostać zdjęta z sejmowej taśmy produkcyjnej, bo bez poparcia koalicjantów i przy zdecydowanym w tym przypadku sprzeciwie całej opozycji zostałaby odrzucona. Kaczyński wycofał ją po to, żeby „negocjować jej kształt”, żeby ją „poprawić”. W rzeczywistości w przypadku tej akurat ustawy Jarosław Kaczyński jest gotów zaoferować Ziobrze czy Gowinowi (Gowin jest tu miększy od Ziobry, bo także jego ludzie będą z ustawy o urzędniczej bezkarności korzystać) przesunięcie w tekście ustawy paru przecinków, jednak sama istota – zabezpieczenie Morawieckiego i Sasina oraz dziesiątków drobniejszych przekręciarzy z obozu władzy – ma pozostać bez zmian.

Na tę właśnie „istotę” ustawy o urzędniczej bezkarności nie zgada się jednak Ziobro, ponieważ pozbawiałaby go głównej broni, jaką dysponuje przeciwko Kaczyńskiemu – czyli haków na Morawieckiego, niektórych jego ministrów i działaczy PiS.

Prokuratorzy Ziobry przez pięć lat prowadzili (i najczęściej umarzali) śledztwa dotyczące ludzi PiS, łącznie z postępowaniami dotyczącymi pośrednio lub bezpośrednio samego Kaczyńskiego. Prowadzili postępowania, w których pojawiały się nieruchomości Morawieckiego i jego żony (także nieruchomości kościelne, czyli pośrednio „wywalczone” dla naszego „premiera-żołnierza wyklętego” przez Marka P., weterana SB pracującego dla Kościoła w Komisji Majątkowej, a później sprzedane rodzinie Morawieckich za dość symboliczną kwotę przez biskupa Gulbinowicza, mającego dziś innego typu kłopoty).

Prokuratorzy Ziobry prowadzili też postępowania w sprawach dotyczących pośrednio lub bezpośrednio Sasina, Glapińskiego i wielu innych ludzi, bez których Kaczyński zostałby osłabiony i osamotniony. Nie przerwali swojego „monitoringu” łamania prawa przez ludzi Kaczyńskiego także w czasie pandemii.

Po pięciu latach spędzonych w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ma dziś zatem mordercze haki na Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i PiS. Najprawdopodobniej to

z prokuratorskich śledztw pochodziły przecieki do prawicowych i liberalnych mediów dotyczące afery Komisji Nadzoru Finansowego i Chrzanowskiego, dotyczące nieruchomości Morawieckiego i jego żony, dotyczące banków Leszka Czarneckiego, a także afery GetBack i udziału w niej ludzi ze służb kontrolowanych przez Mariusza Kamińskiego.

Obecny minister sprawiedliwości wie wystarczająco dużo, żeby Kaczyńskiego pogrążyć. Problem w tym, że posiadane przez niego informacje są trochę jak broń atomowa w arsenałach USA i ZSRR w czasach zimnej wojny. Użycie tej „hakowej” Wunderwaffe osłabi Kaczyńskiego, ale zabije też Ziobrę. Zanim do końca rozpadnie się słynny PiS-owski teflon Ziobro zostanie przez Kaczyńskiego zniszczony, a przez większość elektoratu prawicy uznany za zdrajcę.

Zatem atomówki się trzyma, ale się ich nie detonuje, chyba że Kaczyński zrobi pierwszy ruch i rzeczywiście postanowi wydłubać Zbigniewa Ziobrę z Ministerstwa Sprawiedliwości. A musiałaby to być czystka błyskawiczna, choć nawet ona nie gwarantowałaby, że Ziobro nie zdąży wcisnąć detonatora. Ewentualne przepędzenie Ziobry wyglądałoby jak „noc długich noży” (likwidacja towarzysza Ernsta Roehma przez towarzysza Adolfa Hitlera przy użyciu towarzysza Heinricha Himmlera podczas słynnej konsolidacji obozu rządzącego Niemcami w 1934 roku).

Przejmowanie nadzoru nad Ministerstwem Sprawiedliwości i prokuraturą przez ludzi Kaczyńskiego (m.in. przez Mariusza Kamińskiego i jego służby) przypominałoby raczej wtargnięcie Macierewicza do centrum wywiadu NATO, niż cywilizowaną wymianę ministra demokratycznego rządu.

Licząc się z takim rozwojem sytuacji, najbardziej zaufani urzędnicy i prokuratorzy Ziobry już musieli skopiować najbardziej trefne materiały z antypisowskich śledztw, żeby nie okazać się w tę „noc długich noży” zupełnie bezbronni.

Zatem kluczowe dla dalszego przebiegu obecnego politycznego kryzysu nie są decyzje Jarosława Kaczyńskiego dotyczące wyborów czy takiego lub innego mniejszościowego układu rządzącego. Kluczowa będzie decyzja Jarosława Kaczyńskiego, czy Zbigniew Ziobro pozostanie w Ministerstwie Sprawiedliwości, czy zostanie z niego przepędzony. Jeśli Kaczyński wybierze rozwiązanie siłowe, afera Rywina to będzie pikuś wobec tego, czego Polacy dowiedzą się na temat rządów PiS, niejako z pierwszej ręki.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Zbigniew Ziobro, Fot. Flickr/KPRM/P. Tracz

Reklama